Niszczyciele ładu

Sesja rozgrywana 17 kwietnia 2004

Karam siedząc okrakiem na pieńku przed kuźnią Zigraka, spoglądał w lustro i usiłował się ogolić. Patrzył na swoje odbicie. Ile zmarszczek jeszcze przybędzie mu przez najbliższe lata? Z pewnością wiele. Był krępy, nawet jak na Vorsta i z charakterystyczną dla tego ludu powolnością, przeciągał brzytwą po policzkach. Odgarnął z czoła ciemne kosmyki włosów. „Mistrz Idharis musiał mieć poważne powody, by skierować mnie w to nieprzyjazne miejsce. Szczęściem, że Tana podsunęła mi pomysł rozmówienia się z Ganashem. Z całą pewnością ten ork będzie miał mi wiele do powiedzenia, pytanie tylko czy ja będę miał tyle cierpliwości do wysłuchania i wyłowię to co mnie najbardziej interesuje?”. Pomyślał o Tanie i zaraz stanął mu przed oczyma obraz ich dramatycznej walki z Cierpliwcem, jej poświęcenie i nieustępliwość Javelisa… Po tylu latach w końcu dopadł astralną postać Horrora. I udowodnił, że jest godnym uczniem Idharisa, ucznia Grathusa Nieustępliwego, który z kolei jest uczniem Calada Długie Ramię. W końcu był Łowcą Horrorów…

Manu-Chane w niczym nie przypominało spokojnej osady o jakiej mówiła mu Tana. Kuźnia Zigraka była oddalona od placu i głównej bramy, więc panował tu niejaki spokój, ale i tak Karam był rozdrażniony jazgotem orków i ich kocią muzyką. „Chyba kilka plemion zebrało się w osadzie” – powtarzał w myśli.” Nie będę musiał błąkać się po wzgórzach, by odnaleźć Ganasha i Rabusiów Dolgruka, bądź co bądź to bezpieczniejsze. Z drugiej strony zaślubiny i sojusz, o którym mówił Zigrak, mogą nieco uspokoić zuchwałych rabusiów”. Chwilę przyglądał się swojemu odbiciu usiłując dosłyszeć coś przez huk kowalskiego młota. Wkrótce jego myśli popłynęły ku Tanie.

Dwadzieścia dni pieszej wędrówki dalej…

„Jesteś pewna Shantalo, że chcesz tam jechać?” – pytał starą orczycę krasnolud Zojal. „Nie wiem, co ci naopowiadali owi adepci i poczciwy Dwirnach, jak go nazywasz, ale ja tam przybyłem 5 dnia Riag i wierz mi, nic nie jest normalne w tej osadzie. Dziś mamy 18 dzień miesiąca, więc mój pośpiech był wielki” – sapał kupiec. „Ja rozumiem, że tu się wam żyje trudno i walczycie o każdy dzień na skraju tej dżungli, ale zamieszkanie u podnóża Tylonów nie jest dobrym pomysłem, więc może rozważycie moją propozycję podróży do Jerris?” Shantala i mieszkańcy Rindtal wpatrywali się w grubego handlarza z niedowierzaniem…

Torkel z radością popędzał wierzchowce ciągnące z wysiłkiem wóz. W majestatycznym cieniu delaryjskich szczytów, witał ich szarością zmierzchu niewysoki mur, opasujący Manu-Chane. „Jeśli pogoda będzie mi sprzyjać, to kto wie, czy nie udać się w stronę Vivane? Gdybym tylko wymienił dość wysoką sumę, to skusiłbym moich nowych towarzyszy do wspólnej podróży, a dziękując Pasjom, jak widać przynoszą mi szczęście. Ha, może kupię dość srebra tutaj, by wymienić je na południu na rzadkie przedmioty z Maraku i Indrissy? Toż by się może królowa Dollas zainteresowała…” – Torkel zaczął marzyć.

Obaj strażnicy stojący na bramie wiodącej do osady, patrzyli z ciekawością pomieszaną z niechęcią. Jopren i Mexat, bo tak się zwali obaj, byli zirytowani nie tylko przybyciem kolejnych obcych, ale uciążliwą i głośną zabawą dwóch orkowych szczepów – Rabusiów Dolgruka i Sprawiedliwych Żmij. „Hej, nim cokolwiek powiecie, udowodnijcie żeście są wolni od wpływu Horrorów!” –zakrzyknął Jopren. Nawet gdyby był w najlepszym nastroju, nie wpuściłby nikogo do osady, bez uprzedniego sprawdzenia…no chyba, że byłby to któryś z jeźdźców Dolgruka, czy Sarldżija.

Kiaur udając skupienie na czymś innym, obserwował, jak Tana wręcza Joprenowi chustę z przepięknym haftem. Bardzo zainteresował go motyw którym dziewczyna ozdobiła materiał, lecz nie dał tego po sobie poznać. „Muszę już iść” – oznajmiła Ksenomantka – „Wkrótce kogoś wam przedstawię, do zobaczenia.”

Rozbawiona Delvena nie mogła wyjść z podziwu nad Dwirnachem. Młody Wojownik szybko podbiegł do gromady półnagich orków, z pasją ganiających za końską czaszką owinietą skórzanymi rzemieniami. Zawodnicy waląc się grubymi kijami, usiłowali pochwycić czaszkę i wrzucić ją do wiklinowego kosza, zawieszonego na wbitym w ziemie palu. W tej części osady panował prawdziwy rozgardiasz. Przed naprędce zbudowanym, długim drewnianym budynkiem zgromadziło się wielu orków obu płci i z uciechą przyklaskiwało zmaganiom zapaśników nieopodal rozpalano ogniska, a grupa młodych jeźdźców z zapamiętaniem waliła w bębny i hałasowała dmąc w długie rogi.

Objął ją czule i delikatnie. Czy tęsknił? A któż pozna serce Łowcy Horrorów. Tana po długim powitaniu podzieliła się z nim wieściami. „Czyżby Idharis miał przeczucie?” – myślał Karam uciekając wzrokiem przed spojrzeniem młodej adeptki. „Cóż, przyjrzymy się temu bliżej. Znacznie bliżej.”

Ogień w trzewiach, to kiepskie porównanie. Dwirnach w życiu nie pił czegoś równie obrzydliwego jak sfermentowany tłuszcz gżmotorożca, zwany tutaj hurglem. Po tym jak efektownie pokonał Gmurbana i wychylił dwa kolejne rogi hurglu, zyskał wielką estymę wśród orków Dolgruka. Nim zapadła noc, pijany w sztok pędził z orkowymi wojownikami wokół ogniska i z zamglonym wzrokiem ryczał bitewne pieśni trolli Kamiennych Szczęk, wtórując fałszywie nieznanym śpiewom Rabusiów. Powoli świat wokół krasnoluda zaczynał ciemnieć i się rozmazywać na pojedyncze plamy światła, a wycie i krzyk orków stawały się słodką kołysanką.

Przestrzeń astralna wokół Pirk pulsowała szarością. „Cie pieron, będzie zabawa z tą bronią” – mruknęła wietrzniaczka, oblizując zaschnięte, koralowe, usta. „Ale mnie nie da się łatwo pokonać, oj nie. Zobaczymy jakiej próby są moi obecni towarzysze”. Zamknęła oczy i skuliła się pod plandeką wozu, rozpościerając swe zmysły w przestrzeni astralnej.

Karam przyglądał się przenikliwie throalskiemu kupcowi i jego towarzyszom. „A gdzie Dwirnach?” – spytała Tana. Kiaur uprzejmie wyjaśnił im powód nieobecności Wojownika, wkrótce postanowili też rozejrzeć się po osadzie, zwłaszcza, że poziom wycia i bębnienia dotknął chyba zenitu.

Kiaur zacisnął rękę na ukrytej w kieszeni chuście Tany, obiecał Joprenowi wyrzeźbić jeźdźca na koniu w zamian za to. Szedł nieco z tyłu, uważnie obserwując roztańczonych orków. Oczywiście Dwirnach był prawie nieprzytomny, jeszcze godzina takiej zabawy i krasnolud będzie przez najbliższe dwa dni zupełnie bezużyteczny… Kiaur zaczął w skupieniu splatać zaklęcie, a gdy już przejął kontrolę nad kośćmi Wojownika, ostrożnie wyprowadził go z kręgu tańczących. Kiaur był nad wyraz zaskakującą osobistością. Nie tylko doskonale mówił w języku t’skrangów, nie tylko miał doskonałe maniery, ale potrafił bez skrzywienia wypić puchar hurglu i wyciągnąć wiele informacji od będącego pod dużym wrażeniem orka Sprawiedliwych Żmij. Otóż następnej nocy maja się tu odbyć zaślubiny dzieci wodzów dwóch silnych szczepów. Dolgruk Sprawiedliwy władający swymi Rabusiami, urządza wesele synowi – Uvtugowi. A Sarldżij Śmiałe Spojrzenie żeni z Uvtugiem swoją córkę Tirag. Odwieczny konflikt między Sprawiedliwymi Żmijami i Rabusiami Dolgruka odchodzi w niepamięć. „Rabusie popadają w ubóstwo, zrobili dobre posunięcie. Bez nas gnuśnieliby w pyle stepu” – mówił ork. Gdyby tylko Kiaur wysłuchał drugiej strony dowiedziałby się, że alians ten wstrząśnie okolicą, a Żmije uznają wielkość Dolgruka. Prawdziwa miłość Uvtuga i Tirag zjednoczy oba plemiona, oczywiście, że Rabusie są bohaterskim szczepem, który powinien zainspirować innych orków…

Następny dzień był przynajmniej dla niektórych dość bolesnym przebudzeniem. Zwłaszcza Dwirnach odczuł skutki nocnego szaleństwa, choć i reszta towarzyszy był niewyspana. Prawie każdy odczuwał dziwny niepokój, lecz nie dzielił się przeczuciami. Wszyscy sądzili, że to obecność orków tak na nich oddziałuje.

„Zabrałaś GO ze sobą!” – pieklił się Dwirnach?! „Jesteś szalona. Słów nie mam Pirk! Jesteś najmniej odpowiedzialnym wietrzniakiem, jakiego widziałem w życiu”. – krzyknął i zaczął kląć kopiąc w stojący obok wozu pieniek.

Karam dopiero teraz pomyślał, że zrobił błąd zapraszając towarzyszy Tany na wspólną kolację do Zigraka. „Z Torkelem można pohandlować, ale ochronę wybrał sobie drętwą jak noga obsydianina” – wyrzucał sobie adept. „Swoją drogą cena Torkela za zbroję i to dziwne magiczne ustrojstwo jest strasznie słona i poza nożami, nie wezmę od tego zdziercy kawałka towaru”. „Niech no się tylko orkowie popiją i zmęczą, a jak się wyszaleją porozmawiam z Ganashem. Ciekawe co ten znawca historii Kara Fahd odpowie na obawy mego mistrza?”

Oczy krasnoluda zrobiły się okrągłe, kiedy ujrzał wysokiego orka, dostojnie ubranego w towarzystwie kilku wojowników. Zigrak szybko przetłumaczył Dwirnachowi, iż Sarldżij Śmiałe Spojrzenie chciałby go poznać, a stoi przed nim sam przyszły zięć wodza Sprawiedliwych Żmij, Uvtug syn Dolgruka. Chyba wszyscy był zaskoczeni, nawet Uhlain nie zdążył przybrać pogardliwej miny, jaką miał zawsze na okazje spotkań z orkami…

Gdy już wszyscy opuścili chatę Zigraka, Karam odetchnął z ulgą. Tana pytająco spoglądała mu w oczy. Było w tym spojrzeniu tyle ognia i pożądania, że Karam nie wahał się dłużej. Cóż znaczyło dla niego w takiej chwili wesele orkowych nomadów? Szczęściem łóżko w jego pokoju było wygodne, a kuźnia położona na uboczu. Mogli więc nasycić się w spokoju własnymi oddechami, spojrzeniami i łzami. A byli bardzo wygłodniali.

Kilka godzin później Karam przebudził się zlany potem. Serce waliło mu szaleńczo, a dłonie miał kurczowo zaciśnięte na ramionach Tany. Śnił mu się koszmar wypełniony krwią i bólem, a wyczulony zmysł Łowcy Horrorów mówił mu wyraźnie iż dzieje się coś bardzo, bardzo niedobrego.

Ganash był zły. Bolało go całe ciało, z trudem opanował swój gahad. Głowę wypełniły mu straszliwe myśli, a przed oczyma stał mu obraz wpatrzonego weń Sarldżija. „Przeklęta wietrzniacka złodziejka, to ona wybiła mnie z równowagi. Dziwne, ale niewiele pamiętam z rozmowy…” – Ganash wypluł kawałek chrząstki i ze złością cisnął ogryzioną kość w stronę wejścia do swego namiotu. Nie mógł się skupić, szumiało mu w uszach i czuł głęboki lęk. Lęk przed decyzją jaką podjął w chwili, gdy Pirk go opuszczała.

Gdyby tylko ktoś o tej porze badał przestrzeń astralną, zauważyłby jak wokół jaśniejącego srebrem wzorca Pirk gromadzi się chmura cienia, jak szarobury obłok wybucha bezgłośnie rozlewając się promiennie na wiele setek metrów. Widziałby również jak cień otacza astralne odbicie namiotu Gansha…

Karam zerwał się na równe nogi, budząc Tanę. „Ubieraj się” – rzucił jej krótko. Nim dziewczyna wrzuciła na swe atrakcyjne ciało lekką suknię, Łowca dopinał już swą zbroję. Jego zmysły były bardzo wyczulone, patrzył na Tanę i jednocześnie zaglądał w astral.

Godziny później, w środku nocy wraz z Dwirnachem i Pirk potajemnie opuścili osadę. Złodziejka wydawała się zupełnie nieprzejęta ostrzeżeniem Łowcy Horrorów. Jednak to Dwirnach upierał się by wynieść i ukryć wśród wzgórz sztylet znaleziony w skrzyni pochodzącej z jeziorka Larkir. Nie mógł nadziwić się głupocie adeptki, a w jego głowie pojawiały się coraz bardziej niepokojące wizje. Jeśli to ta broń była odpowiedzialna za niepokój Kiaura i tego nieznajomego Vorsta, to Dwirnach chciał mieć pewność. Ścieżka Wojownika nie znosi meandrów. A najprostszym rozwiązaniem dla Dwirnacha było usunąć sztylet poza osadę. Upór krasnoluda musiał jednak zetrzeć się z dumą i uporem Złodziejki. Pirk sama ukryła broń nie dzieląc się z nikim swoją tajemnicą. W końcu była złodziejką…

Świt rozpalił wschodnie zbocza Gór Delaryjskich. Na ten znak Uvtug i Tirag połączyli swe dłonie stojąc przed tłumem zgromadzonym w wielki, drewnianym baraku. Wiwatom nie było końca. Moiraine z daleka obserwowała tłum, nie mając najmniejszego zamiaru wchodzić do środka. Podziwiała Dwirnacha za determinacje i lekko mu zazdrościła umiejętności jednania sobie Dawców Imion. W ciągu dwóch dni ten krasnolud obłaskawił więcej orków niż jej udało się to przez całe życie. Wcześniej uważała go za prostolinijnego i niebyt rozgarniętego, lecz wspólna podróż pomogła jej zmienić zdanie o Wojowniku… „Pozory są ważne, wie to każdy Fechmistrz, lecz nie przykładaj swej miary Moiraine do krasnoluda, który jest nie tylko zapalczywy, ale idzie ścieżką Wojownika” – westchnęła.

Gdy Dolgruk wzniósł w górę puchar spojrzał z dumą na syna. „Uvtug już niedługo będzie taki jak ja, kto wie, czy nie wyzwie Sarldżija i nie stanie na czele Sprawiedliwych Żmij?” Wolno opuścił naczynie i długimi łykami pił weselny napój. Po chwili lekko ugięły się pod nim nogi z łoskotem zwalił się na deski podwyższenia, zajmowanego przez rodzinę wodzów…

Wśród strasznego zamieszania, ktoś pochwycił człowieka w średnim wieku krzycząc o truciźnie, wielu orków zaczęło wpadać w gahad, Uvtug ryczał wydając rozkazy znad ciała swego ojca, pobladły Sarldżij wycofał się pod ścianę obejmując córkę. Czuł wzbierające w powietrzu napięcie i żądzę mordu. Wkrótce się opanował, wiedział już gdzie skierować wściekłość swoich ludzi..

W Manu-Chane zapanował ogromny chaos. Dwirnach cudem wyniósł przerażonego Shayla z tłumu orków, waląc kułakami na oślep na lewo i prawo. Nim dopadli zdyszani wozu Torkela, ukrytego między dwoma niskimi budynkami, na karku Dwirnacha siedziało już kilku oszalałych, orkowych wojowników. Wojownik, widząc, że chłopak bezpiecznie dobiegnie do wozu, na którym siedziała Delvena i Uhlain, odwrócił się sięgając po topór, w stronę nadbiegających napastników. Skupił się na swej magii i unosząc się kilka cali nad ziemią wyskoczył z szerokim rozmachem ku rozwścieczonemu orkowi. Nad głową słyszał jęk strzał pary Łuczników. Nim ork zdążył rozpołowić umykającego mu człowieka z Manu-Chane Dwirnach pojawił się przed nim i z całej siły łupnął go w czaszkę obuchem swej broni. Dwaj pozostali napastnicy wyhamowali rozpoznając w Dwirnachu dzielnego zapaśnika i zawrócili, ścigani okrzykami krasnoluda i grotami strzelców…

Torkel kurczowo ściskał wodze, żałował, że wielki Bisume odszedł do swych współbraci, mógł teraz liczyć tylko na Moiraine i Dwirnacha, którzy torowali drogę ku bramie wśród chaosu zalewającego osadę. Osłonięci przez Łuczników z trudem dostali się do drewnianych wrót Manu – Chane. Na placu toczyła się regularna bitwa między orkami obu szczepów, a jeśli znalazł się w pobliżu jakiś miejscowy Dawca Imion, szybko padał powalony przez którąkolwiek z orkowych stron. Karam wraz z Taną galopowali wzdłuż murów. Łowca okładając płazem miecza walczących łupieżców kierował wierzchowca ku bramie.

Gdy jednak znaleźli się poza murami osady, najpierw usłyszeli, a potem ujrzeli gromadę grzmotorożców dosiadanych przez orkową kawalerię, która rozpędzona zmierzała w stronę osady. W ostatniej chwili udało im się umknąć z drogi szarżujących wojowników. Brama poszła w drzazgi, na głównym placu Manu-Chane wielki tuman pyłu wzbił się w powietrze wraz z krzykiem ranionych i miażdżonych orków i szczękiem żelaza uderzającego o żelazo. Po długiej chwili z osady na spienionych koniach wymykali się wojownicy Sarldżija. On sam, na jednym wierzchowcu razem z Ganashem czym prędzej umykał na północny wschód, okrążając osadę. Rabusie Dolgruka nie ścigali swych wrogów, mieli znacznie lepszy pomysł jak wyładować swój gniew i nienawiść… Manu – Chane było bezbronne wobec nich.

„Osłońcie mnie” – rzekł Kiaur do Dwirnacha i Delveny. Potem spokojnie skierował swe kroki na powrót do centrum chaosu, jakim był teraz główny plac osady. Był skupiony, a na twarzy miał wypisaną taką pewność, że nikt z adeptów nie śmiał o nic zapytać. Tylko Torkel głośno domagał się jak najszybszego opuszczenia tej nieprzyjaznej okolicy…

Gdy stanął pośrodku dziury, ziejącej w miejscu gdzie kiedyś była brama, zaczął splatać wątki. Ci nieliczni jeźdźcy, którzy dostrzegli maga w kłębach pyłu, napotkali na swej drodze pociski Uhlaina i Delveny, nie licząc miecza Karama i topora Dwirnacha. Gdy mleczna mgła objęła centrum placu, rozpętało się piekło. Gniew i nienawiść orków została wyparta przerażeniem i lękiem. Oszalałe grzmotorożce zrzucały swych jeźdźców i na oślep gnały po osadzie, przelękli wojownicy zderzali się ze sobą gnani paniką, nikt już nie myślał o zabijaniu i zemście…

Przyklejony do muru Dwirnach z podziwem patrzył na Kiaura. Ten tylko spoglądając w dół na krasnoluda lekko się uśmiechał….

kampania/niszczyciele_ladu.txt · ostatnio zmienione: 2012/06/12 16:13 przez gerion
[unknown link type]Do góry
Magus RPG