Wydarzenia pozasesyjne
2 Borrum, Kaer Liandrill
Dopiero kolejnego dnia, Wojownik poczuł się na tyle lepiej, że spróbowali na dobre opuścić kaer. Napełnili bukłaki, związali przedmioty znalezione przy Nurkach wraz z tarczą i osobistym dobytkiem. Przez godzinę wyciągali wszystko na górę. W końcu przyszedł czas na najtrudniejsza operację - wydobycia Dwirnacha. Krasnolud zagryzał zęby, kiedy zaciskająca się lina, otwierała rany w miejscach, gdzie pękała mu skóra i mięśnie. Z niektórych ran, sączyła się brązowa ropa. Gdy wyciągnęli go na górę, musiał dobrą godzinę odpoczywać. Dzień był cieplejszy niż wczoraj. Silny wiatr rozerwał chmury i przeganiał je w kierunku lądu, wiejąc znad wzburzonego o tej porze roku Aras.
Posilili się i załadowali cały bagaż na umiejętnie zrobione nosze. Karam i Xavier nieśli je wspólnie. Dwrnachowi pomagał Tussurt, a Sotthi prowadził wszystkich drogą, którą wybrali dzień wcześniej. popołudniem znów się zachmurzyło, więc skryli się wśród wysokich głazów. Rozciągnęli nad szczeliną znaleziony płaszcz z espagry i usiedli blisko siebie. Wiatr szalał zalewając ich schronienie strumieniami deszczu. Dopiero przed wieczorem rozjaśniło się na tyle, by można było zejść dalej. Ale nie wędrowali długo.
Sotthi odnalazł kilka krzewów i swą magią przygotował znów suty posiłek. Byli mu wdzięczni. Bez niego musieli by głodować. Spory i różnice poglądów odeszły w niepamięć. Tej nocy Dwirnach spał niespokojnie. Paliły go znów rany od jakie odniósł w grobowcu. Jak przez sen dostrzegł jak siedzący przy niewielkim ognisku Xavier, wstaje i zaczyna błyskawicznie gestykulować. Nim otoczył się mglistą poświatą, coś ogromnego bezszelestnie skoczyło na piersi Ksenomanty i powaliło go na ziemię. Nim Dwirnach zdołał zareagować, dostrzegł w blasku ognia i swym krasnoludzkim wzrokiem, jak przedziwna bestia, większa od niedźwiedzia, z ogromnymi nogami, zgiętymi jak u żaby i wielkim dziobem wieńczącym łeb, uderza ostrym pazurem Xavier, wyrywając mu z piersi fragment zbroi, ubioru, skóry i mięśni. Zaalarmowany krzykiem maga Karam, porwał swój miecz i na ślepo uderzył w nocne powietrze. Po chwili jedna z nóg stwora wysłała go w powietrze. Xavier znieruchomiał jak sparaliżowany, a stwór szybkim skokiem porwał budzącego się Sotthiego. Nim Dwirnach zdołał oprzytomnieć, Tussurt się rozbudził, sięgnął po noże i ruszył za potworem.
Oślepiony bólem Karam, podniósł się spośród kamieni. Był daleko od źródeł światła, lecz bezksiężycowa noc nie ułatwiała mu zadania. Zmysły przestroiły się na astralną przestrzeń. Dostrzegł astralne odbicie potwora, który kilka metrów dalej, rozszarpywał ciało, emanujące słabnącą aurą. Karam wiedział, że Sotthi umiera.
Tussurt dobrze wycelował rzut i drugi nóż utkwił w żabim grzbiecie potwora. Stwór zawył tak głośno, aż ciało Xaviera wygięło się w pałąk. Lecz nie uciekł, przeskoczył kilka metrów nad Tussurtem i wylądował na Ksenomencie. Dwirnach myślał, że mag już nie żyje. Klął jęcząc z bólu, gdy chwycił topór i tarczę i odbił się od ziemi. Pokonali konstrukty w kaerze, a zaskoczył ich jakiś górski potwór?! Przez chwilę stworzenie siedzące na Xavierzewyglądało na zdezorientowane. To wystarczyło, by Tussurt dźgnął je mieczem, a Dwirnach uderzył toporem. Nim jednak zdołali ponownie zaatakować, ogromna bestia wyskoczyła wysoko i zjadliwie szczekając, w kilku skokach ukryła się w mroku nocy…
Karam dobiegł do miejsca, gdzie potwór wyniósł Sotthiego. W świetle kryształu zwłoki krasnoluda wyglądały przerażająco. Potwór wyrwał mu wielką dziurę w klatce piersiowej i przez nią wręcz wypatroszył maga. Zapadnięte źrenice zakrwawiona twarz wyglądały makabrycznie. Karam zakrył jego ciało płaszczem. Dwirnach dopadł do Xaviera.
3 Borrum, bezdroża
Mag dochodził do siebie. Cała lewa pierś rozerwana była pazurem potwora. Krwawił okropnie. „To był cholerny Molgrim..” - wyjąkał blady z utraty krwi. „Pewnie samica sądząc po rozmiarach. Zatamujcie mi krwawienie, mam dziury w plecach” - dodał słabnącym głosem. Opatrzyli jego rany i ułożyli przy ogniu. Dwirnach nie ucierpiał w starciu z molgrimem, ale kilka ran się otworzyło, i czuł fale gorączki połączonej z zawrotami głowy. Karam z Tussurtem do rana siedzieli przy zwłokach Sotthiego. Wkrótce nastał brzask. Nie mieli wyjścia, żeby przeżyć musieli czym prędzej dotrzeć do Axalalail i poprosić o pomoc.
Dwirnach otworzył oczy. Ciało miał tak obolałe, jakby sen tylko pogorszył sprawę. Coś rozrywało jego rany i polewało ogniem przy każdym ruchu. Leżał. Wydarzenia ostatniej nocy przelatywały mu przed oczami. Sotthi nie żyje. Jakieś paskudztwo rozszarpało jego towarzysza. „Pal diabli jego opory w sprawie tarczy, ale to członek mojej drużyny. A teraz trup z wnętrznościami na wierzchu” – skrzywił się i splunął – „Zchrzaniłem sprawę, dałem mu zginąć”. Dźwignął się na ramieniu i syknął z bólu. Popatrzył dookoła. Xavier leżał z zamkniętymi oczami i ciężko oddychał. Tussurt przysnął na siedząco przy martwym ciele maga nie wypuszczając miecza z rąk. Z boku widział Karama, który stał i wpatrywał się martwo w horyzont.
”Jak to się mogło stać, do cholery?” – patrzył na obozowisko, ale w duszy odtwarzał walkę. Nagle jakiś skurcz przebiegł mu po twarzy, a spojrzenie zaczęło biegać od miejsca w którym potwór zaatakował Ksenomantę do już pustego posłania Sotthiego. Usiadł gwałtownie. – „Nie, nie może być! Nie zrobił tego! Nie mógł!”. Zacisnął zęby, aż zgrzytnęło. „Co jest Dwirnachu?” Karam obrócił się w jego stronę.
Wstał. Nie czuł już bólu. Fale wściekłości zalewały mu umysł. „Ty kupo łajna! Zabiłeś go!” Ruszył w stronę Xaviera, który patrzył na niego półprzytomny wzrokiem. „Wszedłeś w molgrima i go zabiłeś!” Tussurt podniósł się zaniepokojony. „Ty gnoju! Wiedziałeś co go przywabi i wystawiłeś się na cios, żeby go przejąć. To dlatego padłeś jak nieżywy, a molgrim wrócił do ciebie, przez chwilę był ogłupiały i mogliśmy go trafić. Ty skurwysynu! Zabiłeś własnego towarzysza dla jakiegoś żelastwa! Już nie żyjesz.” Rzucił się w stronę człowieka czerpiąc garściami z magii swej ścieżki. Ta zaś nie skąpiła mu łask, gdyż walczyła ze swym najgorszym wrogiem - zdradą.
„Odciągnij go!” krzyknął Karam do zbudzonego krzykami Tussurta. Xavier zrobił okrągłe oczy i rzucił się gwałtownie do ucieczki. „Odbiło ci?! Od gorączki zwariowałeś krasnoludzie! Ratunku! Karamie! Molgrimy są magiczne przecież durniu!” Łowca wyciągnął miecz i skoczył pomiędzy Xaviera, a Dwirnacha, wziął szeroki rozmach. Spojrzenia przyjaciół się spotkały. Dwirnach dostrzegł troskę w oczach Vorsta, choć jego żyły wypełnił zew Raggoka, rany Dwirnacha zaroiły się białym robactwem…pasja wreszcie postawiła na swoim. Miecz Karma ze świstem ciął powietrze zmierzając w stronę głowy Dwirnacha…Raggok objawiony w cieniu spowijającym skałę zanosił się śmiechem….„mój…nareszcie mój….” Dwirnach w końcu dał się ponieść szaleństwu owładnięty mocą pasji.
Karam wygiął nadgarstek, robił półobrót i schwycił drugą ręką rękojeść. Kątem oka dostrzegł Tussurta, który rozpędzony rzucił się na Dwirnacha z boku, chwytając go za nogi i wytrącając z biegu. Skończył obrót i wyciągnął obie ręce na całą długość. Huknął z całej siły w czaszkę uciekającego Xaviera. Ksenomant krzyknął, zatoczył się i wywinął kozła zalewając krwią…
„Przeklęta tarcza!! Oby ją Aras Nehem pochłonął!” - wykrzyknął przez zaciśnięte zęby Karam - „Tussurt zwiąż Xaviera i zobaczy, czy nic mu nie jest.” - dodał po chwili, podnosząc delikatnie z ziemi Dwirnacha i kładąc przyjaciela ostrożnie przy ognisku - „Nic Ci nie jest?”.
Krasnolud nic nie odpowiedział. Zacisnął z bólu zęby. Świat zawirował mu przed oczami i stracił przytomność. Gdy się ocknął ujrzał związanego Xaviera, który siedział oparty o kamień. Tussurt ocierał mu zakrwawioną twarz. Płaszcz maga podarł na pasy, jednym z nich obwiązał mu ranę wokół głowy. Ksenomanta był blady. Siedział patrząc pusto przed siebie i milczał.
Dwirnach przytomniał. Krew sączyła mu się z rozerwanych ran, dreszcze wstrząsały ciałem. Nie mieli bandaży. Infekcja wgryzła się głęboko w ciało Wojownika. Zaczynał śmierdzieć jak Tussurt. „Oskarżacie mnie o morderstwo?! Odbiło wam wszystkim, albo Horror wami manipuluje! Nie uczyniłem nic złego, broniłem się przed potworem. Nie zamierzam się tłumaczyć, możecie mnie zabić, a wtedy poznacie co to jest klątwa Ksenomanty. Przysięgam, że mój duch będzie was dłuuugo prześladował!”
„Gadaj zdrów.” - Dwirnach strzyknął krwią - „Po co molgrim miałby do ciebie wracać? I ciekawe, że ze wszystkich nas wybrał akurat Sotthiego. I jeszcze ten bezruch, na chwilę przed naszym atakiem. Wszystko było tak jak z robakiem w kopalni!”
Karam zastanawiał się, żując kawałek rzemienia. Wóz tędy nie przejedzie. Do Axalalail jest dobre półtora dnia drogi, a dzień straciliby na dojście do traktu nad Wiją wiodącego do Urupy. „Będziesz w stanie wstać i iść?” - zapytał Wojownika. „Może za dwie, trzy godziny?” - tamten odrzekł. „Cóż mamy 2 godziny do brzasku, nic do jedzenia i tkwimy na zadupiu wśród gołych skał. Idę poszukać strumienia i postaram się złowić kilka ryb. Zjemy na surowo, trudno. Tussurt, pilnuj maga, i nie rozwiązuj pod żadnym pozorem.” „Nie zrobię tego, nie obawiaj się. A jak spróbuje coś kombinować, to rozwalę mu łeb kamieniem…” Xavier spojrzał krzywo na krasnoluda i splunął. „Słuchaj Xavier,czy molgrim może wrócić? Jesteśmy na jego terytorium?” Człowiek spojrzał na vorsta. „Z całą pewnością, to terytorialne stworzenie…” „Ścierwo boi się ognia?” Xavier milczał wyzywająco.
„Dobra, idę nad strumień, wrócę około południa. Posilimy się a potem pogadamy” - rzucił spojrzenie na Xaviera. Podszedł i zakneblował mu usta. Wrócił cały przemoczony po kilku godzinach, niosąc trzy duże pstrągi w saku zrobionym ze swojego płaszcza. Wziął sztylet od Tussurta i oprawił ryby. Wyjął ze swojej sakwy ceramiczne naczynie z gorącymi kamieniami i rozłożył cienkie plastry ryb. „Upiec to to nie upiecze, ale gotowana ryba lepsza od surowej. Pociąłem najcieniej jak się dało”. Po chwili Dwirnach, Tussurt i Karam zajęli się jedzeniem.
„Jutro od rana ruszymy w stronę lasu. Powinniśmy dotrzeć przed wieczorem o ile nie rozpada się znowu” - rzucił Karam. „Co z nim zrobimy?” - zapytał Tussurt. „Cóż, zobaczy się…” - odrzekł vorst. Podszedł i wyjął knebel z ust maga. Ten łapczywie odetchnął. „Chcesz mnie zabić? Z zimną krwią? Jestem konstruktem może? Czy też was coś opętało? Karamie! Kapitanie… ” Fala magii przetoczyła się przez ciało Xaviera. „Cóż to prawda, że spoglądałem w astral gdy stwór szalał po naszym obozie. Nie widziałem śladów twoich zaklęć” „Bo nic nie uczyniłem. Byłem zaskoczony! Nie zdołałem zareagować, potwór skoczył na mnie i uderzył…! Jestem ranny! I wyczerpany. A wy mnie skazujecie na cierpienie i śmierć. Bez wody i jedzenia. Mam umrzeć wśród towarzyszy, którym pomagałem badać splugawiony kaer?!” „To dlaczego rzucałeś się, gdy Tussurt wbił sztylet w ciało molgrima? A potem gdy stwór skoczył na Ciebie, był zdezorientowany…przejąłeś jego ciało w chwili gdy cię zaatakował. A potem zabiłeś Sotthiego. A potem wróciłeś do swego ciała, żeby uwolnić molgrima, by wszystko wyglądało na wypadek. Coś jeszcze dodasz?” „Tak. - rzucil Xavier - Śmierć Sotthiego jest wam na rękę. Teraz chcecie się pozbyć mnie. A jutro zabijecie Tussurta! Widzisz Tussurt! Nikomu nie możesz ufać. Przybłędy z Indrisy naznaczone przez Horrora! Chcą nas zabić wszystkich i przywłaszczyć sobie tarczę i resztę rzeczy. Opowiadałeś Karamie, że pokonaliście wielkiego Horrora w jego leżu …Teraz widzę, że to on was pokonał i zawładnął!”
„Czemu tak nienawidzisz gildii, co?” - zapytał Karam nie zważając na słowa Xaviera. „Gildii tu nie ma vorście” - zaczepnie krzyknął Ksenomanta. „I dobrze o tym wiesz. Teraz pozbędziecie się wszystkich świadków. Cóż, mam pochylić głowę i czekać na miecz? Czy poderżniesz mi gardło nocą Łowco?” Karam z wysiłkiem odparł prowokację Xaviera. „Nie działają na mnie twoje sztuczki” - rzekł. „I vice wersa…” „Cóż, to co mówisz przekonuje mnie o twojej winie, Xavier. Zastanawiam się tylko po co to zrobiłeś?” - cicho powiedział Karam. „Nie uczyniłem tego i zaklinam cię, żebyś nie osądzał mnie pochopnie. Może to wyglądało tak jak opowiadasz, ale nie jestem winny. Powinniście mi udowodnić winę, nim wydacie na mnie wyrok!”
Karam się wahał i zastanawiał. Miał przygotowaną mowę: „Prawem kapitana Straży Błękitnej Róży, uznaję cię winnym Xavierze morderstwa na członku gildii magów, Sotthim…” Zabrakło mu słów w głowie. Obluzował miecz i podszedł z prawej strony do Xaviera. Spojrzał na Tussurta i Dwirnacha, wyjął miecz…
Dwirnach przecząco pokręcił głową „Zaprowadźmy go do Urupy i oddajmy pod sąd. Albo tutaj w Axalalail. Dosyć zabijania.” Czuł się fatalnie. Wściekłość minęła, ale magia Raggoka jeszcze wstrząsała jego ciałem zostawiając obrzydzenie i rozkład. Czuł wstręt do siebie, do zdrajcy i w ogóle do całego świata. A najbardziej do tarczy. „Uwolnijmy się od tego gówna” - wskazał na tarczę. „Bo inaczej pójdzie za nami krok w krok. Oddajmy Liandrze albo lepiej zakopmy tutaj, żeby jeszcze jakieś nieszczęście się nie przytrafiło. Zostawimy z resztą gratów i potem po nie wrócimy”.
„Tussurt, możesz na stronę?” - Dwirnach z wysiłkiem zwlókł się z posłania i odszedł na tyle daleko, aby Xavier nie słyszał o czym mówią. „Słuchaj, wiesz coś na temat praw Urupy? Mogą nam coś zarzucić? Ja wiem, bezczeszczenie grobów czy co? Albo i kradzież, chociaż nie wiem po jakiej linii? Jak myślisz, możemy o wszystkim opowiedzieć?”
„Jesteśmy czyści Wojowniku” - odparł Tussurt. „Oczyściliśmy kaer elfów, wytępiliśmy zło. Znaleźliśmy złodziei grobowca, których zabił horror. Przy nich leżała tarcza…” - mrugnął porozumiewawczo. „Odniesiemy ją Liandrze i opowiemy wszystko. Xaviera oddamy pod sąd, za zabójstwo członka Gildii. Gdyby Sothii żył, z całą pewnością potwierdził by naszą opowieść. Najpierw załatwmy sprawę tarczy z Liandrą, a już ja się zatroszczę o to by Cech Magów dowiedział się tego, co powinien. A Ksenomanta odpowie za swoje. Ja też mam dość.Rany i zmęczenie mi też doskwierają. Zwiążmy go dokładniej i ruszajmy do Axalalil.”
Przed nocą związali również nogi Ksenomanty i zawiązali mu oczy. Obawiali się, że mógłby uciec. Znów rozszalał się wicher, a oni nie mieli ani szałasu, ani żadnego naturalnego schronienia. Nie spali do rana, zalewani strumieniami zimnego deszczu. Dwirnach poczuł się jeszcze gorzej, niewyspany i wyczerpany, nie mogąc posłużyć się magią ziemi, by spróbować wzmocnić swoje ciało.
4 Borrum, bezdroża
Szli kamienistymi wzgórzami w kierunku linii lasu. Zajęło im to więcej czasu niż przypuszczali. Dwirnach wspierał się na Tussurcie, a Karam prowadził przed sobą Xaviera ze związanymi rękami. Ksenomanta kilka razy potknął się i upadł. Prosił, by mu rozwiązać ręce, lecz Karam wyjął miecz i powiedział: „Rozwiążę ci ręce, ale będę musiał cię oślepić…wybieraj.” Mag więcej się nie odzywał. Po południu zeszli na równinę. Przed nimi, w kierunku północno-zachodnim ciągnęła się puszcza. Karam znał ją z młodości. Wiele mil dalej, po jej drugiej stronie znajdowała się jego rodzinna osada. Skręcili w lewo, ostro na południe i przed wieczorem dotarli do doliny Wężowej Rzeki. U ich stóp wiła się szeroka wstęga Węża, błyszcząca granatem i czerwienią w promieniach zachodzącego słońca. Widzieli kilka łodzi płynących w kierunku Urupy. Rzeka w tym miejscu miała dobrą milę szerokości. Zeszli w dolinę, kierując się ku staremu, therańskiemu traktowi. Długo nie musieli iść, by spotkać innych Dawców Imion. Z naprzeciwka, oświetlona pochodniami, zbliżała się wielobarwna karawana. Na przedzie szedł ogromny kamienny człowiek, wspierający się na wielkim, drewnianym drągu. Obsydianin miał żółty turban na głowie, biodrową przepaskę w identycznym kolorze i zawieszony na szarej, wysklepionej piersi amulet ze złota, przypominający wielkie słońce. Za nim, na kilku wielbłądach i wozie ciągniętym przez cztery muły, załadowana była góra pakunków. Na pierwszym wielbłądzie siedział człowiek trzymający wysoko pochodnię. Smagła twarz i czarna broda kontrastowała z bielą kaptura i płaszcza, jakim okryty był nieznajomy. „Witajcie na szlaku wędrowcy. Widzę, że jesteście poranieni i wyczerpani. Nie potrzeba wam pomocy? Jestem Ardonis z Kajuwii, zmierzam właśnie do Urupy z moją karawaną.” „A jam jest Odromelek, Wojownik VI Kręgu, na służbie Ardonisa. Kim jest ten związany człowiek!” - obsydianin wskazał palcem na Xaviera. „To szaleńcy opętani przez Horrora!” -wrzasnął Ksenomanta. „Ratunku dobrzy ludzie!”
Gdy obsydianin chwycił w bojowej postawie swój drąg, Dwirnach tylko westchnął. Wkrótce otoczyło ich grono podejrzliwie patrzących Dawców Imion. Wszyscy uzbrojeni po zęby. Karam nawet nie musiał spoglądać w astral, by wyczuć magię promieniującą z mieczy, zbroi czy amuletów. „Adepci na służbie bogatego kupca…” - pomyślał i przyjął godną postawę, mimo ogromnego zmęczenia „Powściągnijcie wasze miecze. Zwą mnie Karamem Vorstem i jestem Łowcą Horrorów VI Kręgu, kapitanem Straży Błękitnej Róży, na misji z ramienia magistratu Urupy, Gildii Magów i Cechu górników..” przerwał by spojrzeć jakie wywarł wrażenie. Wywarł. Część adeptów spoglądała po sobie, niektórzy z zaciekawieniem lustrowali jego postać. Jedynie obsydianin zdawał się niewzruszony. Gdy Xavier znów zaczął wykrzykiwać, Tussurt pociągnął go mocniej za linę, omalże powalając. Odromelek sapnął gniewnie, lecz zatrzymał się wpół kroku. „Wracamy z ciężkiej i niebezpiecznej wyprawy, a ten człowiek którego prowadzimy w więzach, to mój podwładny, mag, który dopuścił się mordu na innym, naszym towarzyszu. Chcemy go w całości i bezpiecznie zaprowadzić przed oblicze Sędziów Mynbruje w Urupie… Będziemy wdzięczni za okazaną pomoc. To Ksenomanta, więc mam nadzieje rozumiecie naszą ostrożność.”.
Karawana zatrzymała się na dłużej. Musieli zakneblować Xaviera, gdyż jego krzyki, obelgi i wyzwiska wszystkich doprowadzały do wściekłości. Mag potrafił zręcznie prowokować słowem samemu zachowując zimną krew, nawet w tak ciężkiej opresji.
Ardonisugościł ich podróżnym jadłem i dobrym winem. Dwirnach otrzymał dwa eliksiry zdrowienia, i przyrzekł zwrócić ich koszt, jak tylko dotrą do Urupy. Do północy Karam opowiedział Ardonisowi i jego towarzyszom historię ich wyprawy śladem robaka. Zręcznie pominął milczeniem fakt wejścia do grobowca i odnalezienia tarczy, lecz został zbity z tropu pytaniem o czyn Xaviera. Jaki miał motyw Ksenomanta, by zabijać Sotthiego? W sukurs przyszedł mu Dwirnach, wtrącając opowieść o wyrzuceniu maga z cechu i jego zemście na wysoko postawionym członku gildii. Wyglądało na to, że kupiec i jego ochrona, zaakceptowali odpowiedź. Mimo to, trzej towarzysze podzieli się wartami. Rankiem ruszyli w stronę Urupy.
Karawana poruszała się dość wolno, toteż raz po raz mijali ich Dawcy Imion spieszący do Urupy z zachodu. Zbliżał się Lerneański Turniej i wielu poetów, aktorów i Trubadurów ciągnęło ze wszystkich stron Barsawii, do Amfiteatru Aulcrofta, by zaprezentować przed forum artystów, swoje najlepsze utwory.
Wędrując z Ardonisem, poznali bliżej jego współpracowników i samego kupca. Kajuwia była niewielkim miasteczkiem, daleko na południe od Urupy. W linii prostej dobre 600 mil wybrzeżem Aras. Kajuwia leżała kilka dni drogi na południe, od Gór Smoczych i była portowym miastem. Sami mieszkańcy nie uważali się za Barsawian, ale Ardonis często odwiedzał Urupę i Dom Trzcin. Teraz wracał od V'strimonów obładowany towarami. Na pytanie Dwirnacha, dlaczego nie korzysta z drogi wodnej, odparł, że ma swój statek w urupańskim porcie. Poza tym woli drogę lądową bo jest bezpieczniejsza. Wojownik powątpiewał w słowa kupca. Chodziło mu raczej o cła i rodzaj towarów, które przewoził. Odromelek był obsydianinem, którego żywogłaz spoczywał wśród szczytów Smoczych Gór. Wojownik od lat wędrował z Ardonisem i obecnie pełnił funkcję dowódcy karawany i przewodnika. Poznali też Ichtiego, Fechmistrza z Kajuwii i Rugiero, adepta Zwiadowcę. Reszta członków karawany pochodziła z Barsawii, lub wręcz z Urupy i znali Karama, jak również Tizkarę i Xaviera. Z każdym dniem coraz bardziej zbliżali się do miasta.
* * *
Xavier poczuł bardziej niż usłyszał, jak jakiś kształt cichutko zbliża się w jego stronę. Siedział wsparty o bok wielbłąda i przykryty opończą, miłosiernie rzuconą przez obsydianina. Miał już w głowie ułożoną całą przemowę jaką chciał wygłosić wobec sędziów. Był wściekły na hipokrytę Dwirnacha. Wojownik wiedział jaki problem dla nich mógł stanowić Sotthi i stanowisko Gildii, jednakże zasłaniając się swoją ścieżką i fałszywym kodeksem, chciał pozbyć się Xaviera. Ksenomanta nie był głupcem. Podejrzewał, że krasnolud wie więcej o tej tarczy, niźli zechciał powiedzieć. Każde przypuszczenie Xaviera, będzie stanowiło doskonałą pożywkę dla cechu. Prędzej czy później dobiorą się do tyłka tego przybłędy. Nie miał zaś żalu do Karama. Vorst chciał być sprawiedliwy, lecz pogubił się między przyjaźnią, a obowiązkiem. Xavier nie wierzył, że mógłby on działać z wyrachowania i planować z zimną krwią. Mimo lat spędzonych za granicą, nadal w jego żyłach płynęła vorstowa krew. „Ciii…” - ktoś syknął zakrywając usta Ksenomancie. Xavier poczuł zimno ostrza na swych nadgarstkach. Błyskawicznie przestawił się na astralne widzenie. „Spływaj. I nie wracaj nigdy do Urupy…” - posłyszał szept i poczuł jak rozcięte liny uwalniają jego nogi. Najciszej jak tylko mógł zsunął się pod opończe. Dwirnach spał. Karam rozmawiał przy niewielkim ogniu z kupcem. Xavier cichutko wpełzł w mokre trawy. Czołgał się dobry kwadrans, potem wstał i ruszył pędem w stronę rzeki. W płucach go kłuło z wysiłku, gdy wpadł po pas w nadbrzeżne trzciny. Tu Wężowa płynęła dość leniwie. Ksenomanta rzucił zaklęcie ochronnej mgły i wszedł głębiej w toń. Miał świadomość, że to pora nocnych drapieżników. Lada chwila mógł stać się posiłkiem Jub-juba, lub zaplątać się w wirolistniki i zginąć. Ale woda dawała mu szansę, że żadna magia Zwiadowcy go nie odnajdzie. Utrzymując astralne postrzeganie, odbił się od piaszczystego dna, i wypłynął na głębię…
* * *
8 Borrum, okolice Urupy
Dwirnach był wściekły. Zarówno na Karama, że Xavier zwiał podczas jego warty, jak też na siebie, że zaufał obcym tylko dlatego, że podzielili się z nim jedzeniem i medykamentami. Ardonis czuł się zakłopotany. Przepraszał za niedopatrzenie i robił wszystko, żeby tylko nie zostać wmieszanym w historię. Tussurt jednak wyznał Karamowi, że może i dobrze się stało, teraz przynajmniej mają wolną rękę. Rugiero wraz z Karamem szukali jeszcze śladów Ksenomanty, ale ich trop urwał się przy nadrzecznym trzcinowisku. Poszli jeszcze brzegiem w dół rzeki, nie znaleźli jednak nic istotnego, co wskazywałoby na miejsce wyjścia maga z rzeki. Około południa dołączyli do karawany. W oddali widać było strome klify, które zasłaniały miasto od zachodu. Na niebie krążyły drakkary z Otosk, a trakt patrolowały urupańskie straże. Jakże się zdziwili, kiedy sierżant jednego z patroli zatrzymał karawanę i z krzykiem radości rzucił się na Karama. Krasnolud wyściskal Łowcę, a potem Tussurta. Opowiedział, że w Urupie już wszyscy myśleli o ich śmierci. Od ich wyjścia minęło prawie 20 dni, więc nikt nie dawał im szansy przeżycia, jedynie Jandar zachowywał spokój wysyłając duchy do kopalni. Gildia górników zorganizowała ratunkową ekspedycję, w której chciała brać udział małżonka Karama, lecz cechmistrz jej nie pozwolił. Do grupy dołączył tylko iluzjonista Likard, bliski ich przyjaciel. Niestety po 5 dniach grupa wróciła, gdyż korytarze wydrążone przez skalnego robaka zaczęły się zawalać i ryzyko było ogromne. Sierżant zaczął dopytywać się o losy Sotthiego i Xaviera, o szczegóły całej wyprawy…
PROSZĘ PODAJCIE MI WERSJE WASZA WYDARZEŃ i pytanie generalne: co robicie po powrocie. Co mówicie: gildii magów (śmierć SOthiego), Jandarowi (XAvier), Liandrze (tarcza) gildi górników (robal) i komukolwiek innemu kto będzie pod ręką.