Action disabled: revisions

Wioska Mgieł

19 lipca 2019. Nowa miejscówka już tak nie nowa. Sesja fajna jak zwykle. Cent się wygadał, że Mgły Zdrady prowadził 3 drużynom (więc MUSIAŁ znać szczegóły fabularne) :) ale i tak było zabawnie. Żartowałem, że będzie oldschoolowo i chyba tak było. Scenariusz z 1993 roku, niczym nowym zaskoczyć nie mógł…

23 Sollus (sierpień) 1508 TH, wieczór, Krwawa Puszcza, pogranicze

Elfy były jednolicie umundurowane. Na swych pnączozbrojach nosiły skomplikowany graficznie ornament, dość podobny do wyrytego na różdżce Takarisa. Stojący pośrodku grupy ciemnowłosy elf przemówił do nich krótko w sperethielu. Nie zrozumieli go. Elf był ciemnowłosy, dość wysoki. Na żywą zbroję miał narzucony lekki ciemnozielony płaszcz. Na plecach przytroczony potężny wojenny łuk, a w ręku ściskał długi miecz, jednosieczne ostrze z bardzo ozdobnym koszem i rękojeścią.

„Czego szukacie w naszej puszczy obcy?” - jeden z elfów zrobił krok na przód i zapytał ponownie w throalski języku. Dhali, mimo krwawiącej rany (włócznia kolcoluda przeszyła go na wylot), zaczerpnął resztę magii i przyjął anielskie oblicze, chcąc wywrzeć wrażenie na krwawym elfie. „Jesteśmy posłami, szukamy strażnika Takarisa” - odparł z elegancją na jaką go było stać. Gort wyszedł przed przyjaciela i wyciągnał różdżkę ze znakiem, jaką otrzymali od Hiermona. Elf rzucił okiem i skinął dłonią. Cięciwy łuków zluzowały się, a strzały elfów powędrowały do kołczanów. „Czego chcecie od Takarisa? Kim jesteście i z czyim poselstwem?” Dhali oszczędnie przedstawił im powody, nie chcąc zdradzać zbyt wiele.

Jedna z elfek wyszeptała szybko słowa w magicznym języku i ciała kolcoludzi rozsupłały się i wrosły w ziemię tworząc malowniczy zagajnik pełen kwitnących róż. Kiro uważnie nasłuchiwał słów w mowie roślin, chcąc koniecznie zapamiętać formułę rozkazu. „Korzeń! Liść! Pył! Kolec! Ale już!” - tak przynajmniej wydawało się wietrzniakowi…

Dowódca wysłuchał ich uważnie i wydał polecenie. Ta sama magiczka zaczęła rzucać zaklęcie. W kilka chwil, przed nimi otworzył się nieskończony korytarz w zieleni puszczy. Drzewa i krzewy rozstępowały się, by utworzyć prostą i wygodną drogę. Kiro wyczuł raczej niż zobaczył, jak elfka wypuszcza z dłoni małego duszka, który przypominał miniaturowego wietrzniaka. Duszek pomknął przed nimi tunelem, rozsiewając skrzydełkami złote iskry. Dowódca oddziału spojrzał na adeptów i dodał: „Jeśli będziecie się trzymać drogi, traficie wprost do Pałacu naszej najwspanialszej królowej. Tam pytajcie o Strażnika Krwi Takarisa. Nic wam nie grozi póki nie zboczycie ze ściezki. Ostrzegam was jednak przed zwierzętami i stworami, jakie mogą czaić się gęstwinie. Przed nimi ścieżka nie chroni. A teraz bywajce. Do Pałacu są trzy dni pieszej wędrówki, o ile będziecie się trzymać drogi.” Skinał im lekko głową i druzyna elfów weszła w las, znikając im z oczy po kilku chwilach.

Nasępną godzinę spędzili lecząc swe rany i opatrując krwawienia. Kiro miał pełne ręce roboty, nie tylko jako medyk, ale głównie jako Głosiciel, szafując uzdrawiającą magią na Gorta i Dhalego. Noc spędzili na granicy szlaku, śpiąc czujnie i zmieniając warty.

25 Sollus (sierpień) 1508 TH, polana wokół Pałacu Królowej Elfów, Krwawa Puszcza

Rankiem kolejnego dnia Kiro wpadł na pomysł, by jednak użyć metalowych skrzydeł. Zaklęcia na pewno skórciłoby czas ich podróży. Korytarz wśród drzew miał ledwie 3 metry średnicy. Dhali i Gort musieli lecieć bardzo czujnie, by nie zahaczyć zaczarowanymi skrzydłami o gałąź konar czy pień. Wietrzniak wiele razy krztusił się ze śmiechu, gdy obaj przyjaciele lądowali poobijani na ziemi, nie mogąc opanować coraz szybszego lotu. W istocie z trzech dni pieszej wędrówki, zrobiło się niecałe półtora dnia lotu. W końcu dotarli do ogromnej polany.

A raczej zatrzymał ich widok strazników z łukami wymierzonymi w ich głowy. Gdy przedstawili się krótko i wyłuszczyli powód swej wizyty, straż ich przepuściła. Jeden z elfów powiódł ich szeroką ścieżką, porośniętą uginającym się pod stopmi mchem. Zatrzymali się na krótko z zapartym tchem wpatrując w ogromny pałac, utworzony czy wręcz wyhodowany z żywych drzew. Sześć potężnych pni tworzyło jego filary. Ściany wypełniała masa zielonego listowia. Choć z tej odległości trudno było odgadnąć szczegóły, całość robiła na nich niesamowite wrazenie. Plac przed pałacem zajmował gęsty labirynt z żywopłotu. Obszerne place alejki i zagajniki wypełniało krocie krwawych elfów. Strażnik zaprowadził ich do sporego wielkiego budynku, również stworzonego z żywych roslin, który górował nad najbliższyą polaną obsadzoną kwitnącymi różami. „Zaczekajcie tutaj, rozgośćcie się i odpocznijcie, wkrótce ktoś do was przyjdzie”.

Usiedli wygodnie w szerokich, wyściełanych ciemnokarminowymi poduchami fotelach. Wkrótce elf posługujący w takich miejscach przyniósł im karafkę wybornie aromaycznego wina i kilka kryształowych kielichów. Za nim wszedł szczupły ciemnowłosy elf. Długie, gęste włosy nosił upięte w kok. Kilka warkoczy w które wplótł pióra, spadało mu luźno na czoło. Wysoki kołnierz płaszcza, bogato haftowany srebrem i złotem okrywał jego szyję, na piersiach miał tunikę z wyszytym symbolem do złudzenia przypominającym znak, jaki nosili zwiadowcy, którzy wpuścili ich do puszczy. Czoło elfa, pokryte wystającymi cierniami, zdobił diadem w kształcie ptasich skrzydeł, zwieńczony szlachetnym kamieniem. Elf obrzucił ich spojrzeniem i lekko się usmiechnął skłaniając głowę. „Witajcie nieznajomi. Jestem Kalourin, Srażnik Krwi jej wysokości królowej Alachii. Żałuję, że strażnik Takaris nie mógł się z wami spotkać osobiście, ze względu na obowiązki. Prosił mnie bym was przyjął w jego imieniu.” Kalurin rozłożył ręce i wzniósł kielich. Upił łyk i z ciekawością spojrzał na trójkę przyjaciół.

„Zacni adepci goszczą dziś w naszej puszczy, nieprawdaż?” Przedstawili mu się. „Słyszałem to i owo o waszych czynach na Polach Prajjora, gdzie throalski król starł się z theranami. Tak, wieści o tym docierają również do nas, mimo że dzieli nas wiele mil…” Adepci sięgnęli po kielichy i również uraczyli się łykiem doskonałego wina. Kiro tak zasmakował, że opróżnił kielich do dna.

Dhali próbował wysondować Kalourina swymi magicznymi zmysłami. „Przybyliśmy z poselstwem do Takarisa. Od czarodzieja Hiermona z Przyczółka.” Kalourin tajemniczo milczał i zachęcająco spoglądał na throalczyków. Nim rozmowa zdążyła się rozkręcić na dobre, do sali, w której przyjemnie spędzali czas wkroczył inny elf. Ten miał długie jasne włosy i ciemnogranatową szatę. Nosił delikatną, srebszystą kolczugę, którą przenikały kolce. Zbroję miał upstrzoną kropelkami krwi, ale wcale się tym nie przejmował. Granatoway płaszcz wyszywany z przepychem złotem i ozdobiony drogimi kamieniami mienił się w słonecznych promieniach. Na piersi miał bursztynowy kamień osadzony w złotych ornamentach, który pulsował ledwo dostrzegalnie. Przy pasie miał przypięty solidny, długi miecz, z wytartą skórzaną rękojeścią. Jednosieczny, z dość szerokim ostrzem. Wydawał się zbyt prostacką bronią, jak dla tak wyrafinowanego elfa, ale widać było, że to nie jest paradna broń.

Jasnowłosy odrzucił kosmyk włosów z oczu i prawie niedostrzegalnie skinał Kalourinowi: „Możesz odejść strażniku” - rzucił mu po throalsku. Kalourin wstał, szybko opanował złość, przyjął kamienne oblicze i bez słowa wyszedł, obdarzając gości ukłonem. „Jestem Takaris, Strażnik Krwi jej królewskiej mości Alachii. Przedstawcie swe imiona i posłannictwo.” Gdy przekazali mu zapieczętowany list Hiermona i jego szkatułkę, wyraz zadowolenia okrył twarz elfa. Zdezaktywował zaklęciem osłonę szkatuły i wyjął z niej kryształowe puzderko, które kryło w środku kwiat róży. Kiro zauważył, że czarne płatki stopniowo przybierają krwistoczerwony kolor. Takaris przez chwilę wpatrywał się w artefakt, po czym spojrzał na przyjaciół: „Wiecznie Żywy Kwiat z Shossary. Znacie jego legendę?” Nie znali, więc elf streścił im kótko oopowieść. „To wspaniały dar od Hiermona. Przekażcie czcigodnemu Hiermonowi, że Dwór i królowa bardzo doceniają jego wsparcie. Co do prośby maga o sanguin, niestety, ale ostatnie obowiązki bardzo mnie zajmują. By zdobyć krwawy bluszcz, jak go zwiecie musiałbym udać się do serca puszczy, a to nie jest łatwa i krótka wyprawa. Będziecie więc musieli poczekać kilka tygodni, żebym mógł zebrać odpowiednia ilość sanguin i wam ją właściwie zabezpieczyć. Możecie ten czas spędzić tutaj…” - zawiesił głos widząc zaskoczenie i niezadowolenie na twarzy throalczyków. Gort przerwał: „Pani, potrzebujemy krwawego bluszczu jak najszybciej. Bynajmniej nie dla siebie. Czarodziej zgodził się przygotować z niego odwar, który jest niezbędny mej narzeczonej. Ma jej przywrócić wzrok. Choruje na krwawą ślepotę i to jedyny lek, jak twierdzą głosiciele…” Dhali i Kiro również wstawili się za Gortem.

Takaris chwilę popatrzył na krasnoluda: „Szczerze współczuję ci Gorcie w nieszczęściu i proszę Garlen by łaskawie spojrzała na damę twego serca. Jednakże moje obowiązki wobec Dworu są nieubłagane…chociaż….” Zastanowił sie przez chwilę. „Moglibyście uczynić dla mnie przysługę. Ale wpierw zadam wam pytanie Kto jest największym źródłem trosk i nieszczęść w Barsawii?” Przyjaciele sojrzeli po sobie zmieszani. „Thera..” - odparł Gort bez wahania. Kiro i Dhali poparli go jednakże bez przekonania. Takaris się uśmiechnał. „Thera. Słusznie krasnoludzie. To Thera jest największą przeszkodą, by narody Barsawii wspierały się pokojowo i rozwijały suwerenne, szczęśliwe i silne. A tam gdzie Theranie tam i niewolnictwo. Otóż i przysługa dla mnie. Moi ludzie donieśli mi o podłycg czynach niejakiego Fegis Kula, therańskiego handalrza niewolnikami, który grasuje wokół południowo-wschodnich rejonów puszczy. Tuż przy naszych granicach. Niestety miłościwa Alachia nie wyraziła zgody bym opuścił Dwór i puszczę i pojmał tego psa.” Przez krótką chwilę gniew zagościł na obliczu elfa.

Kiro obserwował jego odbicie w przestrzeni astralnej. Podziwiał skomplikowanie wzorca i magiczne przedmioty, które strażnik przy sobie posiadał. Z całą pewnością był adeptem Wojownikiem i magiem, ale Kiro nie był do końca pewien jakiej dyscypliny? Stawiał na Czarodzieja.

„Gdybyście udali się za naszą południową granicę i wytropili tego bydlaka. Sprawdźcie dla mnie prawdziwość tych doniesień. Odnajdzcie tego therańczyka. Słyszałem, że wśród jego niewolników też są elfy z mojego ludu. Gdyby tak było, to prosze byście spróbowali ich uwolnić. Jako zapłatę weźcie jego dobytek i pieniądze. Tymczasem ja postaram się uzyskać czas, i zdobyć dla was sanguin, który wam przekażę natychmiast po waszym powrocie. Zgadzacie się?” Gort skinał głową. „Kiedy więc chcecie wyruszyć?” - zapytał Takaris? „Choćby natychmiast” - odparł Gort. „Nie mamy chwili do stracenia, a zapewne daleko stąd do granic.” „Może posilicie się przed podróżą?” - Takaris wezwał służącego i zarządał strawy dla throalczyków. „Jak skończycie, wezwę Avertine, by was zaprowadziła do moich ludzi. Weźcie moją różdżkę, tylko tak wrócicie do mnie i będziecie bezpieczni.”

Podany posiłek był wyjątkowo smaczny. Przepiórcze jajka, każde kryło w sobie inny kolor tajemniczego nadzienia. Kilkanaście drobnych porcji surowego, zmielonego mięsa, i mnóstwo miseczek z sosami, by danie przyprawić wedle swoich upodobań. Długie wałeczki ciasta, wypełnione roślinnym nadzieniem nasyciłyby najbardziej wyszukane podniebienie. Kiro był zachwycony. Starał się wszystkiego spróbować i zapamiętać smaki, by móc potem oczarować innych swoim zaklęciem Roślinnej Uczty.

Gdy już byli nasyceni jadłem i winem, zjawiła się Avertine. Bardzo wysoka i szczupła elfka, której długie włosy przechodziły od jasnego błękitu w granatową czerń, podeszła do nich z gracją. Dhali nie mógł oderwać oczu. Elfka miała na sobie cienutką, jasną suknię, przez której muślinową tkaninę można było podziwiać jej doskonałe ciało. „Podążajcie za mną. Przyspieszę waszą podróż.” Kiro ociężale poderwał się ze stołu zawzięcie machając skrzydełkami. Gort dociągnął paski plecaka i mocniej przytroczył wielką tarczę. A Dhali jak zahipnotyzowany kroczył za elfką wpatrzony w jej kształty. Udali się na pobliską polanę, gdzie dwa splecione koranami dęby tworzyły łuki i sklepienie bramy. Teraz wypełnione czarną substancją jarzacą się momentami jaskrawą zielenią. Dhali ledwo usłyszał słowa Avertine: „Zamknijcie oczy. Wejdzcie powoli i oddychajcie głęboko, nikomu nic się nie stanie. Idzcie prosto…”

Kiro nie był w stanie lecieć. Czuł się jakby pływał w gęstej galarecie. Czuł głęboką moc żywiołów, pradawną magię puszczy i mimo wszystko dziwną harmonię. Kroczył prędko naprzód. Gdy tylko poczuł lekkość, podskoczył i wzniósł się w górę. Odważył sie otworzyć oczy. Znajdowali się na sporej przesiece. Polanę porastały wielkie wierzby, skrajem płynął leniwie potok. Wśród pędów obsypanych fioletowym kwieciem krzewów, wznosił się niewielki posterunek. Jego ściany tworzyły naturalnie ukształtowane pnącza, zwisające z rosochatych drzew. Grupa elfów, nosząca znak Takarisa zbliżyła się w ich stronę. Gort nauczony doświadczeniem, uniósł w stronę dowódcy różdżkę straznika.

ELfy uważnie przyjrzały się trójce przyjaciół. Udzielili im kilku informacji na temat Fegi Kula. Gdzie może przebywać, czym naraził się Krwawej Puszczy, jakie potencjalnie ma siły. Pouczyli ich, by dobrze zapamiętali miejsce wyjścia z puszczy i dokładnie tu wrócili. To spowodowało, ze Dhali po wyjściu z puszczy od razu skierował się w stronę okolicy, która jemu wydawała się dość charakterystyczna. Wspomagając się magią Zwiadowcy, zapamiętał otaczające go elementy przyrody. Niestety, nie mógł nanieść miejsca na mapę. Sekstans Shantai był bezsilny bez widocznych konstelacji gwiazd. Musieli więc spędzić noc w pobliskości Krwawej Puszczy. Dhali przy okazji naraził się na kpiny przyjaciół, którzy bezlitośnie wypunktowali słabe strony sporządzania map po ciemku.

27 Sollus (sierpień) 1508 TH, Wschodnie okolice granic Krwawej Puszczy

Poprzedni dzień cały zmarnowali na długi lot na wschodnimi i południowo-wschodnimi rejonami pogranicza Krwawej Puszczy. Niestety nic nie udało się wypatrzeć. Dopiero dzień później Kiro dostrzegł coś co go zaciekawiło. Ślad wozów wijący się wokół wzgórz zarośniętych rzadkim poszyciem, wysokimi akacjami i jarzębinami, bez śladów ludzkiej obecności. Sfrunęli na dół by wyraźniej przyjrzzeć się śladom. Dhali nie miał żadnych wątpliwości. Jechało tędy kilka wozów i parę tuzinów Dawców Imion wydeptało okoliczną trawę.

Dhali rozglądał się uważnie. Nim zaczęło się zmierzchać, obszedł spory teren wokół wyraźnego traktu. „Co najmniej 5 wozów i to dość cieżkich. Po obu stronach śladów pojazdów sporo odcisków końskich kopyt. Stawiam na grupę 15 lub 20 jeźdźców. Nie przejmują się specjalnie zacieraniem śladów. Ale to trawiaste wzgórza, więc trudno o konkretny odcisk… Chyba że znajdzie się kawałek zerwanego, wilgotnego gruntu jak ten i odciśniętą podkowę, wyraźnie jak do brania odlewu” - uśmiechnął się.

Rozbili obóz. Niestety wraz z mrokiem nocy zaczęło padać. Dhali zabezpieczył ślad, by móc o poranku użyć swojej magii. Umówili się na warty o poszli spać.

28 Sollus (sierpień) 1508 TH, Wschodnie okolice granic Krwawej Puszczy

Przez większą część dnia lecieli dość nisko. Dhali korzystając z talentów Zwiadowcy, wskazywał którędy szła karawana. Dogonili ją późnym wieczorem. Cienie kładły się już na puszczę. Było mgliście i duszno po całonocnych opadach deszczu. Wylądowali więc półtorej mili za łowcami niewolników i pieszo ruszyli za nimi, analizując sytuację.

Dhali miał rację. Faktycznie 5 ciężkich wozów tworzyło karawanę. Jeźdzców było nawet więcej. Jeden z wozó był całkowicie zabudowany, jechał na końcu. Obok niego szedł wysoki troll, w ciężkiej zbroi. Woźnicą był człowiek. Cztery jadące przed nim pojazdy miały wielkie klatki na platformach. Pełne schwytanych niewolników! Karawana kierowała się w głąb lasu, ścieżką, która zdawała się im być znana. Nie puszczali przodem zwiadowców, a tylną straż stanowiło zaledwie kilku jeźdzców.

Prawie zapadał zmrok. Mgła była coraz gęstsza i z trudem widzieli karawanę, czy nawet pojedynczych łowców. Gort i Kiro przyczaili się wśród drzew obserwując drogę. Niektórzy strażnicy już zapalali pochodnie. Mgła była ciepła i lepka, powietrze przesiąkało duchotą. Zdziwili się, kiedy spostrzegli, że drogi strzeże sześciu elfich strażników. Przepuścili karawanę, rozstepując się na pobocze leśnej drogi. Konie, wozy i ludzie wjeżdzały w migoczacy blask leśnej polany wypełnionej przycupniętymi budyneczkami. Dhali postanowił obejść strażników dookoła i wyszpiegować co się dzieje na polanie.

Szedł owinięty magiczną ciszą, krok za krokiem. Ominał elfich strażników. W zapadającym zmroku ze zdziwieniem stwierdził, że to krwawe elfy. „Co elfy z Krwawej Puszczy tu robią i co mają wspólnego z łowcami niewolników?! To Takaris rozkazał nam ich wytropić. Skąd więc u licha te konszachty z Theranami?!” Zaintrygowany szedł głebiej. Od drzewa do drzewa, od krzewu do krzewu…

Gdy minął dobry kwadrans i Zwiadowca nie wracał, Kiro i Gort zaczęli się niepokoić. Kiro nasłuchiwał. „Gdyby go złapali, pewnie już byśmy słyszeli. Ile możemy być od polany? 100 kroków? 200 ?” - Gort zaczynał się niecierpliwić. „Przypomnij mi następnym razem, zebym zdobył pióro nocnego ptaka.” - odpowiedział mu Kiro. Polecę dowiedzieć się co i jak. To wydaje się podejrzane…„ Mały wietrzniak w kilka chwil przybrał postać szarego sokoła, wzbił się w górę i zniknął w ciemnościach. Gort pozostał sam.

Dhali nie mógł tego pojąć. Kolejny raz próbował wyjść z tej osady. Miał przecież doskonałą orientację. Wiedział, że jak pójdzie w stronę tego majaczącego w ciemności zagajnika, to powinien nie widzieć już tych dziwacznych budynków i znaleźć się poza linią strażników. Niestety. Gdy dotarł do zagajnika, brodząc w ciemności i gęstej mgle i ruszył w upragnionym kierunku, chwilę później zamajaczył mu przed nosem niewielki budynek. I usłyszał głosy handlarzy, teraz stłumione przez mgłę. Zaklął. Spojrzał w astral. I zmartwiał. Przestrzeń astralną wypełniała atramentowa czerń. Nawet jego wyczulony magiczny zmysł, nie był wstanie przejrzeć wirów splugawienia jakie skaziło astral w tym miejscu…

Dla Gorta to już było za wiele. Godzina! Ani Kiro, ani tym bardziej Dhali nie wrócili. „A co mi tam” - rzucił ze złością. Poluzował topór, zdjął wielką tarczę z pleców i przymocował dobrze do lewego ramienia. Ruszył w stronę strażników. Dostrzegli go jakieś czterdzieści kroków za wcześnie. Usłyszał skrzypienie naciąganych cięciw i głosy ostrzeżenia. Splunął, mocniej chwycił w garść stylisko topora, pochylił się i lekko uniósł tarczę. I ruszył…

Kiro był wściekły. „Tak dać się złapać! Mogłem się zorientować że coś jest nie tak! Co za dziwna wioska! I ta wielka dziwna budowla górująca nad osadą.” Nadal przebywał w ciele sokoła. Przycupnął na gałęzi, na skraju polany. Handlarze pod nim właśnie wyprowadzali więźniów z klatek. Większość była pędzona do wielkiej, zrujnowanej wieży. To właśnie ta wieża i przybudowany kasztel z czarnego kamienia wznosił się nad wioską i wyrastał wysoko w górę, ponad szczyty drzew. Domów było niewiele, kilkanaście zaledwie. Kiro słyszał odgłosy kuźni, ale wiele dostrzec nie mógł. Splugawienie uniemozliwiało mu dokładną orientację w przestrzeni astralnej. Zobaczył prędzej niż usłyszał odgłosy zamieszania. Łowcy niewolników, przynajmniej kilkunastu ruszyło biegiem do wyjścia z wioski. Reszta sięgała za broń. Podleciał bliżej zaintrygowany. „No tak!” - westchnął zdumiony. Gort powalił kilku elfów, ale teraz leżał opleciony sieciami i nie dawał oznak życia. Tuzin oprychów wygarbował porządnie skórę krasnoludowi. Ledwo żył. Kiro widział jak czterech łowców zaniosło Gorta do chatki na środku polany. Tam go wrzucili i zamknęli. Trójka uzbrojonych strażników pilnowała wejścia.

Kiro raz jeszcze siegnął po magię. Tym razem przejrzał splugawienie. Tak, handlarzowi towarzyszyli adepci. Elfka, z którą dzielił wóz, najpewniej była magiczką. Wielki troll, który teraz wydawał rozkazy uzbrojonym ludziom, zapewne był adeptem Wojownikiem. Dostrzegł jeszcze orkowego adepta, który czyścił konia pod jedną z wyższych latarni zawieszonych dookoła placu wioskowego. Na szczęście dostrzegł też, ukrytego między drzewami, w północnej części wioski, Dhalego. Rozpoznał jego astralne odbicie. Sfrunął z gałęzi i cichuteńko poszybował opadając dosłownie dwa kroki za Zwiadowcą. Wrócił do swej postaci i i opowiedział mu co widział.

Dhali podzielił się z nim swoimi obserwacjami i zmartwieniami. Wiedzieli, że jakaś siła ich więzi w wiosce. Postanowili przeczekać do świtu w ukryciu, a potem podjąć jakieś ratunkowe dzialania. Ku ich zdziwieniu, pół godziny później, jeszcze w środku nocy, łowcy niewolników w pośpiechu opuścili wioskę. Dhali podszedł bliżej, wypatrując wieśniaków, bądź jakichkolwiek strażników. Nie było nikogo.

Podeszli pod chatkę, w której uwieziono Gorta i próbowali otworzyć drzwi. Dhali był zszokowany, zabezpieczeniem. Takiej magii jeszcze nie widział. Drzwi były jak przyklejone do ościeży. Żadnego zamka, pułapek, kłódek czy dziurek od klucza nie widział. Zapukali cicho licząc na to że Gort odzyskał przytomność.

Gort ocknął się w ciemności. Był straszliwie obolały. Miał połamane żebra, stłuczone golenie i przedramiona, zapewne wstrząs mózgu. Wielki krwiak nad okiem praktycznie zamykał mu prawe oko. Językiem wyczuł brak górnego kła. „Niech to szlag!” pomyślał. Lewym okiem dostrzegł niewielką szczelinę w murze pomieszczenia. To własnie tamtędy dostawała sie odrobina żółtego blasku. Próbował się ruszyć, ale tylko zaskowyczał z bólu. I wtedy usłyszał ciche stukanie w drewno. „Gort? Jesteś tam? Żyjesz?” … Odcharknął i splunął krwią. „Jeszcze żyję”

Musiało być chwilę przed północą, gdy drzwi więżące Gorta odskoczyły z cichym dźwiękiem. Wyciągnęli go ze środka zdumieni faktem, że łowcy zostawili mu całe uzbrojenie i ekwipunek. Kiro musiał zużyć eliksiry i moce Garlen by doprowadzić Wojownika do stanu używalności.

Dhali łaził ostrożnie po osadzie sprawiającej wrażenie całkowicie wymarłej. W końcu natknął się na dziwnego osobnika łażącego po nocy. Zabrał go do miejsca przed chatą, gdzie Kiro nadal kurował krasnoluda.

Człowiek był dziwny, trudno z nim się rozmawiało i reagował jakby z opóźnieniem. Dowiedzieli się jedynie, że wszechobecna mgła więzi wszystkich mieszkańców i nie pozwala im się wydostać. A potem dowiedzieli się o wiele straszniejszych rzeczy…

kampania_2014/wioska_mgiel.txt · ostatnio zmienione: 2019/09/08 18:53 przez gerion
[unknown link type]Do góry
Magus RPG