Gniazdo Żmij

Sesja rozgrywana 8 kwietnia 2005r. pierwsza na 2ED

Wiele odwagi musiał mieć w sercu Kiaur, że zaoferował swą pomoc Uvtugowi. W Manu-Chane powoli wracał spokój, jeśli o jakimkolwiek spokoju można było jeszcze mówić. Rabusie Dolgruka od kilku lat żyli we względnej symbiozie mieszkańcami osady. Mimo złej sławy jaka ich otaczała, chronili Manu – Chane przed innymi szczepami, przed atakami trollowych przymierzy z Gór Delaryjskich, a zwłaszcza przed napaścią łowców niewolników Vivane, którzy często polowali na bezbronnych górników, pracujących na odkrywkach u stóp gór. Nikt z miejscowych nie przypuszczał, że nomadzi dopuszczą się takiej przemocy.

Torkel był skłonny ruszać jak najszybciej w stronę rzeki Liaj. Nie miał jednak poparcia wśród adeptów. Zarówno Pirk, a więc także Dwirnach i Delvena nie zrealizowali swego celu – nie rozmawiali z Ganashem. Podobnie jak Karam, którego cała sytuacja lekko wybiła z równowagi. Położył to jednak na karb rozstania z Taną, która zaraz po opuszczeniu osady oddaliła się na zachód, do siedziby swego bractwa. Kiaur natomiast zżył się już z mieszkańcami Huebri i sam zaangażował w sprawę sztyletu, nie chciał więc porzucać nadaremnie ciepłego tropu. Troll Yarl, który od początku przybycia do Manu – Chane był nieco przygaszony, nie chciał wyrazić swego zdania, natomiast Yasuni – Wojownik z Huebri poparł Dwirnacha. Jedynie Uhlain i Moiraine zgodnie chcieli wracać, a Dorvaia i Shayla nikt o zdanie nie pytał.

Sytuacja nie była zbyt interesująca. Dolgruk przeżył otrucie, chyba tylko dzięki pomocy Kiaura. Pałała w nim żądza zemsty i marzył jedynie o tym by najszybciej schwytać brata i ukarać go śmiercią. Nie przejmował się poszkodowanymi mieszkańcami Manu – Chane, ale adepci uknuli już plan, w jaki sposób orki mają wynagrodzić swe mordercze zachowanie. Tymczasem Uvtug zbierał swych wojowników i planował jak najszybciej ruszyć w pogoń za Sprawiedliwymi Żmijami. Długo negocjowali z młodym orkiem, w końcu idąc na ustępstwa zgodzili się wziąć udział w wyprawie pod warunkiem reperacji szkód i zachowania Ganasha przy życiu. Jednak w wyprawie zbrojnej mogli wziąć udział jedynie Kiaur, Karam i Dwirnach. Reszta musiała pozostać w osadzie. Tak więc adepci Torkela, pozostawiwszy swego pracodawcę w osadzie, wyruszyli czym prędzej tropiąc Sarldżija i jego ludzi.

* Opisanie bitwy i zdobycia twierdzy Sprawiedliwych Żmij wymaga talentu prawdziwego Trubadura, dlatego pominiemy milczeniem ten bohaterski epizod, czekając na opowieść jakiegoś mistrza. Dość powiedzieć, że trójka adeptów: Dwirnach, Karam i Kiaur dokonali czynów pełnych bohaterstwa i poświęcenia. Osiągnęli również swój cel… *

Ganash dziko spoglądał na rysunek sztyletu. Przez jego twarz przelatywały wszystkie emocje i uczucia, od tych najpodlejszych po te najbardziej wzniosłe. Twarz mu pobladła, zaczął jęczeć i uderzać głową o ścianę korytarza. „Ooooh, teraz pojmuję!” – łkał. „Ostrze! Ostrze Kara Fahd! Oręż wykuty przez legendarnego Zbrojmistrza orków, Rugach Gloha…” Na chwilę zamilkł. Opanował się nieco i przybliżył swą ponurą twarz do trójki otaczających go adeptów. „Macie straszliwą broń, niewyobrażalnie…aaaach” – wycharczał. „Szczegóły do dziś są niejasne, istnieją tylko drobne wskazówki i sugestie rozrzucone po wielu naszych legendach. Lecz uważajcie, to ostrze nosi klątwę! Rozcina wszelkie więzy, które łączą Dawców Imion, jest potężnym niszczycielem ładu.” Tym razem to Dwirnach, Karam i Kiaur milczeli, wpatrując się w Ganasha. Ten zaś kontynuował z bólem: „Teraz jest słabe i oddzielone od braci, lecz miało moc pchnąć starego chwiejnego orka do bratobójstwa. Lecz dla was może być już za późno. Ostrze z pewnością przeklęło wasze wzorce i nosicie w sobie klątwę!” Ork dziwnie wpatrywał się w bohaterów – „Może być, że towarzyszy wam już aura niezgody, wichrzenia i nienawiści. Ja tego jednak nie mogę potwierdzić, sami o tym się przekonacie nim upłynie rok…”

Długo rozważali słowa Ganasha. Zarówno Kiaur, jak i Karam badali wzorce w poszukiwaniu jakiegokolwiek śladu klątwy. Również Pirk pozwoliła w spokoju się oglądać w przestrzeni astralnej. Każdy starał się wykonać jakąś artystyczną rzecz, i ku wielkiej uldze nie zauważyli na sobie śladów splugawienia.

Całą drogę Dwirnach zastanawiał się jak uchronić Ganasha przed zemstą brata. Także pojmany i ciężko ranny Sarldżij nie mógł liczyć na miłosierdzie. Obu spiskowców Dolgruk zaprzysiągł spalić żywcem. Nim dotarli w okolice Manu – Chane, młody Wojownik wymyślił już sposób. Tymczasem rozmawiając z więźniem o historii Ostrzy i możliwościach zagrożenia ze strony klątwy, uzyskali od orka kilka ważnych informacji. „Nie mam pewności jak wykryć obecność klątwy, nie mam darów adepta. Jestem tylko pasjonatem historii dawnego Kara Fahd.” – mówił pogodzony z losem Ganash. „Jedno jest pewne, to broń legendarna, możecie ją wrzucić do Morza Śmierci, a po latach i tak pewnie pojawi się gdziekolwiek indziej w Barsawii. Te Ostrza to żywa historia orków, to przedmiot nieocenionej wręcz wartości dla naszego ludu, rozbitego teraz na dziesiątki szczepów… Gdyby ktoś w przyszłości chciał odrodzić wielkie królestwo Kara Fahd, Ostrza te byłyby wielkim darem.” - kontynuował ponuro Ganash, wpatrzony w odległe, ośnieżone szczyty Gór Delaryjskich. Zaciskał kurczowo ręce na prętach klatki, w której zamknął go Uvtug. „Nie wiem wiele o Ostrzach, miały jednak ogromny wpływ na dzieje Kara Fahd i w wielu legendach pojawiają się bohaterowie, którzy dzięki mocy tej broni dokonują wielkich czynów. Jak uwolnić się od klątwy pytacie?” – Ganash chwilę milczał. „Myślę, że musicie to uczynić na dwa sposoby, po pierwsze odizolować Ostrza od Dawców Imion tak, by nie mogły wpływać na kogokolwiek więcej. Zapewne w skrzyni i pieczęciach zamykających tę legendarną broń tkwią wskazówki. Druga część waszej drogi – to oczyszczenie samych siebie. Musicie być czujni. Czujni na swe emocje, słowa i czyny. Kto wie jak klątwa się objawi? Jeśli jest to klątwa Horrora, to być może jedyny sposób leży w jego zgładzeniu. Jeśli przeklął je jakiś Dawca Imion, musicie dowiedzieć się kto to był i dlaczego. Nie jest to proste zadanie, wiem. Lecz zerwaliście pieczęcie na własną odpowiedzialność…”

Dwirnach gorączkowo dyskutował z Yarlem. „Nie możemy zmarnować ani dnia dłużej. Lękam się o naszych najbliższych w Huebri. Jeśli jedno Ostrze zabrane przez Pirk wzbudziło tyle cierpienia, to co może dziać się tam? I mój wuj, Sighrud! Przecież badając Ostrza utkał wątek łączący jego talent z wzorcem broni!” Troll pokiwał ze zrozumieniem głową. „Gdyby Bisume był wśród nas, moglibyśmy poprosić go o pomoc i powietrzny statek jego współbraci z przymierza Skalny Róg” – zahuczał basem. „Teraz możemy jedynie pożegnać Torkela i czym prędzej udać się ku Tylonom”.

Podjął decyzję. Jak zwykle Karam musiał długo zmagać się z samym sobą, rozważając wszystkie za i przeciw. Tym razem nie miał wielkich wątpliwości. „Indharis miał wyraźną wizję, nie mogę zlekceważyć tej wskazówki. Zaprzeczyłbym własnej ścieżce. Niech ork mówi co chce, ja WIEM, że za wszystko odpowiada Horror. Nie przypadkiem stało się tak jak się stało. To nie zbieg okoliczności, czy zawiść pchnęły Ganasha do bratobójstwa. Nie współczuję mu, stał się ofiarą swej słabości.” – rozważał Łowca. „Teraz trzeba pomóc krewniakom Dwirnacha i Delveny, choć może dla nich jest już za późno. Potem zatroszczymy się o resztę.”

Dolgruk słuchał Dwirnacha marszcząc brwi. „Chcesz mi powiedzieć Wojowniku, że mam honorowo potraktować zdrajcę i mordercę? Mam z nim walczyć?” – skonfundowany patrzył na krasnoluda. Lecz to zdanie wystarczyło, by wzbudzić szepty wśród reszty Rabusiów. „Dobrze zatem, sprawiedliwości stanie się za dość” – Dolgruk zsiadł ze swego grzmotorożca mierząc dziwnym wzrokiem Dwirnacha. Jego ludzie utworzyli okrąg, a Uvtug pchnał na jego środek rannego Sarldżija.

„A więc tak działasz niszczycielu ładu” – cicho westchnął Ganash obserwując ze swej klatki zmagania brata i wodza Sprawiedliwych Żmij. „Krasnoludzie! Podejdź do mnie!” – zawołał. Sięgnał na pierś, pod koszulę i ściągnął ze swej głowy niewielki amulet. Szepcząc coś do ucha Dwirnacha, wcisnął mu ten przedmiot w rękę. Krasnolud patrzył tylko na leżącego w pyle Dolgruka i patrzącego nań z triumfem Sarldżija.

Kupiec widział zdecydowanie i zaciętość na ich twarzach. Nie protestował. Torkel rozumiał ich determinację. Choć sam obawiał się o swój los, obdarował każdego z adeptów sakiewką. Zawsze starał się być uczciwy…

Trzy dni później adepci znowu siedzieli przed lahalą M’staske. T’skrang patrzyła na nich lekko przekrzywiając głowę. „Jest takie miejsce, gdzie możecie ukryć tę zgubną broń. Musisz zrozumieć, że ani w Barsawii, ani w żadnym innym miejscu Ostrza nie będą dostatecznie bezpieczne. Lecz Ksenomanci mają moce zdolne otwierać im bramy do zaświatów, innych krain w przestrzeni astralnej. Sądzę, że to byłoby odpowiednie miejsce…” – ostrożnie wymawiała każde słowo silnie zniekształcając throalską mowę. „Jeśli zaś Horror rzucił klątwę na te przedmioty, to by go odszukać musicie sami go zwabić. Inaczej na zawsze pozostanie ukryty.” – ciągnęła z namysłem. „To bardzo, bardzo ryzykowne. Sądzę, że tkając wątek do tej broni, zwabicie w pobliże Horrora, który będzie usiłował was naznaczyć. Wtedy być może uda wam się go dopaść. Ale musiałby wam pomóc ktoś doświadczony i obeznany z tymi potworami.”

Od blisko tygodnia deszcz nie przestawał lać. Nie kierowali się ku Rindtal, lecz bardziej na północny wschód, by czym prędzej dojrzeć zachodnie krańce Tylonów. Był już 6 dzień miesiąca Teayu. Dwa miesiące temu opuszczali Huebri udając się na poszukiwania Mariki.

To Delvena pierwsza zauważyła gnany wiatrem drakkar, który z niewiarygodną prędkością się do nich zbliżał. Nie zdążyli doliczyć do dziesięciu, a z nisko szybującego okrętu wyskoczyło na nich kilkanaście postaci, rosnąc w oczach w miarę zbliżania się do ziemi. Nim zdążyli oprzytomnieć i sięgnąć po broń, w uszach już im brzmiały okrzyki budzące grozę. Trolle okryte rdzawymi skórami, ściskające w sękatych dłoniach broń z żywego kryształu, walczyły zaciekle. Ziemia drżała pod ich ciężkimi stopami, byli pewni zwycięstwa, dzięki liczebnej przewadze…

Yasuni wiedział, że walczą o życie. Sięgał po najgłębsze pokłady karmy, by unikać potwornych ciosów kryształowego topora, sam odgryzał się jak umiał najlepiej lecz krwawił już z wielu ran. Kątem oka widział jak Dwrinach ogania się trzem trollom, chroniąc splatającego zaklęcie Kiaura. Wkrótce mglista groza spowiła kilka trolli usiłujących dobić Yarla.

Delvena nie miała sił dalej uciekać. Żałowała, że odłożyła medytacje nad sprintem na później. Nim zdążył napiąć łuk, przeszyła ja kryształowa włócznia rzucając kilka metrów dalej na przemokłą ziemię. Ze zgrozą w oczach patrzyła na swoją krew wsiąkającą w ceglaste błoto. Sięgnęła ku amuletowi i wyszeptała jego imię…

Tylko dzięki dużej dozie szczęścia Karam zachował swą głowę. Leżąc między nogami stojącego nad nim trolla, wyprowadził szybkie pchnięcie, nim ten ponownie wzniósł swój topór. Wtedy w nagłym błysku jasności pojawił się nieopodal kształt skulonego mężczyzny. Karam ze zdumieniem patrzył, jak jasnowłosy człowiek z szybkością błyskawicy napina kuszę i wypuszcza z niej płonące ogniem pociski. Nie upłynęło kilka chwil, a łupieżcy Krawej Wiedzy uciekali do dryfującego nad nimi drakkaru…

Rhox tulił w ramionach nieprzytomną Delvenę. Był blady, a osadzone w oczodołach amulety robiły na Karamie upiorne wrażenie. Łowca rozejrzał się niedawnym polu walki, krzywiąc się z bólu. Rękawem otarł krew ściekającą mu na czoło. Spoglądał na Dwirnacha, który ciężko oddychając leżał na ziemi, czerpiąc z niej ozdrowieńczą moc. Karam niedługo poszedł w jego ślady, nie zważając na wzmagający się deszcz. Powoli czuł, jak działa magia ziemi, jak zasklepiają się jego rany, jak znika ból i cierpienie.

„Jest na krawędzi życia” – wyszeptał Rhox. Przemoknięta Pirk gładziła włosy Łuczniczki, nikt nie wiedział, czy po jej twarzy płyną łzy, czy to tylko deszcz. Złodziejka naciągnęła głębiej przemoczony kaptur i zacisnęła swą niewielką rączkę na zbielałej dłoni Delveny.

„Gdybym tylko mógł się bardziej skupić” – złościł się Kiaur. Pomógł jak tylko umiał leżącej na kolanach Łucznika Delvenie, lecz dziewczyna nie odzyskała przytomności. „Musimy się stąd ruszyć” – napomniał Karam. „Wkrótce zapadnie zmierzch, a zwłoki tych czterech łupieżców mogą nam ściągnąć na kark Pasje wiedzą co!”

Następnego ranka Delvena odzyskała przytomność, nie była jednak w stanie się poruszać o własnych siłach. Gdy Dwirnach patrzył na parę Łuczników zaczął powoli sobie zdawać sprawę, z nieuchwytnego związku, jaki łączył oboje. Małomówny Rhox zdecydowanie sprzeciwił się pomysłowi jakiegokolwiek przenoszenia Delveny. Ostatecznie, sklecili niewielkie obozowisko przy nielicznych w tej okolicy zaroślach. Z Łucznikami pozostał ciężko ranny Yarl i Yasuni. Natomiast reszta rozdarta sprzecznymi uczuciami powędrowała w stronę Huebri. Mieli przed sobą jeszcze 10 dni podróży.

kampania/gniazdo_zmij.txt · ostatnio zmienione: 2012/06/12 16:12 przez gerion
[unknown link type]Do góry
Magus RPG