Na ryby - prolog

22.02.2020 Wydarzenia dzieją się poza Throalem. Chyba wszyscy już tym podziemnym królestwem byli trochę zmęczeni. Tym razem jedna z pobocznych przygód z Preludium Wojny. Tak, tak, główna linia fabularna PRAWIE się skończyła, ale opcji kontynuacji jest na kolejne miesiące grania, więc konsekwentnie będę z tego korzystał, aż do zawiązania akcji wokół wydarzeń z Barsaive at war.

01 Rua (kwietnia) 1509 TH, Throal, korytarz Bazrata, mieszkanie Dhalego i Kiro

Dhali upchał ostatnie niezbędne przedmioty do plecaka i spojrzał na Gorta, „Gotowy do drogi?”. Krasnolud coś odmruknął pod nosem i zapytał wietrzniaka, który z rozbawieniem przyglądał się obu przyjaciołom. „Jesteś pewien, że tak to chcesz załatwić?” Kiro parsknął śmiechem: „A co, na własnych nóżkach już nie chce się podróżować? Do dobrego się przywykło, co?” Widząc urazę w oczach throalczyka dodał bardziej pojednawczo: „To będzie trudna i ryzykowna misja. By się do niej dobrze przygotować potrzebuję podnieść moje umiejętności. Nim dotrzecie do Darranis, powinienem się wyrobić. Spotkamy się u siostry Dhalego, w karczmie Przy Bramie Północnej. Powinienem tam przybyć równo z wami…”

08 Rua (kwietnia) 1509 TH, na szlaku między Ardanyan i Darranis

Wzgórza, które ich otaczały były coraz wyższe. I coraz bardziej strome. Gdzieniegdzie bieliły się wapienne skałki, a trawa był licha i poszarpana przez wiatr. Pogoda nie chciała się zmiłować. Godzinę słoty zastępowały dwa kwadranse upartego wiatru. Dopiero pod wieczór się wypogodziło i ociepliło. Wspięli się na znaczną już wysokość i czasami daleko na północ migała im wstążka Wiji. „Nie cierpię moknąć! Dhali rozejrzyj się za jakimś miejscem na nocleg. O ile pamiętam to musimy przejść przez wzgórza, by zbliżyć się do wiosek rozłożonych nad Wiją. Tam zanocujemy w jakichś normalnych warunkach. Zaraza, przemokłem do gaci!” - narzekał krasnolud.

Zwiadowca rozejrzał sie z dziwną miną. Zrzucił plecak, sakwę. Odłożył wędrowny kostur, który oparł o wysokie drzewo wspinające się korzeniami na wapienne skałki. Podszedł do pnia. „Hmm…dziwnie znajome miejsce Gorcie…” - zamyślił się głęboko. „W rzyci mam znajome miejsca, jak mi cieknie na łeb!” - sierdził się Wojownik. „Hmmm… założę się, że jakieś 50 kroków stąd znajdę 3 mogiły zbirów. Pamiętam, jak przez mgłę, jakeśmy z Kiro przysypywali ich kamieniami..” - wtrącił zamyślony Dhali. Gort spojrzał zdziwiony: 'O czym ty bredzisz?„ „Nie było cię wtedy z nami. Wracaliśmy z Yacusem i jego ludzmi. Równo 3 lata temu. Pamiętasz, że ktoś pewnej nocy powbijał kolce w kopyta mułów? Wróciliśmy z Kiro wówczas do miejsca postoju. Właśnie tutaj. I tutaj ktoś urządził zasadzkę na kuriera…jak mu było…Vicco chyba. Posłaniec od tego konsula throalskiego. Chcieli nas wykończyć, ale cóż… trafili na lepszych. Stąd te mogiły. Poznaję doskonale to miejsce. A jak potem wróciliśmy, to zdemaskowałem Udiego Navsara..” - Dhali westchnął. „Biedny Udi…” - wspomniał Gort. „Cóż, dzięki temu poznaliśmy Donovana, syna kuzyna w trzeciej linii. A po latach on stał się moim mentorem na ścieżce ksenomancji…cóż, dziwnie się układają losy.” Dhali zaczął rozglądać się za suchym miejscem na rozpalenie ogniska.

16 Rua (kwietnia) 1509 TH, Darranis, karczma Przy Północnej Bramie

Anzelm rozstawił mały parawanik, którym odgrodzili się od reszty sali. Cały wieczór rozprawiali z Nekadą. Dhali bawił się chwilę z małym Sabadorem, który nad wyraz podrósł i całkiem nieźle już mówił. W ogóle Zwiadowca miał wrażenie, że siostrze i szwagrowi powodzi się bardzo dobrze.

Miasto był faktycznie zarządzane przez Theran. Wchodząc przez północną bramę podziwiali nowe mury, wzniesione z czerwonej cegły. I solidne fundamenty barbakanu, który miałbyć dostatecznym zabezpieczniem przed ewentualnym obleganiem miasta. „Jak się wam żyje?” - zagadnął Dhali.

„Coż, rada miejska inwestuje w miasto. Sprowadzili nowych robotników do murów. Jak widzicie karczma pęka w szwach w godzinach posiłków. Zarabiamy niemało. I radzimy sobie jak możemy. Wsie nieopodal Darranis prosperują. Mieliśmy sporo deszczów od początku roku i już nam dostarczają pierwsze warzywa. Otwarcie handlujemy z V'strimonami, mimo niechęci theran. Ale muszą to tolerować jeśli nie chcą buntu mieszczan. Póki targowiska działają, póki jest zaopatrzenie - wszystko jest dobrze. Jak widzicie - ulice wybrukowane, kanalizacja zaczęła działać. Przebudowują ratusz w bardziej reprezentacyjny budynek… Cóż. Darranis przechodzi prawdziwy rozkwit, jakby nie patrzeć.”

Przenocowali w pokojach na piętrze. Dhali długo nie mógł zasnąć. Rozmyślał o wpływie Theran na miasto. Gort zaś był poirytowany i nachmurzony. „Gdyby zaprowadzić tu throalski porządek, mieszkańcy byliby szczęśliwsi. Nikt nie karałby niewolą za niezapłacone czynsze. Nie byłoby biedoty i bardziej troszczyliby się o ubogich…”

17 Rua (kwietnia) 1509 TH, Darranis, port rzeczny

Minęli o poranku bramy miasta i zapuścili się w dół, w stronę rzecznego portu. Kiro chciał odetchnąć po obfitym śniadaniu. No i postanowili obejrzeć co się zmieniło od ich ostatniej wizyty.

Z magazynów rozłożonych wokół ceglanego kapitanatu wyjeżdzał akurat wóz w eskorcie therańskich żołnierzy i robotników. Odstąpili na bok, przyglądając się. Niewielki oddział prowadziła wysoka orczyca w srebrnym półhełmie z pióropuszem. Gdy oddział ich mijał, kobieta wyraźnie zwolniła i podeszła w ich stronę. „Kapitan Alchiton” - skinęła głową. „Poznaję was. Spotkaliśmy się owego feralnego dnia bitwy, gdy utraciłam Ladachelna…” Przez moment byli zdezorientowani, ale szybko domyślili się o co chodziło. Bitwa na Polach Prajjora i ich odważny przelot na therańską barkę, w wyniku którego doszło do zawieszenia broni. „Szanuję to co uczyniliście.” - odezwała się orczyca.

Po krótkiej i uprzejmej wymianie zdań, oddział odszedł. W wozie dotrzegli rzeźbę z białego marmuru przedstawiającą jakąś bohaterkę wspartą na włóczni. Gort chrząknął znacząco. „Czas na nas. Skoro nas tu rozpoznają, a Dhali formalnie przedstawia się therańskiej armii, to musimy stąd znikać czym prędzej. Idź pożegnać się z siostrą, a my z Kiro ruszamy na wschód traktem. Odejdziemy potem we wzgórza i ruszamy na skrzydłach chmuroptaka..” - zakomenderował.

Słońce zaczęło się chować za zachodnim horyzontem gdy Kiro postanowił wylądować. Całą drogę pokonali dość wysoko, szybując nad doliną Wiji, po której uwiajało sie pełno łodzi, barek i t'skrangowych parowców. Ostatni odcinek drogi pokonali pieszo, docierają po zmroku do wioski Tandros, położonej na zachodnim brzegu jeziora Ban. Od wody ciągnęły się gęste pasma mgły. Weszli do wioski i stanęli na centralnym placyku. WYbrali jedną z dwóch tawern, jasno oświetlonych kryształami.

Jak zwykle w kuchni t'skrangów, podana kolacja zaspokoiłaby najbardziej wyszukane gusta. Słodkowodne glony, wędzone ryby i pieczone skorupiaki w przyprawach, których nazw nawet nie potrafili powtórzyć, sprawiły, że do snu w wynajętym pokoju udali się z naprawdę pełnymi brzuchami. U gospodarza zamówili też transport łodzią z samego rana prosto na wyspę Domu Trzcin.

18 Rua (kwietnia) 1509 TH, jezioro Ban, wyspa Domu V'strimon

Po lekkim śniadaniu, które pochłonęli o świcie, udali się za przewodnikiem w stronę przystani i wsiedli do długiej, wąskiej łodzi zbudowanej z uszczelnionej trzciny. „Dokąd konkretnie życzycie sobie dotrzeć?” - z lekkim akcentem pytał ich przewoźnik. - „Zresztą… zobaczymy, który port będzie wolny, jak tylko pokonamy granicę refselenika. Jest wcześnie, ale ostatnie tygodnie to koszmar, żeby znaleźć wolne miejsca. Wiecie…zasada pierwszy na przystani - pierwszy obsłużony, to stara dewiza naszego Domu. Ale jak dopłyniemy do Kanału WYplataczy Koszy i nie będzie tłumów, to dotrzemy wszędzie dalej” - dodał z uśmiechem. „Mamy się ulokować w Czerwonym Grzebieniu, nieopodal Wieży WOdy” - wtrącił Gort. „Odstawię was pod same drzwi” - zapewnił t'skrang.

Podziwiali z jaką ostrożnością ich przewoźnik pokonywał bariery refselenika. Widać, że pływał po wodach wokół wyspy od lat. Obwołał się patrolowi, który szybko zblizył się do nich na śmigłej, dymiącej z kominów shimoram i wkrotce, brodząc we mgle dotarli do północnego portu, zastawionego łodziami i parowcami. T'skrang skierował się w szeroki, główny kanał wyspy i chwilę później przybił do brzegu. Zapłacili mu i chwytając się splatanych trzcin, tworzących podest, czy coś w rodzaju ulicy, szybko wspięli i podeszli do szeroko otwartych drzwi Czerwonego Grzebienie.

Wnętrze było bardzo przestronne. T'shtar krzątała się po głównej izbie i rozkładała wygodne poduchy na fotele uplecione z trzciny. „Powitać, powitać gości!”. „Jestem Gort Mefrah z Domu Neumani, ponoć pokoje mamy u pani?” - zapytał krasnolud rozglądając się po lokalu. O tej wczesnej porze nie było wielu odwiedzających. Kilkoro t'skrangów siedzących w części tarasowej i mała wietrzniaczka zajmująca wysokie krzesło, specjalnie zrobione dla latających Dawców Imion. Siedziała nad niewielką filiżanką wpatrując się przez podniesioną ścianę w rzedniejącą mgłę, która z każdą minutą ustępowałą jaskrawym promieniom słońca. „Zaiste, trzymam dla was pokój od kilku dni, spodziewałam się, zgodnie z pismamy twojego ojca, waszych odwiedzin. Proszę proszę, wejdzcie na piętro i zostawcie swoje rzeczy. Oto klucz, pierwszy pokój na prawo. I zapraszam na przekąskę.

Chwilę później, bez plecaków, sakw i podróżnego ekwipunku zeszli na dół. Sala rozświetlona był już promieniami słońca. Ściany podniesione na oścież pozwalały lekkiej bryzie przewiewać pomieszczenie, napełniając radosnym szumem pobliskich odgłosów i pluskiem wioseł dochodzącym z głównego kanału. Mieli piękny widok na potężną Wieżę Wody, która niczym kryształowy monument wyrastała wiele metrów ponad powierzchnię jeziora. Słońce załamywało się w jej strukturach barwiąc części Wieży na tęczowe kolory.

Kiro zainteresował się wietrzniaczką. Podleciał, przysiadł i zaproponował towarzystwo. Dziewczyna przyzwalająco się uśmiechnęła. „Kiro Długi WŁos, a to moi druhowie, Dhali Dermul i Gort Neumani”. „Miło mi niezmiernie - dźwięcznym, niskim głosem odparła wietrzniaczka - zwą mnie P'rk.” Kirowi zaświtała jakaś myśl w głowie i przez moment skupił astralne spojrzenie na wietrzniaczce. Silna magiczna aura i jaśniejące odbicia magicznych elementów stroju wyraźnie mu powiedziały, że ma przed sobą adeptkę i to naprawdę wysoich kręgów. W pamięci szukał jakichś związków z imieniem dziewczyny i w końcu doznał olśnienia. Mało co nie spadł z fotela, gdy uświadomił sobie, że ma zapewne przed sobą niesławną Złodziejkę P'rk z Głębi Leśnych Dolin, której imię do dziś z niesmakiem wspominają throalscy magowie z Kręgu Mistrzów Żywiołów JKM. Nie dał jednak nic po sobie poznać. Rozmowa upłynęłą im na miłej konwersacji, kóra momentami zamieniała się w słowną szermierkę. WIdać było, że P'rk czerpie z niej wiele radości. Dziewczyna opowiedziała im przypowieść o WIeży Wody i jej magicznych właściwościach i napomknęła coś mimochodem o Domu Dziewięciu Diamentów K'tenshin.

Po południu udali się z przewoźnikiem pod Wieżę Drewna, potężne drzewo zakorzenione w gęstych splotach magicznej trzciny Pływającego Miasta. Gort bez ogródek udał się do Kolegium Pnącza żądając audiencji. Niestety musieli poczekać. Dziekan umówiła się z nimi na wieczór w Złotym Półksiężycu, niepodal wschodniej przystani, gdzie cumowały wojenne statki V'strimonów. Mieli kilka godzin do wieczora i prawie siłą musieli powstrzymać Kiro przed wizytą w Almarrańskim Gaju, gdzie mieszkali jego krewniacy i imprezowy kuzyn Jeeboo. Byli pewni, że wieczór skończyłby się radosnym piciem, śpiewami i alkoholowym zgonem ich Mistrza Żywiołów, co mogłoby zachwiać ich reputacją w oczach Dziekan Kolegium Pnącza. Czas więc spędzili produktywnie na wzajemnym dzieleniu się wiedzą.

Złoty Półksiężyc, pływające miasto V'strimon

Nim wybiła dziesiąta wieczór, piętro Złotego Półksiężyca opustoszało. Kilku rosłych t'skrangów uprzejmie, lecz stanowczo wyprosiło zbytnio rozochoconych gości. W pustej sali została tylko trójka bohaterów i tuzin szermierzy służących dziekan J’nnei Hawath jako przyboczna gwardia. Podążała za nią grupa mistrzów żywiołów zapewne by podkreślić status jej osoby. W końcu Dziekan Kolegium Pnączą była druga w hierarchii zaraz po Shivalahali Domu Trzcin.

Po krótkim wstępie i drobnych uprzejmościach, J'nnea przeszła do rzeczy. „Jak zapewne wiecie, w roku 1456 kiedy powietrzna flota Pavellisa miała ukarać naszą wyspę za stawiany Theranom opór, wiele kamiennych bat bojowych w towarzystwie jednej kili przybyło nad jezioro Ban, by zmiażdżyć naszą flotę. Byłam wtedy małym, chudym wyrostkiem ale pamiętam wielką falę, jaka zalała wyspę po tym jak wszystkie okręty wroga pogrążyły się w toni jeziora i zaryły w gęstym mule na dnie Ban. To było pół wieku temu. Zapomnieliśmy o tym przykrym incydencie, pozwalając by natura sama uporała się z resztkami Theran. Do dnia, w którym przybył behemot i splugawił Wzgórze Ayodhya…” - dziekan wdzięcznie uniosła kielich, zamoczyła długi pysk i przymknęła oczy smakując bogaty bukiet wina.

„Kontynuując, jeden z naszych aropagoinya, zwiadowca Huzz, w ostatnich tygodniach zwrócił uwagę na nocne loty bat zwykle obsługujących Triumfa. Zniżają się wręcz do linii wody, w półudniowej części jeziora, tam gdzie leniwe wody Węża opuszczają gościnną toń jeziora. Wokół są bagna i rozlewiska, więc dostać się od strony lądu nie sposób. Theranie czegoś tam intensywnie szukają, ba…Huzz twierdził, że nurkują aż do samego dna!” - przerwała na chwilę, skinąwszy na obsługę by dolała wina również adeptom zasłuchanym w jej monolog.

„Powiadomiłam o tym naszą Shivalahalę i postanowiłyśmy mieć oko na ich nocną działalność. Podejrzewamy, że poszukują zatopionych, kamiennych okrętów. Król Neden wysunął propozycję, by uprzedzić ich starania i wydobyć z dna uszkodzony okręt. A następnie odeskortować go do Throalu celem przeprowadzenia strategicznych badań nad słabymi punktami therańskich konstrukcji.” - przełknęła kolejny łyk trunku - „Shivalahala zgodziła się na ten plan. Jesteśmy skłonne pomóc uporać się z wydobyciem z dna jeziora statku. Warunkiem jest natomiast to, że to królewscy wysłannicy mają poradzić sobie z odnalezieniem i dotarciem do uszkodzonych okrętów. Drisam Neumani, twój szanowny ojciec, pisał do mnie listy rekomendując waszą drużynę. Stąd i wasza obecność tu i teraz.” - zakończyła.

Przed północą opuścili lokal udając się do Czerwonego Grzebienia. Wiedzieli jedno, jutro przed zachodem słońca na wschodnim nabrzeżu mieli się spotkać z Huzzem, właścicielem Trzcinowej Sieci. To on miał ich wyposażyć w eliksiry wodnego oddychania i amulety pływania, a także dostarczyc na miejsce therańskich badań.

kampania_2014/na_ryby_-_prolog.txt · ostatnio zmienione: 2020/09/09 21:43 przez gerion
[unknown link type]Do góry
Magus RPG