Kryjówka Tyrlaana

Sesja z 6 stycznia 2016, Trzech Króli. Uświadomiłem sobie, że w tym roku wchodzimy w pełnoletność. 18 lat temu, w mieszkaniu u Andrzeja Swędrzyńskiego, na Nowowiejskiego, pierwszy raz zagraliśmy w Earthdawna. Jako gracze. Bardzo stare dzieje. Cztery lata później, ja zacząłem prowadzić swoją kampanię. Całkiem, całkiem. Z przerwami, ale to naprawdę sporo czasu. Tym razem miał być finał. Gracze mieli odkryć co stało się z Orriciem, choć wiele już się domyślali. I było ciekawie.

23 Borrum (listopad) 1506 TH

Struna patrzył na wznoszący się na zachodzie masyw Gór Gromu. Za bardzo przypominało mu to rodzinny Throal. Za bardzo. Splunął za siebie, spotykając gniewne spojrzenie sierżanta Corvisa. „Co jest żołnierzu?! Mam to potraktować jako brak szacunku, czy chęć objęcia warty poza kolejnością?” Struna wiedział, że Corvis nie mówi tego poważnie. Napięcie w głosie dziesiętnika nie wróżyło dobrze. Spuścił wzrok, zatargał paskami plecaka i bez słowa ruszył w ogonie oddziału. „Włóczymy się tu jak wszy po jajach starego grzmotorożca, nie ufam tym chędożonym adeptom, w nosie mam rozkazy Styrica, że spełniamy królewską wolę…” – myślał poirytowany. „To że Tharr skumał się z tym zadzierającym nosa Neumani, wszyscy o tym mówili. Mocarna Pięść jest na smyczy króla i to dość krótkiej, ale Dom Chaozun i Dom Neumani jakoś nigdy nie byli pobratani. A kapitan Styric wszedłby w dupę Tharrowi i to po same cholewki, pieprzony karierowicz…” – Struna chciał splunąć, ale napotkał groźny wzrok Corvisa i powstrzymał swój zamiar. „Ot żołnierska niedola, tytłać se buty w błocie jakiegoś zadupia, zamiast spuszczać manto prawdziwym wrogom Throalu”.

Osiem miesięcy wcześniej

„Witaj, Mocarna Pięści” – rzekł król Varulus III, idąc z uśmiechem w stronę wojownika. Uśmiech ten zarówno dodał otuchy Tharrowi, jak i zaniepokoił go. Przypomniał mu, jak bardzo jego władca go docenia, ale gdy pojął co kryje się za owym uśmiechem, odczuł lekką trwogę. Król wydawał się strapiony i Tharr nie był pewien czy chce usłyszeć to, co zaraz zostanie wypowiedziane.

Słowa Varulusa wcale go nie uspokoiły.
„Przyjacielu, Throalowi i mnie znów potrzebne są twe silne ręce i bystry umysł. Doszły mnie słuchy o niepokojących wydarzeniach w pobliżu Dżungli Serwos i Złoziemi. Chcę abyś wziął kilku swoich najlepszych żołnierzy i zbadał te pogłoski”.

Tharr przełknął ciężko ślinę. Niewiele jest w Barsawii miejsc tak niebezpiecznych jak Złoziemie. W jaskiniach i parowach kryją się groźne bestie, a nawet Horrory, czyhając na podróżnych, których nie zdołała zabić przeklęta kraina. Dzika Dżungla Serwos natomiast, pełna niebezpiecznych stworzeń (i Pasje wiedzą czego jeszcze) jest miejscem niewiele lepszym. „Niepokojące wydarzenia”, które dzieją się w takich okolicach muszą być doprawdy przerażające

Nim Tharr zdołał odpowiedzieć, król wręczył mu kawałek zwiniętego pergaminu. „Wczoraj otrzymałem ten list z Biblioteki Throalu”. Tharr rozwinął pergamin i zaczął czytać. Gdy skończył, zwinął go powoli i spojrzał na swego króla. – Kiedy mamy wyruszyć, panie? – spytał, wręczając Varulusowi list.

Miesiąc wcześniej

Tharr siedział rozparty na ławie. Co rusz ocierał pot z czoła chustką z rodowym inicjałem. Patrzył bystro w oczy Gorta, słuchając jego opowieści. „A więc brat twój, Gorcie, uwikłał się nie tylko w konspirację dla Plugawej Dłoni, ale jakimś cudem wpadł w sidła kultu Łowcy Wielkich Smoków? Brzmi to dość nieprawdopodobnie, rzekłbym niedorzecznie. Ale twoja wiedza o tych pomyleńcach i fanatykach, wykracza poza przeciętne bajania i mam powody, by ci ufać. Moje interesy są zbieżne z twoimi…w jakimś stopniu przynajmniej. Ubijmy targu, co?” – zmrużył oczy i ciężko sapiąc pochylił się nad stołem.

23 Borrum (listopad) 1506 TH

„Kufel, Kilkor i Bębniarz, zwijacie obóz i przygotowujcie odwrót i ewentualną ewakuację” – kapitan Styric dźwięcznym głosem rzucał rozkazy. Cała dziesiątka Corvisa ma być zwarta, gotowa i mieć oczy w koło głowy. Rozumiecie co znaczy mieć oczy w koło głowy?” – z zadowoleniem wysłuchał chóralnego „tajeees”. „Sierżant Madday w pogotowiu. Oczko, Krzemień, Głuchy i Gawron z kuszami czekają przy wejściu do tej śmierdzącej dziury. Przodem puszczamy..hmm.. doświadczonych adeptów. Biorę do środka mistrza Grantharona. Jakby miało coś pójść nie tak.” – spojrzał wymownie w oczy zbrojmistrza wskazując dwie duże baryłki zawieszone na jego szerokim pasie. „Coś nie tak” oznaczało wysadzenie korytarza tak, by nic plugawego z niego nie wyszło i natychmiastową ewakuację całej reszty do Farram. Bez żadnych misji ratunkowych.

„Czujność żołnierze! W środku może siedzieć wielki i tłusty Horror, a my mu włazimy w samo gardło, opasani wstęgą z napisem przekąska. Ci tam w dole….” – wskazał na Gorta, Arketa i Dhalego, którzy w świetle ognia, zakładali plecaki – „Ci tam w dole są specjalistami od dławienia takich skurwysynów, a przynajmniej tak mówił mi Tharr. Dupy w troki i do roboty” – tym razem Styric nie czekał na kolejny „tajees”, wiedział, że każdy dokładnie wie co ma robić.

Dhali przeklinał ciemności. Nie lubił ograniczeń swoich zmysłów. I irytował go fakt, że Arket i Gort z lekkim pobłażaniem spoglądają na jego próby. „Ratuję im tyłki moją magią. Wkurzają mnie swoim gadaniem, rozpraszają i oczekują, że moja magia sama wskaże im pułapki, tajne przejścia, zapadnie i szlag wie co jeszcze!” – trzęsły mu się łydki z emocji. „I jeszcze Kiro! Dał sobie wyżreć prawe oko jakiemuś robalowi, po to żeby widzieć w ciemności przez kryształ!”. Powtarzał w głowie : „Uspokój się Dhali. Korytarz kryją ciemności, latarnia je rozprasza… najpierw mój nos…” – sięgnął po pierwotną magię Zwiadowcy. Czuł że coś drwi z niego. Absolutnie nie był pewien. „Muszę to poprawić, nic nie widzę, nic nie czuję. Szukam tych cholernych pułapek!” – musiał zaufać swemu Talentowi.

„Co robisz tyle hałasu!” – wrzasnął na Gorta? Ten zrobił zdziwioną minę? „No o co tyle krzyku Dhali? Przecież te wszystkie drzwi, jak widzisz są spróchniałe i tylko szczury uciekają z tych komnat. Kiro ładnie sobie radzi z zamkiem jak widzę, a ja chciałem się tylko upewnić…” – nie zdążył dokończyć. „Upewnij się ciszej!” – dobitnie rzekł Dhali. I dodał ze złością „Przeszukam te wszystkie komnaty”. Gort wzruszył ramionami i podszedł do wiszącego w powietrzu wietrzniaka. „I jak?” – zapytał Arketa.

„Ożesz!” – Kiro złapał się za głowę. „Zapomniałem polać wodą ten zamek.” – skrzywił się z irytacją. „Mogę nasikać?” – głupio zapytał Arket z uśmiechem przylepionym do wystających kłów. „Wiesz…daj mi po prostu rzucić to zaklęcie. I się odsuń” – sparował Kiro. Po kilku minutach zamek, blokujący im wejście rozpadł się w rdzawy pył. Gort odchylił wrota.

Mrok panujący w komnacie rozświetlały dwa niewielkie kryształy, podwieszone pod sufitem. Kiro spoglądał na gobeliny wiszące wszędzie dookoła na ścianach. „Kto zadał sobie tyle trudu, by upamiętnić sceny rzezi, destrukcji i uwiecznić te potwory?” – pytał się w duchu. Wyobrażenia z arrasów bardzo przypominały te, które widzieli w Świątyni Verijgorma. Uwagę ich przykuły jednak trzy, kryształowe trumny, ustawione w centrum komnaty, na kamiennych katafalkach. Środkowa była pusta, jednak dwie boczne zawierały ciała. Obie postacie ubrano w podobne, brązowe tuniki. Jeden z mężczyzn, starszy, jasnowłosy i ogorzały elf, miał wyraźnie ślady bicia na ciele i szereg wąskich ran, wzdłuż nadgarstków. Drugi, ciemnowłosy i krępy człowiek, nie był najwidoczniej katowany, ale jego przedramiona również były poranione.

I tkwili by tam w nieskończoność, gdyby nie Arket. Zanurzył się umysłem w przestrzeń astralną, ledwo przebił atramentową czerń splugawienia. Czuł na języku gorzki posmak, a wszystkie zmysły alarmowały go o niebezpieczeństwie. Pod jednym z arrasów, dostrzegł zarysy przejścia, drzwi ukrytych iluzją w materialnym świecie. Odchrząknął i wskazał Dhalemu palcem ścianę, krzywiąc się w uśmiechu: „Tajne przejście?”

####

Trudno było się ustawić w korytarzyku wąskim na trzy stopy. Dhali majstrował w skupieniu przy drzwiach, które tylko on dostrzegał poprzez iluzję. „Pchnę i wbiegamy?” – upewniał się cicho. „Nie wyczuwam tam nic dobrego” – syknął Arket przez zaciśnięte zęby. Pchnęli i wbiegli.

Komnata nie była wielka. Było tu nadzwyczaj ciepło i wilgotno, a jej centrum zajmowało siedem mis, stojących na smukłych kolumienkach. W sześciu z nich leżały wielobarwne jaja, pokryte zielonkawym śluzem. Każde z nich wielkości trollowego łba. Gdy Dhali omiatał spojrzeniem salę, Arket skupił się na cieniu, nabierającym ludzkich kształtów, który wynurzał się z ciemności korytarza, po drugiej stronie komnaty. Krępa postura, długa broda, piwne oczy… Arket rozpoznał twarz zbliżającego się krasnoluda. Jednak Gort go uprzedził.

„Bracie!” – wykrztusił przez zaciśnięte gardło. Orric niewiele się zmienił od czasu gdy widzieli się ostatnim razem. „Kiedy to było?” – myślał Gort. „Trzy lata temu, na początku Sollusa (sierpnia). Ja wtedy szedłem z karawaną Domu do Darranis, a on…” – podniósł wzrok i napotkał spojrzenie Orrica. Widział wewnętrzną walkę brata, drżące dłonie, krople potu ściekające po skroni i oczy, oczy pełne bólu i tęsknoty. Dostrzegł łzę spływającą z lewego oka Orrica, gdy ten suchym, przerywanym głosem wyrzekł: „Uciekaj…. Bracie….”. I sięgnął po broń.

W komnacie wybuchło piekło. Arket i Dhali skoczyli do przodu, omijając Gorta. Orrik jednak nie dał się zaskoczyć. W ciągu kilku chwil stał się mrocznym cieniem i wycofał się otwierając szeroko drzwi w tylnej części pomieszczenia, przez które wpadły rozwścieczone żywotrupy. W powietrzu zagotowało się od magii. Gdy byli już pewni swej przewagi, Orric powrócił i to nie samotnie. Wpadła z nim do komnaty dwójka splugawionych wietrzniaków, których zabójcze, kościane miecze wznieciły i ogarnęły mrokiem walczących. Dhali, powalony ciosem i całkowicie oślepiony, wycofywał się z pobojowiska na czworakach. Miał dłonie czerwone od krwi pokrywającej posadzkę, co rusz czuł kopnięcia walczących nad nim o życie bohaterów. Gdy opuścił strefę mroku, uniósł głowę w górę, spojrzał na zawziętego Kiro, który z wściekłością i furią miotał lodowymi łańcuchami w ciemność okrywającą walczących. „Kiro! Potrzebujemy wsparcia”.

Jednakże kapitan Styric i mistrz Grantharon nie wystarczyli. Gdy pokonali dwójkę śmiertelnie niebezpiecznych wietrzniaków, zalała ich kolejna fala żywotrupów, a Orric nadal trzymał się na nogach i realnie zagrażał każdemu z nich.

####

Tyrlaan przyglądał się zamieszaniu w komnacie z bezpiecznej odległości. Studiował wzorzec walczącego adepta. „Jakiż podobny, jaki w nim potencjał…” – myślał szybko. „ Więc to jest kolejny Mefrah, uparty i wytrwały, skoro trafił tutaj. Długo musiałem łamać wolę jego brata. Cóż, może mi się jeszcze przysłużyć… Pora opuścić to miejsce” – wyciągnął dłoń i wkroczył na korytarz.

####

Arket dostrzegł kątem oka wysokiego, siwowłosego starca, w długiej, szarej tunice. Starzec wyciągnął rekę w kierunku kapitana Styrica i zacisnął pięść. Arket nie dostrzegł co zadziało się ze Styriciem, bo odpierał wściekły atak żywotrupa. Gdy złapał oddech i spojrzał na posadzkę, uświadomił sobie, że Styric leży w kałuży krwi, blady jak trup. Odwrócił wzrok, starca już nie było.

„Uwolnij żywiołaka!” – darł się Dhali w stronę Grantharona. „Nie jeszcze! Czekać!” – hamował Gort, to co dostrzegał w mroku korytarza, co zbliżało się nieuchronnie w jego stronę, napawało go przerażeniem. Odwrócił głowę pytająco na Arketa. Ork pokręcił głową i wzruszył ramionami. „To nie jest Horror” – odetchnął Wojownik.

Grantharon ściskał trzonek młota bojowego w lewej dłoni. „Przywołaj, przywołaj!” – myślał gorączkowo. „Musiałem im wcisnąć tę bajkę o żywiołaku, inaczej by tu nie weszli, cóż, najwyżej skłamię, że mi nie wyszło i tak żaden nie sprawdzi.”

Pół godziny później było już po walce. Gdyby nie wsparcie kuszników z armii Throalu, mogliby już nigdy nie opuścić tego miejsca. Jemeka, orkowa Trubadurka, wraz z ze swoim bratem Vunarem, odsuwali ciała zabitych w narożnik korytarza. Corvis starał się przywrócić Styrica do przytomności. „Kapitan niezdolny do dowodzenia” – sucho zameldował Grantharonowi. „Przejmuję” – bez emocji odpowiedział Zbrojmistrz. „Dziesiątka Maddaya robi tu porządek. Usunąć ciała na zewnątrz, spalić i rozsypać popiół, nie chce w nocy mieć nagłej pobudki. Zresztą..przygotujcie stos, ja się tym potem zajmę.” Wskazał na misy z jajami: „Z tym delikatnie mi się tu obchodzić. Smocze jaja. Słyszałem jak adepci gadali. Zawinąć, zabezpieczyć, pilnować. Mruk Sprytek i Kilkor. Odpowiadają gardłem, rozumiesz Corivs?” „A te…te ciała w trumnach?” – zapytał z wahaniem sierżant. „Pomyślimy. Styric pomyśli, jak dojdzie do siebie, to poważna sprawa nie na taki zakuty łeb jak wasz sierżancie. Zrozumiałe?” „Tajees…” – zwyczajowo odburknął Corvis, przykładając pięść do serca.

####

Ta komnata była największa jaką do tej pory odnaleźli. W jej centrum stała ogromna, kamienna misa. Blisko piętnaście stóp średnicy i ponad trzy stopy głębokości. Jej kamienne ścianki przenikały żyły czerwonego, pulsującego kryształu. Esencja ognia zaklęta w kryształ. Misę wypełniała wrząca, krwista ciecz o odrzucającym zapachu. Nad misą, na kamiennej , lewitującej płycie, spoczywał przykuty, nieprzytomny mężczyzna. Długie siwe włosy zlepiała krew, a jasna skóra elfa, przybrała wręcz pergaminowy kolor. Z ponacinanych nadgarstków, spływała krew, wprost do misy z gotującym się wywarem. Kiro dostrzegł unoszące się żebra. „On jeszcze żyje! Niech ktoś go zdejmie, opatrzę mu rany.” Arket w tym czasie chodził wokół ścian zastawionych szafkami z dziesiątkami słojów i buteleczek. Miał przed sobą prawdziwe, alchemiczne bogactwo. Zapewne wywary, odczynniki, trucizny, zioła i dekokty. Zapewne magiczne eliksiry… Z trudem oderwał się myślami i wrócił do rzeczywistości. Dhali odnalazł kolejny ukryty korytarz i wzywał ich pilnie do środka.

Arket podszedł do wskazywanej misy. Niewielka, z pięć stóp średnicy, w porównaniu z tym olbrzymim tworem w laboratorium. We wrzący wywarze spoczywało czarne, smocze jajo. Arket nie mógł patrzeć na to w spokoju, sięgnął styliskiem topora, usiłując wypchnąć jajo na skraj misy. Nieuważny ruch i kilka kropli krwistej mazi spadło na jego nogawice. Czuł ciepło przenikającej materiał wilgoci. I w tej chwili coś z impetem nienawiści wdarło mu się do mózgu. Coś triumfalnie wrzeszczało w jego świadomości. „Mój! Jaki słaby, jaki otwarty, mój i tylko mój!”. Arket powstrzymał panikę, drżenie rąk i gwałtowne łomotanie serca. „Chędoż się skurwysynie” – pomyślał i zaczerpnął pradawnej magii jaka chroniła jego Dyscyplinę. Zamknął znamię Horrora w swej świadomości. Siłą woli złamał jego bariery obronne. I patrzył z satysfakcją, jak znamię nasącza się złością, nienawiści i w końcu paniką potwora. Oddzielił plugawy wątek od swojego wzorca i aury. Poczuł moc swojej ścieżki. „Odnajdę i zabiję!” – rzucił wyzwanie w myślach potworowi, który błyskawicznie opuszczał jego umysł.

Nie mógł jednak opanować drżenia rąk. Spojrzał na smocze jajo. „Struna, dawaj mi swoje rękawice” – rzucił do żołnierza. Krasnolud zadarł głowę i wręczył mu parę znoszonych rękawic, z wołowej skóry. Patrzył, jak Arket delikatnie odsuwa czarne jajo styliskiem i chwyta lewą dłonią w rękawicy. W chwilę później, skóra rękawic zadymiła a Arket zawył z bólu. Odrzucił od siebie topór i schwycił się za lewy nadgarstek. Skóra rękawic i jego ciało zwijało się w czerniejących płatach, ból był nie do zniesienia. Żywe mięso odłaziło z kości lewej dłoni, a krew tętnicza gwałtownym strumieniem spływała do misy. Arket opadł na posadzkę, ledwo zachowując przytomność. Kiro dopadł towarzysza, który podtrzymywany przez Gorta wpadał już w drgawki. Założył opaski na przedramię, i odkaził potworną ranę. Zalał ją balsamem i zawinął ostrożnie bandażami całą dłoń. Nie widział nigdy czegoś podobnego. Dłoń Arketa była całkowicie martwa, pozostały tylko kości i wyschnięte ścięgna.

####

Dhali siedział pod ścianą dysząc ciężko. Patrzył w oczy stojącemu przed nim wietrzniakowi. „Nie zostawił nic cennego. Nic. Uciekł nam. Choć, może to i dobrze, bo pewnie byśmy nie przeżyli konfrontacji” – Zwiadowca ponuro spoglądał w dolinę. Słońce chyliło się ku zachodowi. Grzał swoje plecy wsparty o ścianę niedaleko wejścia do siedziby Tyrlaana. Po wąskich schodach, żołnierze Throalu znosili ciała kilku towarzyszy poranionych pułapką. Styric wspierany przez Grantharona ledwo szedł, a siwowłosy elf, którego uratowali, kroczył wsparty na plecach Korka i Bębniarza.

„No tak nie do końca nic” - przerwał mu zadumę Kiro, wskazując na dwa kościane miecze i dwa amulety, którymi posługiwały się wietrzniaki Tyrlaana. „Zobaczę co to jest i jak się tym posługiwać, może jeszcze jakoś się przyda?” – mrugnął do niego wesoło. „Poza tym Dhali, trochę się tu obłowiliśmy, bo staruch zapomniał zabrać swój skarbczyk” – dodał wzbijając się w powietrze w szaleńczy lot ku obozowi. „Staruch?!” – prychnął Dhali.

####

Dookoła Gorta była ciemność nocy. Wspominał w duchu lata młodości i czas jaki spędził z Orrikiem. Jego duszę przenikał ból i żal straty. Nie usłyszał żadnego szelestu, więc podskoczył z zaskoczenia gdy ktoś zaszeptał obok: „Opłakujesz kogoś?”. Zdjął rękę ze sztyletu i odszukał wzrokiem błyszczące oczy elfa. „Brat. Straciłem tu brata. Musieliśmy zabić coś co posiadło jego ciało i umysł…” – otarł dłonią mokre policzki. „Przykro mi.” – siwowłosy spuścił głowę. Gort nie dostrzegał już tego wycieńczenia i chorobliwej bladości na skórze uratowanego. Chciał go zapytać o tyle spraw. Ale nie mógł. Nie to było teraz ważne. „Chcę podziękować za ocalenie, Gorcie. Tobie i towarzyszom. Jestem pewien że duch Orrica patrzy z gwiazd na nas i jest dumny z ciebie. To co tutaj się działo, to prawdziwe zło. Zło jakie trzeba wypędzić stąd jak najdalej lub, niestety, zniszczyć. Ty i twoi druhowie zepsuliście plany jednego z największych wrogów Smoków Barsawii. Bądźcie więc na baczności. Bo zwróciliście swoją odwagą uwagę obu stron” – uśmiechnął się tajemniczo. „Niech cię Pasje prowadzą. I nie omijaj szczególnie Góry Oparów” – pożegnał się Rathael.

####

„Jak to zasnęliście!?” – pieklił się Styric. „Oczko, Krzywonos i Głuchy! Ja was oddam pod sąd wojenny i będziecie zapierdalać w kopalniach przez dwieście lat! Co z tego że wszyscy spali! Gówno mnie obchodzi jakaś magia! Wy byliście na służbie wartowniczej! Rozumiecie głąby co to znaczy służba wartownicza?„ - zawiesił głos, patrząc z wściekłością. „Zapłacicie za to, oj słono zapłacicie! W łańcuchach będziecie przebierać kulasami do samego Farram, o chlebie i wodzie kurwa wasza mać!” – kapitan opadł na posłanie i krew pociekła mu z nosa. „Jakieś straty?” – wyszeptał do Grantharona. Zbrojmistrz patrzył pochmurnie na pospuszczane głowy szeregowców, stojących w namiocie jak u wejścia do celi więziennej. „Nikt nie zginął, kapitanie. To ewidentnie magia. Wszyscy spali, łącznie z grupą adeptów. Straciliśmy jednak wszystkie smocze jaja.” – przełknął ślinę spoglądając w kąt namiotu. „Napiszę stosowny raport dla Oka Throalu i wysadzimy wejście tak by nikt i nic już stamtąd nie wyszło, ani tam nie wlazło.” „A trumny?” – zawiesił głos Styric. „Puste kapitanie. Ktoś musiał uporać się z ich otwarciem i wynieść ciała jakie w nich były. I chyba wiemy kto, bo Rathaela, któregośmy uratowali, nie ma w obozie. Tylko jego.” – westchnął czerwieniejąc. „Wynieście te kryształy. Są coś warte. A wasza trójka, posrańce, w ramach odpracowania win, będzie dźwigać do Farram całe to wyniesione gówno.” – rzucił kapitan.

kampania_2014/kryjowka_tyrlaana.txt · ostatnio zmienione: 2016/02/10 16:34 przez gerion
[unknown link type]Do góry
Magus RPG