Powrót do Basharpur

Trzecia część kampanii, rozpoczęta 18 marca 2006. Adepci przeszli Ścieżkę Łowów i pokonali legendarnego Horrora. Zajęło im to kilkanaście miesięcy i zamieszało ich prywatnym życiem. Niespodziewany bieg okoliczności sprawił, że w kilka chwil przenieśli się 20 lat do przodu. Świat, który przyjdzie im teraz oglądać znacznie się odmienił. To końcówka drugiej edycji ED, stopniowo przechodzimy na edycję Classic.

Upał stawał się nie do zniesienia. W Barsawii właśnie rozpoczynało się lato, a Karam zażywał kąpieli w łagodnych falach indrisańskiego oceanu. Od dwóch tygodni wypoczywał z Tizkarą w Gibra-tahar, nadmorskiej posiadłości Mandalayów. Oboje zwiedzili piękną okolicę i Karam odkrył w sobie zacięcie do wspinaczka na nadmorskich klifach. Każdy wieczór spędzali na długich rozmowach o tym wszystkim co się wydarzyło, o tym co będzie i o tym co jeszcze w życiu zamierzają zrobić. Tizkara opowiedziała mu o Dniach Zmiany, o czasie jakie obecnie przeżywa i o przygotowaniu duchowym do nowej drogi. Trochę to Karama zbijało z tropu, lecz starał się poznać myślenie elfki, na ile tylko człowiek mógł to uczynić. Przychodziło mu to z trudem, chyba głównie dlatego, że jego czas biegł dwukrotnie szybciej. Mimo, że był Vorstem.

Dzień urodzin Karama był od ran dniem wyjątkowym. Łowca postanowił go odpowiednio uczcić. Kalendarz wskazywał, że dziś zaczynał 58 lat – fizycznie jednak miał tylko 38. Nie myślał nad tym wiele. Po prostu zaakceptował. Od oceanu już w nocy silnie dmuchało i fala była zbyt wysoka by ryzykować wyprawę. Przed południem wiatr zamienił się w prawdziwy sztorm. Szczelnie pozamykali ażurowe okiennice, lecz wkrótce szum deszczu bębniącego o ochrowy dach willi, wypełnił wszystkie pokoje budynku. Tizkara promieniała dziwną radością. Przygotowała lekki posiłek, a Sharia zdobyła od lokalnych handlarzy kilka butelek dobrego alkoholu. Karam przypomniał sobie początki znajomości z elfką i ich pierwsze szkolenie, którego upojne noce na zawsze zapadły mu w pamięci. Również tej nocy Tizkara ofiarowała mu na urodziny najcenniejszy prezent jaki posiadała – samą siebie.

Gdy wokół ich domu ryczał sztorm, a pioruny co chwila uderzały w spienione fale, Tizkara i Karam byli bardzo zajęci sobą nawzajem. I wtedy dziewczyna poczuła, że z każdą chwilą spełnienia, kończą się jej Dni Zmiany. Indrisańskie elfy inaczej niż te w Barsawii podchodzą do Koła Życia. Tutaj to nie jest świadomy wybór jednostki. Ich filozofia sprawia, że elf poddaje się losowi, że to wyższa siła płynąca z Świetlistej Cytadeli, zanurzonej w Jurakaza wybiera dalszą drogę. Gdy Tizkara upadła na posłanie, uśmiechała się wpatrzona w sufit. Nie tylko ze szczęścia zaspokojenia. Czuła, że jej magia powróciła. Wiedziała, że Dni Zmiany pozwoliły jej na otrząśnięcie się z doświadczeń Ścieżki Łowów i 6 dekad żywota. Była znów Łowcą Horrorów. Lecz odmieniona. Duch wybrał dla niej jedną z trzech dróg wędrówki po Kole Życia. W duchu dziękowała pasjom.

Następnego dnia, Tizkara zabrała go na opustoszałe wybrzeże. Tam oboje ślubowali sobie wzajemną wierność i wsparcie. Elfka pokierowała osobliwym rytuałem, który oboje przypieczętowali Pokojem Krwi.

Dzień po dniu, budziła wraz z Karamem swoje talenty. Długo stała pogrążona w falach przypływu i z każdą falą znajdowała w sobie nowe pokłady magii. A potem wspólnie wypłynęli jak przez ostatnie trzy tygodnie. Jakby nic się nie stało. A Karam nawet nie zauważył, kiedy jego ukochana zaczęła przekazywać mu wiedzę o kolejnym kręgu wtajemniczenia.

Tym razem, oboje dali sobie dużo czasu. Minęła połowa gorącego miesiąca Raquas, gdy Karam zakończył swą naukę. Tizkara przekazała mu całą zdobytą przez siebie wiedzę.

xxx

Kiaur wracał do Mandalay. Głowę zaprzątało mu mnóstwo pomysłów. Jednak pogoda była niebywale uciążliwa, kończył sięd rugi tydzień miesiąca Ghamil. Podczas drogi Ksenomanta nie miał więc ochoty zajmować się czymś zbędnym. W Vaniri za dnia było już lepiej, łagodna bryza znad oceanu chłodziła skwar. Adept nie mógł się oprzeć ciekawości i zaczął badać skrzynię, którą otrzymał w spadku po Taru. Była niewielka, lecz dość ciężka. Na hebanowej pokrywie, Taru wyrył zawiły wzór wypełniony czerwonym lakiem. Badają astralnie, Kiaur dostrzegł zawiły wzorzec nazwanego zaklęcia, jakim Taru objął skrzynkę. Wzorzec ten przypominał ksneomancki Symbol Strażniczy, ale im dłużej Kiaur badał poszczególne sploty wzorca, tym bardziej nabierał pewności, że był to indywidualny twór Taru.

Jaśniejące nici ciasno oplatały przedmiot, wychodząc z centralnego punktu, przyczajonego na środku wieka, niczym pająk. Pulsujące delikatne kolce były gotowe zamanifestować się fizycznie w chwili, gdy ktoś niepowołany próbowałby dobrać się do zawartości skrzyni. Największą ciekawostką była jednak wibrująca mgiełka uwięziona w pajęczy kształt. Kiaur już wiedział, że był to duch przymuszony wolą Taru, do wiecznej posługi. Badanie skrzyni było dość męczące, więc Ksenomanta odłożył je na później. Gdy tylko znalazł się w swoich komnatach w Mandalay, uporządkował swój dobytek, i przyjrzał się bliżej prezentowi od paszy Jadathy. Była to Różdżka Mozany z Asna-var, wątkowy przedmiot jednej z adeptek Ksenomancji, która przed wiekami również kroczyła ścieżką Łowów. To uświadomiło Kiaurowi potrzebę spisania zakończenia całej historii. Najbliższe 12 dni, spędził więc w skryptorium paszów, próbując wznieść się na wyżyny znajomości therańskiego języka.

Odpoczywając od żmudnego pisania, medytował najważniejsze talenty. Kiedy więc pod koniec Ghamila odłożył pióro i wręczył Fatehpalowi kilkadziesiąt stron opowieści, był już duchowo gotów do osiągnięcia kolejnego kręgu wtajemniczenia.

Nie szukał więc daleko nauczyciela, tylko skierował swe kroki ku Mahtabie, siostrze paszy, a swojej niedoszłej uczennicy. Krasnoludka przez te dwadzieścia lat nie zasypywała gruszek w popiele. Nie dość, że aktywnie działała na dworze podgubernatora Fiskatana, reprezentując interesy Mandalayów, to również aktywnie kroczyła ścieżką własnej Dyscypliny. Jak Kiaur się dowiedział, osiągnęła VIII Krąg wtajemniczenia.

Sława Przynęt i Cieni była na tyle silna, że Mahtaba bez oporów zgodziła się przyjąć Kiaura na ucznia, wcześniej poprosiła tylko o wgląd w jego księgę zaklęć – drewniany naszyjnik. Zamiast zażądać jednak standardowej opłaty 2000 srebrnych, therańśkich florenów postawiła inny warunek: na początku każdego dnia szkolenia Kiaur miał jej wręczyć własnoręcznie wyrzeźbioną figurkę, drewnianej postaci. Niezbyt wielkiej, ot na długość dłoni, ale wiernie przedstawiającej jakąś postać z otoczenia adepta. Każdego wieczora, po szkoleniu, siadał więc Ksenomanta nad kawałkiem drewna i próbował wyrzeźbić jedną z tych postaci, które głęboko zapadły mu w pamięci, podczas wędrówek z Karamem, Dwirnachem i resztą przyjaciół.

W trakcie szkolenia, Kiaur próbował wyciągnąć nieco więcej wiedzy na temat Fiskatana i poza-naukowych zainteresowań Mahtaby, lecz kobieta zwykle się irytowała, gdy zmieniali temat na inny, odległy od szkolenia w Dyscyplinie. Po piątej nieudanej próbie, Kiaur zrezygnował. Nie chciał być nachalny.

xxx

Falcon Marcus był zdumiony skutecznością Dwirnacha. A jeszcze bardziej go zadziwiła niesamowita przemowa krasnoluda, w najczystszym therańskim, gdy grupa Patalan spadła niespodziewanie na jego oddział. Gdy wokół błyskały ostrza i strumieniami płynęła krew, Dwirnach porwał do walki samego Falcona, uskrzydlając go w zapale, jakiego therańczyk nigdy dotąd nie poczuł. Oczywiście, nim Dwirnach skończył i ruszył z toporem w ręku na najbliższego trolla, wokół Sahnary ścielił się już wał wyeliminowanych przeciwników. Fechmistrzyni i krasnolud zrobili wielkie wrażenie na żołnierzach i grupie podróżujących z nimi kupców.

Dwirnacha nadal jednak nie opuszczały wątpliwości. Zastanawiał się czy od początku jego ścieżką nie było pokonywanie przeciwników i podejmowanie wyzwań. Wizja Pasji, wbijającej grot włóczni w jego głowę nie opuszczała go ani na chwilę. Podczas walki z Patalanami, wręcz namacalnie czuł obecność broni w swojej twardej czaszce.

Rozmyślał nad naukami poszczególnych mentorów. Każdy z nich przekazywał mu własną ścieżkę, która on potem brał za swoją. A jego ścieżka, jakby nie patrzeć doprowadziła do straty najbliższych. Po raz kolejny. Podobnie jak los Corbiego, dawnego barsawiańskiego mentora.

Czy więc odrodzenie i natchnienie, jakie poczuł podróżując z Sahnarą, nie pochodzi od niej? Czy może to nie ścieżka Fechmistrza podobna jest do jego drogi? Zastanawiał się nad Andaną i jej oglądem świata. Czyżby magia Dyscypliny go zwiodła, czy mylił się w swoich wyborach za każdym razem? Kilka kolejnych wieczorów spędził na rozmowach z Sahnarą. Mądra dziewczyna długo wysłuchiwała jego argumentacji. Dwirnach nawet zaproponował jej, by wróciła ze wszystkimi do Barsawii, on sam bardzo chciałby ją zatrzymać jak najbliżej. Sahnara z uśmiechem mu jednak odmówiła. Jej miejsce było tu w Indrisie. Łagodnie wytłumaczyła mu swoje powody. Nie widziała też w Dwirnachu dobrego kandydata na Fechmistrza. Nie było w nim pragnienia poklasku i chwały. Jedynie pociąg do bycia skutecznym i perfekcyjnym. A to zbyt mało. Nie było w nim żądzy wrażeń dla samych wrażeń. Jedynie gorączka głosiciela, która momentami brała górę i pchała go ku kolejnym wyzwaniom. Nie dla uznania postronnych lecz dla uznania Pasji.

Zainteresowania Dwirnacha pasjami Uvasti, skłoniły Fechmistrzynię, by zboczyli z traktu i udali się do niewielkiej osady na wschód od Annawath. W osadzie Kimbruthan Sahnara pokazała mu niewielki kurhan, który był czczony jako miejsce śmierci Thibomaty Yeruda, ucznia krasnoluda Haznu. W osadzie wielu miejscowych opowiadało o legendach, jak duch Yeruda napełniał ich odwagą i natchnieniem w chwilach zwątpienia. Wielu rzemieślników w osadzie uważało się za „dotkniętych przez Yeruda”. I faktycznie ich wyroby nosiły wielkie znamiona artyzmu. Dwirnach spędził tam 3 dni, lecz odszedł rozczarowany. Ogień który go rozpalał nie miał nic wspólnego z wojennym artyzmem Indrisan.

Długo żegnał się z Sahnarą. Fechmistrzyni poprosiła go, by odnalazł Andanę i przekazał jej niewielki naszyjnik. Kobietę przepełniał żal, że nie zdążyła lepiej poznać swojej uczennicy. Po pożegnaniu Dwirnach miał wrażenie, jakby Sahnara szykowała się na śmierć. Ani on, ani żaden z jego towarzyszy nie zdołali rozgryźć zagadkowej adeptki, ani odkryć jej tajemnic. Pewnie pocieszeniem byłby fakt, że nikt inny przed nimi również nie zdołał tego uczynić. Był początek miesiąca Ghamil, gdy Dwirnach wraz z odziałem Falcona udał się w powrotną drogę do Vaniri.

Jednak nie wrócił od razu do Mandalayów. Czuł potrzebę odwiedzenia krewniaka Sinmagira – jego kuzyna, Zbrojmistrza Shinuę. Shinua liczył już sobie przeszło 82 lata, był więc nadzwyczaj wiekowym krasnoludem. Od dawna nie opuszczał swego warsztatu, pomagając Uwushowi, który przejął rodzinny interes. Stary adept był niezwykle wzruszony odwiedzinami Dwirnacha. A barsawiański krasnolud chciał podziękować i uczynić jakiś gest wobec krwi swojego mentora. Dwirnach zdziwił się widząc wnuka Shinuy, prawie rówieśnika, silnego i zbudowanego tak jak Sinmagir. Otóż młody Singrini był tak samo wybrańcem jak jego dziadowie. Przed rokiem wszedł na ścieżkę Wojownika.

Dwirnach nie mógł odmówić staremu Zbrojmistrzowi, który wstawiał się za wnukiem. Rozpoczął nauczanie Singriniego, wtajemniczając go w arkana III Kręgu swojej ścieżki. Dwirnach nie mógł wyjść z podziwu widząc uderzające podobieństwo między swym uczniem, a Sinmagirem. Nie tylko fizyczne. Młody Singrini pojmował intuicyjnie ścieżkę tak samo jak swój przodek.

Dwirnachowi jednak po głowie chodziła ciągle jedna myśl. Jak tu uczcić Thsytoniusa? Przyrzekł sobie zorganizować w Barsawii 7 turniejów ku czci Pasji. Wiedział już co będzie nagrodą. Pewnego wieczoru po intensywnym szkoleniu Singriniego, Dwirnach zwrócił się ze swoim problemem do obu kowali. Uwush nieco się wahał, ale stary Zbrojmistrz przystał ochoczo, kto wie, czy prośba Dwirnacha nie będzie wieńczyć dokonań jego żywota?

Gdy więc Dwirnach skończył szkolenie młodego Wojownika i na początku miesiąca raquas wyruszył do Mandalay, Shinua wraz z synem rozpoczęli prace nad wykuwaniem 8 indrisańskich szabel, jataganów niezwykłej jakości, które miały być poświęcone odległej pasji Zmagania i Walki. Dwirnach dał im rok na przygotowanie broni.

Gdy wrócił do Mandalay, zastał tam jedynie Kiaura. Ksenomanta dopiero co zakończył zdobywać wiedzę z nowego Kręgu wtajemniczenia. Teraz biegał z pergaminami po ogrodach i z płomieniem w oczach robił notatki. Ciągnął ze sobą też Dwirnacha, chcąc by ten podpowiadał mu jak rozwiązać aspekty wojenne, przy kopiowaniu pomysłu Mandalayów na warunki Barsawii. Kiaur zapragnął przenieść Ogrody Smutku do ich rodzinnego kraju.

xxx

Gdy Kiaur ukończył szkolenie, jak najszybciej chciał sprawdzić w praktyce działanie nowych talentów. Nie miał zbyt wiele czasu. Po dwóch dniach prób zjawił się Dwirnach, który wrócił z Annawath. Wojownik opowiedział mu o rozstaniu z Sahnarą. Lecz Kiaur nie mógł siedzieć bezczynnie, chodził więc przez kilka dni po ogrodach, usiłując robić notatki i podglądać jak całość została zbudowana. Miał zamiar po swoim powrocie do Barsawii, stworzyć coś na kształt Ogrodów Smutku. Dwirnach na ile znajdował czas, na tyle pomagał mu, czyniąc uwagi na temat wojskowego aspektu Ogrodów. W końcu 18 dnia wyruszyli do Gibra-Tahar, by gorącym wieczorem następnego dnia, spotkać się na pięknym wybrzeżu z Karamem i Tizkarą…

xxx

Gibra-Tahar ich zachwyciło. Spokój i sielankowy nastrój samotnej willi, ukrytej w pięknych ogrodach, na sczycie nadmorskiego klifu, przepełnił wszystkich. Karam i Tizkara promienieli radością i wzajemnym uczuciem. Dwirnach mimo setek niespokojnych myśli przemierzających jego głowę, odczuwał też spokój i satysfakcję. Satysfakcję, że miłość człowieka i elfki przełamała moc poświęcenia. Przypomniał sobie, co każdy z nich musiał oddać wielkiemu Goddarcie w Wieżach Wschodzącego Księżyca, by zdobyć Ostrze Tygrysa, przedmiot wzorca Horrora, którego tak długo tropili. Para Łowców poświęciła rzecz najcenniejszą, wzajemną miłość. Teraz z podziwem patrzył na nich oboje, czując dumę i wdzięczność wobec Astendar, Pasji miłości.

Sława ich czynów i pogłoski o cudownym powrocie, szybko przysporzyły im więcej klopotów niż radości. Wielu adeptów poszukiwało legendarnych pogromców Horrora. Na spokój w ostatnich tygodniach nie mieli co liczyć. Dlatego Gibra-Tahar okazało się miejscem odpowiednim na wyciszenie i podjęcie decyzji co do dalszych losów.

A decyzje nie były łatwe. Czas, którego im tak brakowało, zakpił sobie, a raczej uczynił to poprzez Horrora. Minęły ponad dwa miesiące, odkąd opuścili astralne leża bestii, nadal jednak nie mogli w pełni dojść do siebie. Gdy Tizkara zaproponowała odpoczynek w jej rodzinnej osadzie - Basharpur, chyba z ulgą uradzili wspólnie się tam udać. Zarówno Jokem, jak i Sharia – słudzy Mandalayów, wyruszli z nimi w podróż.

Sześcioro Dawców Imion wypłynęło małą żaglówką z Gibra-Tahar 21 dnia miesiąca Raquas. Płynęli na północ, wzdłuż wybrzeża oceanu, w kierunku delty Rzeki Odrodzenia. Karam całkiem nieźle radził sobie z żaglami i sterem, w ciągu 4 dni przybyli do celu. Nim skończył się miesiąc, udało im się dotrzeć w górę rzeki, do Lumanadaru, ostatniej spławnej osady na szlaku pielgrzymek do Dravady. Czekał ich najbardziej uciążliwy odcinek, 600 mil wędrówki w duchocie i wilgoci deszczowej pory.

Kiaur z chęcia ponownie odwiedzilby grobowce Kalowuhu, Thibomaty pasji Ishnara. Lecz tym razem, odmieniennie niż 20 lat temu, ominęli wspaniałości Dravady. Skrócili sobie drogę wędrując nowym, nieznanym szlakiem na północ, ku Górom Majańskim. Podczas ich pierwszej wędrówki do Basharpur, przedzierali się zarośniętym szlakiem przez dżunglę. Teraz, była to dość uczęszczana droga, a trzy miejscowości: Sakti, Champa i Basna żyły z dostarczania Dravadzie płodów rolnych. Dwie dekady temu, w miejscu osad znaleźli martwych Theran i ślady Patalan. Czasy się zmieniły pod wieloma względami. Tizkara jednak miała nadzieję, że w grocie jej ojca wszystko płynie po staremu, a czas stoi w miejscu. Bardzo pragnęła choć na chwilę stać się małą dziewczynką.

xxx

Basharpur trwało niezmiennie, jak dwie dekady temu. Podobnie jak za pierwszym razem, również teraz wywołali poruszenie w osadzi swoim przybyciem. Dwirnach ze smutkiem tylko spostrzegł, że zniknęły bezpowrotnie krasnoludzkie dzieci, otaczały ich bowiem tylko elfy.

Dervashar, ojciec Tizkary, nie zmienił się znacząco. Przekroczył już dwie setki, lecz swą potężną posturą budził respekt i szacunek. Jego legenda szeroko krążyła po północnej Indrisie, lecz od dawna elfi Wojownik wycofał się w zacisze kamiennych ścian swojej kuźni. Od dziesięcioleci podążał drugą ścieżką, drogą Zbrojmistrza, drogą którą elfy wybierają niezmiernie rzadko.

Przez pierwsze dni, do późnych godzin rozprawiali o swoich przygodach, o wyprawie do klasztorów Gór Majańskich i ostatecznej konfrontacji z Horrorem. Sami słuchali też wiele o zmianach w Indrisie, o aktywnej działalności Theran i stłumionych buntach, które raz po raz wybuchały w różnych rejonach krainy.

Tizkarę wielce zasmuciła strata młodszego brata. Kumangir zginął 8 lat temu, walcząc na zachodzie Indrisy z plemionami Patalan. Hashindar, matka Łowczyni, przez te dni często z córką chodziła na cmentarz, wspominać Kumangira. Dziewczynę bolał najbardziej fakt, że mało znała swego brata. Urodził się w czasie, gdy ona opuściła Basharpur, spędzili z sobą zaledwie kilka miesięcy, kiedy Tizkara sporadycznie odwiedzała rodzinę. Kiaur nie mógł powściągnąć swej ksenomanckiej ciekawości. Zresztą czuł się wyjątkowo dobrze na cmentarzu osady. Odczuwał obecność wielu, przychylnych duchów, a odprawiane tam rytuały karmiczne miały dla niego wyrazisty aspekt. Jego karmiczny duszek również wydawał się zadowolony, brodząc w mglistych oparach wokół maga, niczym radosny szczeniak przy swoim panie. Ksenomanta postanowił sobie, że odpocznie kilka dni, a następnie zabierze się za studiowanie ciężkiej szkatuły, którą odziedziczył po Taru, nie zapominając oczywiście o medytacji nad swoimi taletami magicznymi. Kiaur, jak każdy Ksenomanta był bardzo łasy na moc.

Dwirnach zaś nie odstępował na krok Dervashara. Elf był nie tylko Mistrzem ścieżki Wojownika, w której osiągnął XII Krąg. Dwirnacha pociągało zbrojmistrzostwo. Będąc dzieckiem terminował w kuźni swego stryja, ale zawsze skory był bardziej do machania młotem w powietrzu, udając walkę z Horrorami, niż systematycznego walenia w rozgrzane żelazo. Dwirnach próbował w kuźni Dervashara, ale nie było w tym ani ognia, ani magii, odkrył za to w sobie cierpliwość i chęć do długotrwałej pracy, jednak nie z żelazem - jego miłością był kamień, był przecież Poretem! Miał cierpliwość, ale brakło mu równowagi. Wewnętrznej harmonii. Czuł na sobie znamię Thystoniusa, a Pasja z uśmiechem czekała tylko, by tchnąć w swego głosiciela iskrę działania.

Hiruen, drugi brat Tizkary był mistrzem minerałów. Doskonale uzupełniał swą wiedzą umiejętności matki, Hashindar kroczyła bowiem ścieżką Mistrza Żywiołów. Krasnolud długie godziny zaczął spędzać z Hiruanem chłonąc jego podejście do kamienia, fascynował go ten szczupły elf z jego niebywałym uczuciem do pozornie martwych skał. Dobrze mu robiło jego towarzystwo, zwłaszcza to milczące gdy obaj pochylali się nad swoją pracą, to lubił najbardziej i te niekończące sie wędrówki w pobliskich górach. Dwirnach uznał, że uczci Thystoniusa własnoręczną pracą i sam odnajdzie i obrobi kamienie do rękojeści Jataganów Pasji, jak w myślach nazywał komplet broni wykuwanej przez Zbrojmistrza Shinuę. Omówił całą sprawę z ojcem Tizkary i Hiruanem, by ci poradzili mu co czynić, aby kamienie były jak najlepsze i zdatne do magii. Zapragnął też wykonać prezenty dla swoich „utraconych” bliskich. Tęsknił za Andaną i synem, którego widział jedynie w snach.

Drugim źródłem wiedzy i spokoju dla Dwirnacha był Dervashar, który wiele nie mówił, prawie nie pytał, choć zagadnięty chętnie opowiadał m.in o therańskiej okupacji i o naturze broni. Dwirnach prosił też go aby zbadał jego topór czy kryje coś ponad jego dotychczasową wiedzę. Jakże się zdziwił krasnolud, gdy Indrisanin po tygodniu badań objawił mu wiedzę o toporze. Broń, do której krasnolud był tak przywiązany, stała się jego znaczącym przedmiotem wzorca. Zawierała w sobie magię i historię, którą stworzył Dwirnach. Ośmielony tym faktem krasnolud, po cichu marzył, by sprawdzić swe umiejętności z Dervasharem. Mistrz Wojownik w lot odgadł myśli Dwirnacha, dał mu szansę i zmierzył się z ambitnym krasnoludem. Mimo największyc starań, Dwirnach nawet nie trafił legendarnego elfa i wkrótce legł powalony, na piasku treningowej sali Dervashara. Nie czuł jednak ani wstydu, ani żalu. Był wdzięczny za wspaniałą lekcję, a ogień Thystoniusa krążył w jego żyłach.

Natomiast największą tajemnicą dla Dwirnacha była matka Tizkary, która zdawała sie być chłodna i ciągle na dystans, ale jednak odpowiadała na pytania tyczące kamienia i żywiołu ziemi. Dwirnach do końca roku pozostał w Basharpur, pracując razem z Hiruanem, studiując wiedzę o minerałach pod okiem elfa i szlifując swój kunszt kamieniarski. Podczas tych miesięcy, kiedy pora deszczowa przeszła niezauważalnie w porę chłodną, krasnolud nie zaniedbywał też swych magicznych talentów. Jednak życie w osadzie płynęło leniwie i spokojnie. Moce Thystoniusa drzemały w Dwirnachu czekając na lepsze czasy.

xxx

W połowie września Kiaur wyciągnął wreszcie Karama i Tizkarę na dłuższą wyprawę w góry. Pogoda sprzyjała, choć w wyższych partiach Majanów zalegał świeży śnieg. Postanowili odwiedzić Klasztor Echa Tysiąca Kroków. Ciekawość, czy odnajdą tych samych, przyjaznych Dawców Imion, co dwadzieścia lat temu, dodawała im energii i sił do wspinaczki i walki z zimnem. Po niecałym tygodniu, stanęli w dolinie, pod pionową skałą do której przywarła niepozorna wieża Klasztoru…

xxx

Kiaur od dawna zamierzał stawić czoła klątwie, jaka ich dotknęła. Zabijając Horrora ściągnęli na siebie przekleństwo, o którego pochodzeniu Karam i Tizkara nie mieli wątpliwości. To Ambarpul umierając, przeklął ich. Para Łowców twierdziła zgodnie, że magia klątwy nie potrwa dłużej niż rok i jeden dzień, gdyż potwór został unicestwiony i z każdym dniem słabnie magia jaką pozostawił po sobie na świecie. Ale Kiaur nie był tak pewien jak jego towarzysze. Podszedł do tego na Ksenomancki sposób. Nigdy nie zadowalał się pracą nad jednym problemem. Dlatego też w wolnych od innych zajęć chwilach, usiłował samodzielnie zgłębić naturę klątwy.

xxx

Będąc w gościnie u rodziny Tizkary, podpytywał Hashindar o moce duchów żywiołów. Staral się wyrobić pojęcie o różnicach i możliwościach. Sporą wiedzą o splugawionych istotach astralnych podzieliła się z nim również Tizkara. Indrisa była pod tym względem wyjątkowa. Dzięki legendarnej mocy Sathalunta, plugawe bestie nie miały tak łatwego dostępu jak do Barsawii.

Gdy więc Dwirnachowi tygodnie upływały na pracy z kamieniem i minerałami u boku Hiruana, Kiau, Karam i Tizkara starali się rozwikłać tajemnicę przekleństwa. To był również jeden z powodów, dla którego udali się do Klasztoru Echa Tysiąca Kroków. Ksenomanta czuł podświadomie, że tam znajdzie odpowiedź na gnębiące go wątpliwości. Zabrał ze soba sporą sakwę, by pomieścić znaczące dla niego przedmioty i zapiski…

xxx

Krasnolud z zacięciem pracował nad obróbką kamiennych pierścieni. Każdy z tych wielobarwnych, gładko oszlifowanych dysków, w przyszłości stanie się rękojeścią jednej, z wykuwanych przez Uwusha i Shinuę. Nawet nie spostrzegł się kiedy przeminął miesiąc Borrum. Opamiętał się dopiero, gdy w osadzie Tizkary zaczęto świętować nadejście ostatniego miesiąca roku. Rozprostował przykurczone mięśnie pleców i zebrał wewnętrzną energię, by pobudzić magię Wojownika. Czuł, ze odniósł zwycięstwo. Tym razem – nad uparta materią kamienia i nad swoją niecierpliwością. Okrył czoło Braterstwem Drawady, chustą którą dawno temu podarował mu Kiaur. Sam ją tak Nazwał i strzegł jak oka w głowie. Pogrążony w medytacjach nad swoimi magicznymi talentami, pozwalał magii swej ścieżki, by unosiła jego ducha w oceanie wspomnień i doświadczeń. Po tak mistycznie spędzonym tygodniu, zaczął odczuwać pustkę i głód działania. Innego niż praca z kamieniem. Żądza czynu powoli wypełniała jego serce. Intuicyjnie wiedział, że nie wyciśnie nic więcej z magii swojej ścieżki, jeśli nie dokona rzeczy niebywałej, istotnej dla świata i jego magii. Wtedy właśnie powrócili jego przyjaciele.

xxx

Głową Klasztoru był obecnie Basaran. Karam wyraźnie widział oznaki starości w ruchach i sposobie bycia indrisańskiego adepta. Dwie dekady temu, Klasztor wydawał się jemu spokojniejszy, choć bardziej zaniedbany. Dziś było tu kilku Theran (wyraźnie wzbudzili zainteresowanie Kiaura), adeeptów, sądząc po tym co ujrzał w astralnej przestrzeni. Nie spotkali Kawashara, zginął kilka lat temu, porwany przez śnieżną lawinę. Mirabari, opiekunka Biblioteki opuściła Klasztor. Basaran twierdził, że odnalazła miłość swojego życia i odleciała z therańskim uczonym do stolicy Imperium. Unua, mistyczna elfka, której erotyczne upodobania dość zaskoczyły Dwirnacha, podczas ich pierwszej wizyty w Klasztorze, obecnie pełniła obowiązki Przewodniczki Oneiromantów. Nic się nie zmieniła. Z dumą oprowadzała ich po Wieży Poretów, pokazując liczne tabliczki z prośbami do ducha bohaterskiego kransoluda, które zostawiali pielgrzymi. Od dwudziestu lat wszyscy uważali ich za zmarłych. Choć ich legenda żyła swoim życiem w Indrsie.

Przez kilka dni bawili w Klasztorze, opowiadając Basaranowi, a potem wszystkim zebranym mnichom i uczonym gościom o swoich przygodach, o trudzie i cierpieniu jakiego zaznali walcząc z Przeciwnikiem. I o losie jaki im zgotował po swojej śmierci. Kiaur miał jednak dobre przeczucia. Wśród gości Klasztoru był również therański Czarodziej, niejaki Ovolon. Żywo zainteresowany historią Łowów spędził dwa wieczory na skrupulatnym notowaniu histori Cieni i Przynęt. Gdy Kiaur zaproponował mu, by razem wyruszyli do jaskini, w której znaleźli się po unicestwieniu Horrora, Ovolon nie zawahał się ani chwili. Zamierzali wrócić do Busharpal i zabrać z sobą Dwirnacha, ale Czarodziej zaproponował im o wiele wygodniejszą podróż. Był 22 dzień miesiąca Riag, kiedy zeszli z gór, wędrując niespiesznie na południowy-wschód w stronę linii gęstej dżungli. Ovolon doprowadził ich do leżacego na skraju, przy rzadko uczęszczanym szlaku, therańskiego posterunku. Karama zdumiała liczebność i uzbrojenie Theran, ale ponoć miejsce to ulubili sobie Patalanie.

Musieli odczekac jeden dzień, aż przybyła powietrzna barka wydobywcza i wyładowała zabezpieczone zapasy żywiołu powietrza. Ovolon musiał być kimś znacznym pośród Theran, bo kapitan barki, podobnie jak i setnik obozu, odnosili się do niego z respektem i szacunkiem. Dopiero podczas szybkiej i wygodnej podróży powietrznej do Kanitherium, Ovolon zdradził się, że wywodzi się z bogatego rodu Narlanth, jednego z wielkich rodów Thery. Jedynie Karam zwrócił na to uwagę, mając ogólne pojęcie o historii Thery. Szukał w pamięci faktów i wiedzy, ale nie mógł ostatecznie nic sobie przypomnieć znaczącego.

Zamiast w 70 dni, już po tygodniu znaleźli się nad tym młodym, therańskim miastem. Karam i Tizkara doskonale pamiętali to miejsce. Nie zawitali do miasta. Zaopatrzyli się w żywność na jego obrzeżach i ruszyli na północ, w góry. Po dwóch kolejnych dniach podeszli pod zbocza, wśród których ukryta była jaskinia. Pamiętna jaskinia. Ovolon nie mógł dłużej ukrywac podekscytowania i niecierpliwości.

xxx

Therańczyk tarł łzawiące oczy. Marzył o kroplach wyciągu z mandragory, które często podbierał goszcząc w przybytkach rozpusty w Kalkutanie. Nic tak dobrze nie robi na piekące oczy jak wyciąg z mandragory. Trzeci dzień spędzał w jaskini kopiując dziwne znaki i zapisując komentarze swoim drobnym, charakterystycznym pismem. Trafił mu się spory łut szczęścia. Znaleźli go ci, których losy badał. Podgubernator Fiskatan będzie na pewno zadowolony i nagrodzi go sowicie. Ovolon nie przypuszczał, że kiedykolwiek odnajdzie tak ekscytujące wskazówki i ślady, jak magia świata może oddziaływać na czas. Badał każdy szczegół astralnej przestrzeni, każdy ślad jej spękanej natury, zanieczyszczonej kontaktem z ksenoświatem Horrora. Oczywiście nie zdradził prawdziwych motywów swego działania, ani też wiedzy jaką posiadał. W zadumie spoglądał na barbarzyńskich bohaterów. „Jeśli kultura kształtuje świadomość, to kimże oni są? Mówią po therańsku bieglej niż niejeden z tutejszych paszów, nawet zachowują się inaczej niż Indrisanie, Theranie, czy barbarzyńcy z Barsawii, których znam. Tak para Łowców, przydałaby się na Wyspie, a Ksenomanta ma poglądy otwarte, brak w nim zacietrzewienia i niechęci do Imperium, jakie często znajduję w zazdrosnych prowincjuszach.”

Towarzysze Czarodzieja szukali prawdy o klątwie, która nad nimi zaciążyła z chwilą pokonania Horrora. Jeśli to jest ten Horror, którego przywiódł tu jeden z magów T’calla V’nosta – to kolejne elementy zagadki, którą badał, zaczynały układać się mu w jedną całość. Miał pewność, że karmiczna energia Horrora, która wnikła we wzorzec każdego z adeptów, nie będzie działać wiecznie. Słusznie domyślają się oboje Łowcy, że klątwa potrwa rok i jeden dzień. A to, że chcieli prędzej się uwolnić? Cóż, Ovolon nie miał tak rozległej wiedzy o potworach z astralu jak Karam, czy Tizkara. Ale był wręcz pewien, że oddalając się od miejsca klątwy na odległość taką, która zrywa nawet moc Znamienia Horrora, powinno skutecznie osłabić magię klatwy.

Po kilku kolejnych dniach, pożegnał adeptów i czym prędzej udał się do Kanitherium. Musiał odnaleźć pewnego markańskiego Czarodzieja i zażądać spłaty długu wdzięczności. A potem, czym prędzej wrócić do Vaniri.

xxx

Rozstając się Ovolonem musieli podjąć szybką decyzję, którędy wracać i dokąd? Nie mogli liczyć więcej na uprzejmość maga, a żaden therański adiutant nawet by ich nie dopuścił do kapitana jakiejkolwiek powietrznej baty. Wędrować bezdrożami było ryzykownie. Postanowili więc zabrać się na pierwszy lepszy statek i dotrzeć do ujścia Rzeki Odrodzenia, a stamtąd ponownie udać się do Drawady i Busharpar.

Podjęli decyzję o powrocie do Barsawii. Tizkara chciała pożegnać się z najbliższymi i zabrać ze sobą jak największą część Indrisy. Po raz trzeci więc rozpoczęli pielgrzymkę świętym traktem,do świętego miasta. Kiaur czuł w tym coś mistycznego i tym razem obiecał sobie dłużej zabawić w Dravadzie.

Tak też się stało. Pora deszczowa mocno opóźniła ich podróż i do Dravady dotarli 25 dnia miesiąca Borrum. Tygodniowy pobyt w mieście słono ich kosztował, ale wreszcie dokładniej zwiedzili święte grobowce lokalnych Thibomata. Kiaur spędził prawie cały dzień przy sakrofagu Kalowuhu. Czuł, że tak trzeba. Co narodziło się w jego głowie i o co prosił legendarnego bohatera, na zawsze pozostanie tajmnicą Ksenomanty.

Ich zachwyt wzbudził wodny pałac paszy Dravady – Gimorah. Kiaurowi zbytnio przypominał wieże niall, by mógł spokojnie kontemplować piękno architektury. W istocie, Gimorah i jej ród były indrisańskimi t’skrangami. Jednakże nie znaleźli już czasu i okazji, by podjąć bliższą próbę kontaktu z kimś z dworu. Do Busharpar wrócili 5 dnia miesiąca Doddul. Powoli kończył się rok 1497. Postanowili świętować nadejście nowego roku właśnie tu, w rodzinnej wiosce Tizkary.

Dervashar nie wypuścił ich z pustymi rękoma. Wierzył, że jeszcze zobaczy swoją córkę. Przynajmniej chciał w to wierzyć. Świadom szczególnego związku swojej córki i człowieka, obdarował go szczególną zbroją. Pierwotnie miała być dana Kumangirowi, ale po jego śmierci, bezczynnie wisiała w komnatach Zbrojmistrza. Wraz z Hashindar długo pracował, by przygotować ten prezent pod odpowienim kątem. Gdy więc w połowie miesiąca Strassa opuszczali Busharpar, Karam otrzymał z rąk elfiego mistrza wspaniałą zbroję.

Matka Tizkary wiedząc, że w Barsawii zdarzają się chłodne dni, sprezentowała Kiaurowi i Dwirnachowi przepiękne, kryształowe flakony, przeplatane żyłami orichalku i esencji żywiołu ziemi. Gorąca ciecz, wlana do takiej manierki, przez wiele dni będzie utrzymywać swą temperarturę. Obaj barsawiańscy adepci postarali się odpowiednio zrewanżować.

Wyruszyli dzień później. Wraz z miesiącem Veltom, w Indrisie rozpoczęła się gorąca pora roku. Podróżowali więc w okropnej duchocie i skwarze, wzdłuż Rzeki Odrodzenia, aż do Lumanadaru. Tam odkupili swą starą żaglówkę i po pięciu dniach dotarli do delty i oceanu. Port Vaniri osiągnęli 20 dnia miesiąca Veltom, wszyscy już czuli we krwi zew podróży. Jokem i Sharia zabrali łódź do Gibra-tahar, żegnając się z adeptami, z którymi spędzili niemalże rok. Karam już zdołał się przyzwyczaić do milczącego Indrisanina, szkoda tylko, że Dwirnach nie zauważał spojrzeń uwielbienia, jakie do tygodni rzucała mu Sharia.

Troje adeptów towarzyszyło Dwirnachowi, gdy ten pewnym krokiem, kroczył pośród wielobarwengo tłumuvanirskich przekupniów wprost do kuźni Zbrojmistrza Shinuy…

kampania/powrot_do_basharpur.txt · ostatnio zmienione: 2012/06/12 16:08 przez gerion
[unknown link type]Do góry
Magus RPG