Lato 1476

Sesje rozgrywana 28 kwietnia i 21 sierpnia 2003r.

Wiosna rozkwitała w całej swej krasie, 11 dnia miesiąca Rua trollowi wojownicy rozpoczęli rytualne przygotowania do wyprawy Topniejącego śniegu. Dwirnach z całym zapamiętaniem uczestniczył w nowych obrzędach, słuchał dudniących pieśni i pił gorzkawy wywar sporządzony przez klanowe współżony. Obiecał sobie nie krzywdzić nikogo podczas wyprawy, lecz ogień krążący w jego żyłach wręcz domagał się uwolnienia w bitwie…

Noc poprzedająca wyprawę, upłynęła Dwirnachowi na krwawych wizjach zesłanych przez Thystoniusa, krasnolud walczył ciężko we śnie z potworami o tysiącach oczu. Jednak zimne powietrze poranka, przenikający wiatr na pokładzie drakkaru i podniecenie wywołane wizją rychłej walki, skutecznie obudziły wojownika.

Samo miasteczko wyglądało z góry jak zbiór szarych, kamiennych skrzyń, przetykany tu i ówdzie plamami zieleni placów i parków. Żadnych murów, wstęga drogi, urywająca się gdzieś we mgle na północy.

Klanowi wojownicy spłynęli ciuchutko na uśpione miasto. Dwirnach z zaskoczeniem skonfrontował wielkość trolli i skromne wymiary kamiennych domów. Wkrótce czerwona gorączka zasnuła mu wzrok, a w głowie dudniła trollowa pieśń. Zbudzone miasto z krzykiem usiłowało zamknąć drzwi swych domów, pękające pod kamiennym toporem łupieżców. Nim strażnicy zdołali oprzytomnieć, nim zorganizowano większy opór, kilkunastu trollowych wojowników, uginając się pod zrabowanymi pakunkami, biegiem wracało do swego drakkaru, przycumowanego na przedmieściu. Część wojów osłaniała odwrót, kilku broniło łodzi, by uchronić ją przed płonącymi strzałami rozwścieczonych mieszkańców Hammerstone. Dwirnach w zapamiętaniu targał na plecach zawinięte w kobierzec przedmioty, które rzucił mu zaprzyjaźniony Orgek. Przedzierał się przez gromadę zaskoczonych hammerstońskich krasnoludów, rozdzielając razy trzonkiem topora na prawo i lewo…

Wiele dni po napadzie, w karczmach Hammerstone opowiadano historie o krasnoludzkim dziecku wychowanym przez trolle z Tylonów, ponoć biegał z pianą na ustach, ciskał trollowe przekleństwa i siał przerażenie ohydnie cuchnąc. Miejscowa, krasnoludzka głosicielka Garlen zaproponowała nawet, by odszukać w górach siedzibę klanu trolli, uwolnić biednego krasnoluda, nauczyć go mowy throalskiej i przyuczyć do cywilizowanych zwyczajów, ale radni miejscy zaoponowali twierdząc, że mają dość problemów z napaściami na szlaku wiodącym do Kratas, by dawać eskortę wyprawie w góry…

Dwirnach nie tylko zyskał sobie sympatię trolli, przez te 4 miesiące nauczył się podstaw ich języka, pozwalających na jako taką konwersację na każdy temat. Poznał ich kulturę, sposób życia i przypadł wszystkim o gustu, zaprzeczając ich przesądom o upartych, pokrętnych, małych dawcach imion.

Krasnolud zaprzyjaźnił się z Torgiem, wodzem klanu, który awansował go na 3 krąg dyscypliny wojownika. Wśród trolli jednak najbliższym był mu wielki Orgek, ten sam, który 8 miesięcy temu, wiódł piątkę adeptów pod Ścianę Thystoniusa.

Dwirnach oddał trollom cały, zdobyty majątek. Tak nakazał mu honor i mieszkańcy gór to uszanowali, Torg przyjął to jako zapłatę za naukę i pobyt.

Latem Dwirnach nie mógł jednak uczestniczyć w kolejnej wyprawie, spadł bowiem ze skały i mocno poturbowany, musiał spędzić kilka dni na odpoczynku. Zbliżał się koniec miesiąca Ghamil i czas Letniego Święta. Dwirnach chciał je spędzić wśród swoich, znów zobaczyć dom, rodziców, brata i siostrę… Na pożegnanie klan Kamiennych Szczęk podarował mu pięknie wykonany pas i rękawice idealnie na jego miarę. Dla Delveny początek lata był okresem wytężonej nauki pod okiem Sine. Dziewczyna za wszelką cenę chciała nauczyć się czytać i postawiła na swoim. Nie minęła jeszcze połowa maja, kiedy drżącymi dłońmi rozwinęła pergamin podarowany jej przez Rhoxa… Treść jego listu była w istocie bardzo osobista.

List Rhoxa przypomniał jej nauki kusznika i jego pogląd na ściężkę dyscypliny. Delvena zadbała o swoje talenty: wytrzymałość, celny strzał i rytuał karmiczny. Spokojniejsza, mogła skierować swą uwagę bardziej na dom i najbliższych.

Bern nieustannie chodził na wyprawy do najbliższych dolin. Podczas jednej z takich podróży, odkryli razem z Delveną ruiny Calmeonu, jednej z osad, której mieszkańcy schronili się w Kaerze Nadzieja. Młody Mistrz Żywiołów był wręcz pewny, że znajdzie tu choć odrobinę esensji żywiołu ziemi.

Delvena już od dłuższego czasu zauważyła, że siostra Dwirnacha - Kattja, niegdyś mocno związana z Jalonem, od dłuższego czasu unika sympatycznego kudłacza, za to rzuca tęsknym wzrokiem w stronę Berna…

Mistrz żywiołów był tym tak zdziwiony, że aż usiadł z wrażenia. Opędzając się od natrętnej Pirk poszedł wprost do domu dwirnachowych rodziców, by sprawę raz na zawsze wyjaśnić. Bern zawsze był sprytnym krasnoludem więc i teraz poradził sobie doskonale, nie uraził ani rodziców Kattji, ani jej samej (choć niebywale zasmucił), przy okazji sprawiając dziewczynie prezent - srebrne lustro z własnoręcznie wyrytym motywem. I wszystko by się zakończyłow miarę szczęśliwie, gdyby nie zazdrość Jalona, który widząc Berna wchodzącego z prezentem do domu rodziców Kattji - spodziewał się najgorszego. Gdy Bern wychodził, Jalon rzucił się na niego z drewnianym kołkiem, tłukąc go boleśnie gdzie popadło… gdyby nie czujna Delvena i solidne klepnięcie Yarla, Bern mógłby być w opałach, tym bardziej, że nie chciał Jalonowi uczynić krzywdy…

Pirk coraz natarczywiej upominała się o swój skarb. Nie dając Bernowi spokoju. Jakby nie było, krasnolud czuł się zobowiązany, wraz z Delveną więc uknuli mały spisek, dzięki któremu Sine osobiście zajął się tajemniczą skrzynią.

Działo się to dobry miesiąc po wyjeździe Sivariusa, Kerilli, Jonatana i kilku innych krasnoludów nad Jezioro Vors. Sine przy dużej pomocy Berna, zawezwał kilka żywiołaków wody. Tylko dzięki ich pomocy, udało się wydobyć skrzynię nie naruszając przęsła mostu. Znalezisko okazło się w istocie niesamowite.

Skrzynię zabrano do warsztatu Sighruda, nad jej odpieczętowaniem czuwali Kabal, Sorth, Dajner, Corby i oczywiście Pirk. Kuźnia zbrojmistrza szczelnie wypełniła się dawcami imion. Kiedy otwarto wieko skrzynki, okazało się, że kryje metalicznie brzęczącą zawartość, okrytą idealnie suchą, pięknię haftowaną, granatową materią. Sighrud położył zawiniątko na stole i z zaschniętym gardłem rozwinął brzegi materiału. Oczom zebranych ukazał się przepiękny zestaw siedmiu identycznych sztyletów. Każdy miał rękojeść z ciemnoczerwonego drewna wykończoną ciemnym szmaragdem. Runiczne symbole pokrywały drobnymi zawijasami rękojeść, głownie i lśniące krawędzie ostrza. Broń wyglądała na starożytną, jej wykonanie było mistrzowskie, Sighrud nigdy wcześniej nie spotkał tak doskonałej pracy. Kilka najbliższych dni upłynęlo więc mieszkańcom Huebri na roztrząsaniu zdarzenia i spekulacjach któż to mógł być wykonawcą takich przedmiotów. Sighrud pełen energii zabrał się za badanie historii tej broni. Zbliżał się czas zbiorów i Letnie Święto…

Jak już wspominaliśmy Sivarius zorganizował wyprawę nad jezioro Vors. Dość miał już siedzenia na miejscu, a tym bardziej chciał pokazać Kerilli trochę świata. Elfka z radością zgodziła się mu towarzyszyć. Zabrali też trubadura Jonatana, krasnoluda Engora i Emewe, dziewczynę zaprzyjaźnioną z Jonatanem. Dotarli bez większych przygód do wioski Timini, tam zaprzyjaźniony t'skrang K'jit polecił im łódź marathańskiej kapitan K'roi, która akurat płynęła w górę rzeki.

Dla Emewe i Kerilli Wężowa była nie lada atrakcją, choć Sivarius z Jonatanem raczej zajęci byli odpędzaniem natrętnych t'skrangowych marynarzy od pięknych kobiet, niż podziwianiem piękna rzeki.

Po drodze nie omięło ich spotkanie z piratami Ishkarat, jednakże K'roi i jej załoga płynęli na doskonałym parowcu.

Po kilkudniowej podróży, podczas której parowiec K'roi odwiedzał nadbrzeżne wioski, dotarli obładowani towarami do północnego brzegu Shivoam, gęsto porośniętego wiekową puszczą. K'roi od czasów wojen z Therą handlowała tu z wietrzniackim klanem Ashmele. Tym razem jednak parowiec t'skrangów natrafił na wyjątkowo uroczysty dzień - ceremonię weselną jednego z wietrzniackich adeptów z dziewczyną z sąsiedniego klanu. Powodów do zabawy było wiele, jednak ku zmartwieniu Sivariusa, Kerilla znalazła wśród maleńskiego ludu adepta czarodzieja, który o dziwo zgodził się ją awansować na 4 krąg dyscypliny. Sivarius miał więc dylemat, czy pozostać wśród wietrzniaków, czy wrócić nad jezioro Vors. Nie chciał zostawić elfki samotnie, w końcu przekonał Jonatana i resztę towarzyszy do pozostania u gościnnych wietrzniaków.

Z kapitan K'roi umówili się za miesiąc, opłacając z góry swą podróż. Pobyt u wietrzniaków z początku był bardzo uciążliwy, zwłaszcza dla krasnoluda Engora. Nie mógł znieść żartów i docinek wietrzniackich dzieci, a nie chciał naruszyć gościnności, często więc samotnie uciekał w głąb puszczy, czego raz, omal nie przypłacił życiem.

Jonatan za to przez pierwszy tydzień był obiektem powszechnego uwielbienia. Głos trubadura i znajomość wielu opowieści, na długie godziny przykuwały uwagę mieszczkańców puszczy. Potem oczywiście wietrzniaki przywykły i znudziły się nowymi gośćmi.

Sivarius czuł się trochę samotny, jako że Kerilla spędzała prawie każdy dzień na poznawaniu nowych talentów i zaklęć od wietrzniaka Megewe. Urządzał sobie małe wyprawy nad Wężową i poznał kilku sympatycznych wietrzniaków z klanu Worgethi, sąsiadującego z Ashmele. Jak się okazało znacznie później, Jeden ze szlachetnych z klanu Worgethi był ojcem nikogo innego, jak ich wspólnej znajomej Pirk. Jednak na temat adeptki nikt z klanu Worgethi nie chciał udzielić Sivariusowi informacji. Sama wzmianka o niej zmywała uśmiech z twarzy zapytanego i powodowała błyskawiczną zmianę tematu. Lato zbliżało się wielkimi krokami, kiedy piątka podróżników opuściła gościnny klan wietrzniaków. Na pokładzie „Dumy Marathu”, parowca kapitan K'roi bezpiecznie wrócili do Timini, bogatsi o wiedzę, nowe znajomości i podarki wykonane zręcznymi, wietrzniackimi palcami. Zbliżało się Letnie Święto, kiedy wrócili do Huebri.

Początek lipca poza wielkim gorącem przyniósł z sobą też kilka ważnych wydarzeń. Bern wraz z Yarlem, Sorthem i kilkoma przyjaciółmi wyjechali dogłębnie zbadać ruiny Calmeonu. Pogrom nie zostawił nic cennego lecz miejsce samo w sobie było korzystnie usytuowane. Gdyby oczyścić teren, użyźnić glębę i odpowiednio ufortyfikować, znalazłoby tam schronienie wielu dawców imion…. Na razie, wraz z Sorthem znaleźli kilka drogocennych okruchów esencji żywiołu ziemi. Kto wie, czy kopiąc głębiej nie znaleźliby większych złóż?

Delvena, zirytowana nieco brakiem jasnych reguł, jakie panowały w Kaerze, zasugerowała Kabalowi i Corbiemu, by w Huebri utworzyć formalnie radę adeptów zarządzającą osadą i przydzielić osobom pewne funkcje publicznej użyteczności. Osada się rozrosła, pojawiło się też przy okazji kilka problemów, które należało rozstrzygnąć. Jej wniosek o organizowanie co miesięcznych spotkań adeptów zyskał przychylność Kabala, wkrótce też stary krasnolud rozgłosił, że pod koniec miesiąca takie zebranie się odbędzie…

W osadzie zjawił się elf Forgild, krewniak Kerilli ze strony ojca. Wraz z jej rodziną odszedł do Smoczej Puszczy, by zobaczyć Pałac Królowej. Forgild wrócił po półrocznej nieobecności, przyniósł z sobą jednak straszliwe wieści, o splugawieniu Smoczej Puszczy, o tragedii jaka dosięgła krwawe elfy. Tragedią Kerilii była wieść, że jej rodzina poddała się przerażającemu Rytuałowi Cierni, nikt jednak nie przeżył, a ból był tak okropny, że jej rodzice zadali sobie sami śmierć spożywając kwiaty Kenayah… Dziewczyna była wstrząśnieta, przez kilka dni Forgild nie dopuszczał nikogo w jej pobliże, co zwłaszcza bolało Sivariusa…

Lecz w trzy dni po zakończeniu Letniego Święta, do Huebri zbliżyła się karawana kupiecka, złożona z samych kobiet. Przewodziła jej dziarska, krasnoludzka dziewczyna, niejaka Onora, która pełniła ponoć ważną funkcję w niewielkim mieście Hammerstone, dokładnie tym samym, na które napadły trolle z klanu Kamiennych Szczęk. Na szczęście dziewczyna od miesięcy była nieobecna w rodzinnym mieście. Bawiła w Throalu, wracała właśnie do domu i zgubiła drogę, zamiast znaleźć się u wschodnich podnóży Tylonów, zawędrowały do Huebri, położonego u północnych stóp pasma… Hammerstone było dokładnie po drugiej stronie gór, a okrążenie Tylonów od zachodu wydłuży ich podróż o blisko miesiąc. Niestety karawana nie miała szans przedostać się przełęczami, ze względu na ładunki i zwierzęta, z drugiej strony nikt z mieszkańców Huebri nawet nie pomyślał, by zaproponować Onorze pomoc w negocjacjach z trollami, posiadającymi powietrzny statek. Zakrawałoby to na nie lada ironię.

Onora wędrując z Throalu, siedem dni drogi stąd, odnalazła pewne ślady wiodące do podnóża gór. Wszystko wskazywało na to, że odnalazły ukryte wejście do Kaeru, nie mogąc jednak ryzykować, ani tracić czasu, Onora zaznaczyła tylko miejsce na mapie. Podzieliła się swą wiedzą z mieszkańcami Huebri, rozbudzając tym samym wyobrażnię małej Pirk…Kto wie co kryje się w kaerze, może są tam dawcy imion czekający na wiadomość o zakończeniu Pogromu?

kampania/lato_1476.txt · ostatnio zmienione: 2012/06/12 16:19 przez gerion
[unknown link type]Do góry
Magus RPG