25 stycznia 2019. Cóż, zaczynaliśmy jesienią 2014, tak właśnie nazwałem tę kampanię i nie myślałem, że aż tyle czasu pociągniemy tymi samymi bohaterami. A jednak. Historia tworzy się z każdą sesją i nowa Barsawia powoli wyłania się z drobnych przesłanek, jakie podsyłam graczom. Ta sesja miała przynieść ukoronowanie części poświęconej Aardelei. Udało się. Może nie było jakoś epicko i główny zły przeżył w zasadzie nietknięty, ale upokorzenie therańskiego Pasterza Niebios sprawiło graczom wielką satysfakcję. A ja się doskonale bawiłem.
6 Ghamil (czerwiec) 1508 TH, gdzieś nad Rzeką Szarańczy
Gdyby było nieco widniej, Dhali mógłby dostrzec błysk w oczach Gorta i niepokój Kiro. Na szczęście mógł się tylko domyślać emocji kompanów. Do świtu mieli pond 3 godziny. Dosłownie przed chwilą, na łodzi Hefery doszło do zmiany wartowników. Dobrze obserwowali ukryci w zaroślach nad brzegiem rzeki. Moskity cięły niemiłosiernie. „To jaki jest plan?” -retorycznie zapytał Dhali. Od pół godziny debatowali szeptem, co nalezy uczynić. Kiro nie był przekonany do jakiegokolwiek zaczepiania maga. Gort wręcz przeciwnie, ręce mu się paliły do rozróby i chętnie połamałby kości therańskiemu Pasterzowi Niebios i jego przydupasom. „Musimy zgrać wszytko w czasie.” - kontynuował wietrzniak. Dhali przyjrzałeś się dobrze strażnikowi? „Tak, ten drugi to Vespuzio, słyszałem jak rozmawiali. Tego wyeliminujemy jako drugiego. Wpierw ten wąsaty, na dziobie. Potem drugi. A potem wchodzę do kajuty. Gort mnie ubezpiecza z tyłu, na wszelki wypadek. A ty podlatujesz do okna i pilnujesz maga. Jakby się tylko poruszył - walisz w niego co masz najmocniejsze. Albo dusisz zaklęciem z mazią…” - dodał ze złym uśmiechem.
Wzbili się w powietrze całą trójką. Kiro najciszej jak tylko potrafił podfrunął nad dziób łodzi. Obserwował strażnika. Ten podszedł do relingu, wsparł o kolano i zapatrzył w błyszczącą, nocną toń rzeki. Kiro złożył skrzydełka, przymknął oczy i zajrzał w astral. Zaczął opadać. Rozłożył skrzydełka i pochwycił w nie wiatr znad dżungli jakieś 8 metrów nad głową theranina. Skrywał go mrok nocy, światło pochodni tak daleko nie sięgało. Uwolnił zaklęcie.
Gort pracował mocno skrzydłami, zwisając kilka stóp nad lustrem rzeki. Gdy tylko zobaczył opuszczającego się wietrzniaka (ciepło maga emanowało pomarańczem i żółcią w fioletowym chłodzie nocnego powietrza), wziął głęboki oddech i wzbił się w górę, by za chwilę szybować wprost na szamoczącego się człowieka na łodzi. Szeroko rozłożone metalowe skrzydła wręcz ślizgały się w powietrzu. Obniżył lot, pomacał czy topór za pasem przypadkiem się nie wysuwa i capnął z całych sił prawą ręką za kołnierz strażnika. Ten usiłował zedrzeć sobie z twarzy grubą warstwę mazi, która nie dość że go oślepiła, to zaczęła dusić zaklejając nos i usta. Poczuł, że coś unosi go w powietrze i schwycił dłońmi rękę Gorta. Zamajtał rozpaczliwie nogami w powietrzu, lecz nie mógł nawet krzyknąć. Gort wzbijał się coraz wyżej. Dotarł nad brzeg rzeki i puścił ciążącego mu żołnierza. Ten chlupnął w bagno niczym wór kamieni. Gdy Gort nawracał szykując się do ponownego ataku, usłyszał tylko odgłosy nocnych drapieżników sunących w kierunku martwego ciała.
Widząc, że pochodnia lezy przy baliście na dziobie, Dhali momentalnie sfrunął na pokład. Złożył skrzydła, skulił się w sobie i w dziesięć uderzeń serca przyjął postać martwego strażnika. Wyprostował, podniósł pochodnie i zadeptał płomyki liżące zwój lin. Odetchnął i zaczął zmierzać w stronę rufy, gdzie osłonięta płóciennymi parawanami wznosiła się nadbudówka, w której spał Hefera i jego strażnicy.
Ogromny skrzydlaty cień spadł na drugiego szamoczącego się wojaka. Dhali szybko podszedł do koła sterowego i wziął leżącą pochodnię. Zatknął ją w uchwycie na burcie i rozejrzał. Kiro zjawił się zaraz przy relingu machając doń ręką by się pospieszył. Otuli swe kroki wygłuszającą magią i obszedł rufówkę dookoła. Stanął przy drzwiach czekając aż Gort wyląduje na pokładzie. Skrzywił się słysząc ile hałasu narobił Wojownik przy lądowaniu.
Kiro zajrzał w przestrzeń astralną. Widział wnętrze kajuty, biurko, skrzynię, iskrzącą aż od magii i wielkie łoże na którym spoczywała elfka. Odbicia maga nie mógł dostrzec. Na szczęście noc nie była aż tak pochmurna i czasem księżyc zaglądał, rzucając srebrzystą poświatę. Tak też dostrzegł maga. Hefera leżał na brzuchu śpiąc niczym niewinne niemowle. Jego ciało ozdabiały czarnokrwiste niewielkie kamyki, zaimplantowane w skórę. Od pięt, aż do karku. Kiro wzdrygnął się z obrzydzenia obserwując nagiego maga i młodą elfkę spoczywającą obok.
Dhali cicho uchylił drzwi od rufówki. Lekko zaskrzypiały, lecz żaden z czwórki strażników się nie obudził. Na ścianach wisiała broń, miecze i kusze. Dhali podziwiał magię, jaką zaklęto w kuszach. Posługiwał się astralnym wzrokiem, jego ludzkie oczy w ciemnościach na niewiele by się zdały. Na palcach przeszedł między śpiącymi strażnikami i podszedł do drzwi zamykających prywatną kajutę Hefery. Dostrzegł solidny zamek osadzony w drzwiach i tkwiący w nim klucz. Uśmiechnął się. Rozchylił poły płaszcza by osłonić niebieskie światło promieniujące z mglistego wytrych jaki pojawił się w jego dłoni. Sekundę później, klucz przekręcił się z cichym szczękiem otwierając zamek. Hefera zachrapał i przekręcił się na bok.
Mijały długie minuty i krople potu zaczęły ściekać Dhalemu po plecach. Wśliznął się do komnaty, zaczerpnął karmicznej energii i wzmocnił astralne spojrzenie. Widział jaśniejące odbicie maga, mimo wszystko z pokorą pomyślał, że zadzierają z potężnym przeciwnikiem. Cichutko włożył do kieszeni różdżkę leżącą na stole, zgarnął bezszelestnie stos papierów zalegających biurko i pochylił się nad kufrem. Nie widział jak Kiro zawisł przy bulaju i machając dłońmi wskazywał mu na szaty maga wiszące na przeciwległej ścianie. Teraz był skupiony nad tym, czy kufer nie jest zabezpieczony. Magiczne talenty nie wiele mu powiedziały. Zawahał się. To by było niemożliwe i głupie. Przyklęknął przy skrzyni i zaczerpnął niskich pokładów magii, głębokiej intuicji Zwiadowcy. Przelał tę energię w swoje dłonie i wzmocnił ją karmą. Ciepła fala magii objęła skrzynię i ukazała mu skomplikowany wzorzec zaklęcia ochronnego. „Tu cię mam!” - pomyślał. Wahał się jeszcze czy zaklęcia chroni zamek, czy całą skrzynię. Czas płynął. Poczuł, że zaklęcie Kiro, które pozwalało by mu oddychać pod wodą straciło moc. Musiało więc upłynąć 20 minut, odkąd poderwali się z brzegu. A to oznaczało, że wkrótce skończy się czas jego metalowych skrzydeł, teraz ukrytych pod iluzją i mocno złożonych.
Z jego palców trysnęły strumienie energii, rozjaśniające blaskiem astralną przestrzeń wokół skrzyni. Uderzył w linie, którymi płynęła moc zaklęcia. Odetchnął, gdy fala czerwieni i złota zaczęła zanikać i blednąć, a szary pył wystrzelił w górę, rozwiewając zaklęcie w nicość. Schwycił pewnie szkatułę i wstrzymał oddech. W dwanaście uderzeń serca był na pokładzie obok Gorta. Kiwnął głową. Dał Gortowi skrzynię i wybił się z całych sił w górę.
Trzy minuty później, cała trójka spotkała się w tych samych bagnistych zaroślach, które opuścili pół godziny później. „Niebywałe!” - stwierdził Gort. „Wszystko poszło jak po maśle. Aż za dobrze. Nie spodziewałem się tego!” „Ja też, na Pasje!” - westchnął Dhali, zrzucając z siebie całe napięcie. „Otwórzmy skrzynię!” - Kiro z niecierpliwością dreptał obok zdobyczy.
* * *
To nie był leniwy poranek. Hefera aż trząsł się z wściekłości. Strażnicy i Suveriel schodzili mu z oczu, widząc w jakim stanie jest mag. Obudził go Awegus, który teraz był opatrywany przez Caiusa. Po tym jak trollowi żeglarze zaczęli szykować śniadanie o świcie i przybili do brzegu, ruch łodzi obudził żołnierzy i od razu wiedzieli, że coś jest nie tak. Brakowało Malafira i Vespuzio, a oni mieli trzymać ostatnią wachtę. Awegus szybko obudził Heferę i od razu tego pożałował. Mag momentalnie zorientował się co się stało. Kopniakiem zrzucił z łóżka Suveriel i zdzielił w łeb strażnika krzesłem. I zaczął miotać przekleństwa.
Dwie godziny szukali śladów na obu brzegach. Ciał zaginionych żołnierzy nie znaleziono. Hefera wściekł się na całego. Wypalił trawę i krzaki na brzegu, wszedł w popioły i wyrysował krąg. Przywołał wpierw ducha wody, by ten odnalazł ciała żołnierzy. Nie trwało to długo, póki żywiołak nie zamanifestował się w postaci dwurękiej wysokie fali i nie przywlókł kilku martwych aligatorów. Nie poprawiło to humoru Heferze. Nie dopuszczał do siebie myśli, jakie konsekwencje może mieć kradzież, która go spotkała. Na samą myśl o przejętych listach płonął ze wstydu, wyrzucając sobie naiwność. „Czekali do samego końca, smocze wypierdki. Pod samą granicą ośmielili się do mnie podejść. Oj, niedoczekanie. Zabiję wszystkich co do jednego i dowiem się kto za tym stoi” - wygrażał rzece. Utkał zaklęcie lewitacji i wzniósł się wysoko w przestworza. Na północy widział ośnieżone przełęcze Lśniących Szczytów. Czuł, że tam daleko gdzieś kryją się złodzieje. Sięgnał do sakiewki i rozgniótł w palcach Łzy Markaja, zajrzał w astral i rozsypał pyłek na platformie formując bezpieczny krąg. Wezwał małego sylfa i dał mu do powąchania klucz od swojej szkatułki. „Odnaleźć. A potem oddać!” - rozkazał. Duch zaprotestował wobec wielu żądań, lecz Hefera stłumił brutalnie jego opór. „Spróbuj mi wrócić z pustymi rękoma!” - pogroził i zaczął opuszczać się na platformie.
* * *
Chmuroptak mocno zaciskał pazury na dwóch Dawcach Imion. Zmierzał lotem strzały prosto w stronę Trójrzecza. Kiro skupiał się na tym, by wykorzystywać każdy prąd wznoszący, każdy podmuch, który mógł przyspieszyć lot ogromnego stwora. Był tak skoncentrowany, że w ostatniej chwili zorientował się o bliskiej manifestacji ducha żywiołu. Spojrzał za siebie i zaklął. Sześcionogi pegaz, okryty siateczką błyskawic, pędził jego śladem. Powietrze zapachniało ozonem, więc musiał objawić się przed chwilą w fizycznym świecie. Kiro zanurkował i skręcił. Widział, że ma przewagę w prędkości. Jednak żywiołak przybrał szarą barwę, jakby mroczna chmura wypełnia jego wnętrze. Wzniósł dwie łapy i uformował długą lancę, którą bez ceregieli cisnął w Chmuroptaka. Kiro błyskawicznie odbił, puszczając pocisk kilka metrów od swoich skrzydeł. Uciekali ile sił. Gort i Dhali uczepieni łap ptaszyska nie wiele mogli zrobić, poza biernym przyglądaniem się i zaciskaniem zębów.
Wkrótce znacząco się oddalili.
Gdy tylko minęli granicę dżungli, Kiro obniżył lot Chmuroptaka i wylądował pod niewielkim wzgórzem. Mogło być półtorej godziny po południu. Spoglądali na południe, nad linie wysokich drzew dżungli. Wkrótce go dostrzegli. „Skrzydła, szybko!” - zakomenderował Gort. „Jak z tym walczyć, ma jakieś słabe strony?” - zapytał Dhali poddając się zaklęciu wietrzniaka. Kiro wzruszył ramionami: „Są podatne na żywioł ziemi, ale nie mam nic w matrycach, żebym mógł użyć. Spróbuję go powstrzymać, a wy to wykorzystajcie”.
Wzbili się w niebo lecąc na spotkanie pegaza. Stwór tym miotnął włócznią i widząc brak efektu sięgnał do magi. Uderzył ciosem błyskawicy w Dhalego i cisnął zwiadowcę z kilkunastu metrów wprost na ziemię. To musiało być bolesne, Dhali nie mógł wstać, a ból żeber i osmalone włosy przypomniały mu, jak kilka dni temu grzmotnął z pokładu trollowego drakkara na dachy Trójrzecza. Gort tym czasem leciał wywijając toporem wprost do zwarcia z eterycznym pegazem. O dziwo, można go było zranić. I gdy Kiro wreszcie ujął stwora w karby i zablokował w powietrzu, w kilku ciosach uporali się z nim. Srebrny pył i nieliczne ziarna esencji powietrza spadły na trawę stepu. Trójka przyjaciół wylądowała, ciężko dysząc ze zmęczenia, lecz mając w oczach prawdziwą satysfakcję zwycięstwa…
* * *
Hefera kopnął szkatułę. „Maurize, nie dostrzegasz tu żadnych śladów!?” Żołnierz ostrożnie odsunął się od maga. „Wasza Mądrość, moje oczy nic nie mogą wypatrzyć, ktoś musiał celowo wszystko pozacierać” - wyjąkał i odsunął się jeszcze bardziej. Mag zaklął. Próbował już analizować ślady, ale ktoś jednak był lepszy. „Głupcy! Wszystko muszę robić sam.” - mruknął. Gdy dostrzegł wycięty sztyletem znak Throalu w dnie szkatuły, walnął ją o ziemię z całej siły. Wezwał zaraz silniejszego mistrala - ducha powietrza, by ten odzyskał jego księgę, przedmiot wzorca. Miał nadzieję, że duch zabije złodziei i wróci, a potem doprowadzi go do reszty skradzionych przedmiotów. „Wyładować zapasy z łodzi. Idziemy na Przeprawę Krzywookiego. Tam kapitan Kalikstus da nam eskortę do Jerucz. Generał Dagendren będzie musiał nas ugościć. Ale najpierw poczekamy na Przeprawie aż wróci mój posłaniec z łbami złodziei, których zdesperowane smoki posłały za nami”.
* * *
Postanowili rozbić obóz i przespać się do północy. A potem, nocą jeszcze ruszyć do Trójrzecza, by być tam o poranku. „Czytaj, co to są za opieczętowane listy w tym tubusie” - Gort podsunął cztery pergaminy pod nos Dhalemu. Ten usiadł wygodnie w trawie i rozwinął pierwszy list. „Do akarenti Vivane, generała Ilfaraleka. Waszą Ekscelencję z całą pewnością uraduje fakt, że moja misja zakończyła się całkowitym i totalnym sukcesem. Otóż odnalazłem i pojmałem smoczą hybrydę, z którą wrogie nam gady wiążą takie nadzieje. Co więcej, wyprowadziłem w pole smoczych agentów, jacy deptali nam po piętach od dolin Tylonów. Dziękuję za okazaną mi pomoc i wsparcie Waszymi ludźmi, jako członek rady Pasterzy Niebios obiecuję poparcie u Najwyższego Gubernatora i Konklawe. Jednocześnie ostrzegam, że aktywność smoczego wywiadu jak i samych gadów, może drastycznie wzrosnąć. Dziewczynka jest kluczem do pewnej tajemnicy, jakiej - tego jeszcze nie wiem, ale z całą pewnością rozwikłam to w naszych laboratoriach. Proszę ostrzec Akarenti Gendela, że nasza flota może być intensywniej atakowana. Będę w Powietrznej Przystani jeszcze przez dwadzieścia dni, odkąd Wasza Ekselencja otrzyma to pismo. To na wypadek pilnych informacji, jakie miałbym zabrać do Najwyższego Gubernatora. Nastepnie zamierzam udać się na Wyspę, by tam w spokoju oddać się badaniom. Pozostaje w poważaniu” - Dhali przełknął ślinę i spojrzał na kompanów. „Myslę, że kolejny list już nie będzie w takim tonie” - dodał. „No dobra, a co one mówią ?” - dopytywał się Kiro,
„Do maga Palinque. Szanowny Konfratrze, dziękuję za dostarczenie magicznych wyrzutni zaklęć. Postawiłem sobie za cel, by naznaczyć Twym czarem smoczych agentów, jednakże okazali się na tyle niedołężni, że zgubili mój ślad. Nic to, na pewno już możesz słyszeć co dzieje się w obozie tej orkowej hołoty i wśród throalskich partyzantów tego mało rozgarniętego króla spod góry. Cieszę się, że moi zacni strażnicy mogli pomóc i jednocześnie dziękuję za eliksiry. Skuteczniej mogę ich kontrolować dzięki temu. Zapraszam do swojej posiadłości, przy najbliższej okazji zebrania Konklawe. Pozostaję do usług.” „Dalej, czytaj dalej” - gorączkował się Gort.
„Do jego ekscelencji generała Nikara Carinci. Ślę niniejsze potwierdzenie, że moja misja się powiodła i właśnie jestem w posterunku Przeprawy Krzywookiego, a to oznacza, że wasza ekscelencja może pchnąć barkę i bojową eskortę do umówionego miejsce na skraju Serwos, gdzie porucznik Chavenius czeka już z moim więźniem i strażnikami. Z niecierpliwością będę wyglądał okrętów w Powietrznej Przystani. Oczywiście nie omieszkam powiedzieć Konklawe o wsparciu i zaangażowaniu Waszej Ekscelencji w naszą sprawę. Liczę, że ta zbuntowana prowincja wkrótce ugnie się pod siłą i mądrością rządów Pana Generała. Z wyrazami szacunku”. „A to skurwysyn!” - rzucił Gort. Dhali sięgnął po bukłak i przepłukał gardło wodą. Spojrzał na ostatni pergamin.
„Do Jego Ekscelencji Gubernatora Vivane, Kyprosa Zanjan. Przyjacielu, otóż wybacz, że będą tak blisko Vivane, nie zboczyłem z drogi i nie odwiedziłem Ciebie osobiście. Misja, którą własnie z sukcesem kończę, wymaga niestety służbowego pośpiechu. Wysyłam tę wiadomość z niegościnnego pogranicza, z Przeprawy Krzywookiego, mając nadzieję na szybkie dotarcie do Powietrznej Przystani, która bez Twego dozoru, nie świeciłaby takim porządkiem i przykładem. Jak wspominałem, musze pilnie wrócić na Wyspę, a dalej do gorącej prowincji na południe, będzie mnie prowadziła moja służba. Przedmiot mych badań szczęśliwie pochwyciłem w tej niegościnnej Barsawii. Jestem jednak pewien, że rozsierdzi to wrogie nam gady. Przyjmij więc moje słowa za przestrogę i wypatruj tych podłych istot na nieboskłonie, bo pamiętliwe są i gniew mogą wywrzeć straszny. Lecz zapewniam Cię, że potęgi swojej nie ukażą z obawy o życie tej istoty, którą pojmałem i zamierzam dogłębnie przebadać. Jednocześnie gorąco Ci przyrzekam białą kulę, przy najbliższym głosowaniu w Konklawe. Nikt nie jest bardziej godny od Ciebie. Z braterskim pozdrowieniem.”
Gniew i podniecenie nie dawało im zasnąć. Długo dyskutowali, czy wykorzystać figurki Runewinda, które nosił Kiro i posłać do maga ducha żywiołu z dokumentami. Czy też spokojnie skopiować treść pism Hefery, oryginały oddać Rathanowi, a kopie dostarczyć Oku Throalu. Nie wiedzieli na ile istotny jest czas i czy informacje jakie zdobyli, mogą wpłynąć na decyzje króla Nedena? Postanowili przespać wieczór i po północy wyruszyć do Trójrzecza. Tam Dhali planował zaopatrzyć się w pergaminy i zrobić kopie dokumentów. A potem, czym prędzej wrócić do Wielkiego Targu…
9 Ghamil (czerwiec) 1508 TH, Trójrzecze
Do miasta przybyli wczesnym przedpołudniem. Dhali czym prędzej udał się do zajazdu Ounda Szerokopalcego i kupił tam kilka kart pergaminu. Zamierzał sporządzić dokładne kopie listów Hefery, by móc je przekazać do Oka Throalu. Wynajął na pół dnia jeden pokój, potrzebował porządnego pulpitu i wygodnego krzesła, żeby kopie były nie tylko wierne w treści, ale i w wyglądzie.
W tym czasie Kiro i Gort zastanawiali się, czy przedsięwziąć jakieś środki, by wczesniej wysłać pisma theranina do Throalu. Kiro co prawda brał pod uwagę skorzystnie z usług któregoś z duchów, ale pamiętał, że nigdy się to za darmo nie odbywało. Wiązało się to również z ryzykiem. No i nie było łatwe, zwłaszcza gdy przyzwany duch miał dysponować konkretną mocą. A ten, którego chcieli zaprząc w posłannictwo właśnie miał.
Tego samego dnia, późnym wieczorem
Dhali spoglądał na trzecią kopię listu Hefery z prawdziwą dumą. Osuszył inkaust drobnym piaskiem i przyjrzał się pieczęci. „Kiro, Gort podejdźcie proszę i spójrzcie, to jest oryginalny list Hefery do generała Carinci. A to trzy wersje falsyfikatów. Która waszym zdaniem jest najlepsza?” - rozłożył listy na stole. Gort wzruszył ramionami „Wszystkie wyglądają identycznie, nie wiem, nie znam się na tym.” Kiro natomiast dłużej się przypatrywał. Wziął i z trudem rozłożył oryginał. A potem przyjrzał się jeszcze raz wisząc nad stołem i intensywnie machając skrzydłami. „Ten pierwszy jest średni. To znaczy podpis Hefery jest jakiś dziwny. Drugi - moim zdaniem kiepski. Zobacz jak w oryginale wyglądają runy sperethiela, zwłaszcza runa Ort i Thau. Hefera bardziej je wydłuża i pochyla i zobacz jak kropkuje akcenty! No ale ten, no no… jakby przed chwilą go napisał.” - pochwalił wietrzniak.
„No to mamy wszystko gotowe. Kiro, dziś w nocy udajemy się poza miasto nad rzekę. Tak jak zaplanowaliśmy, przywołasz ducha wody i wyślemy go z figurką i listami do Runewinda. On na pewno się nie przelęknie ducha żywiołów, co?” - zapytał przekornie. Kiro nie odpowiedział, z wysiłkiem przerzucał strony ogromnej, magicznej księgi i czytał zapiski maga.
„Bezpiecznie tak trzymać na widoku jego księgę?” - zapytał Gort i odruchowo dotknął bojowego topora przytroczonego do pasa. „Pewnie że niebezpiecznie” - rzucił Kiro zamyślony i wpatrzony w karty. „Ale nie bój się, czuwam i gdyby tylko jakiś duch żywiołu znalazł się w pobliżu od razu was zaalarmuję.” „A jak zaśniesz?” - rzeczowo zapytał Gort. „Jak zasnę, to nic was nie uratuje” - mały wietrzniak uśmiechnął się od ucha do ucha.