W stronę Throalu

Poniżej fabularyzowany opis 2 spotkań, z 29.10 i 06.11. Na pozór leniwie ciągnące się sesje drogi. Ja świetnie się bawiłem, żonglując NPCami, z których każdy był w swoim rodzaju, każdy miał swoje grzeszki i tajemnice. A gracze? Chyba również, bo poza sferą fabularną, swobodnego pitu pitu, było robienie notatek i dzielenie się podejrzeniami co do niektórych typków….

5 charassa (marzec) 1506 TH.

Zaraz za północną bramą Darranis, krasnoludzka karawana wiedziona przez Calvana skręciła ostro na zachód. Zwiadowca nie prowadził ich, jak mniemali w stronę brodu na Wiji, o nie. Zamierzał zrobić porządny szmat drogi, omijając rzekę od południa, krocząc starym szlakiem kupieckim aż do Ardanyan. Opuścili więc rozrzucone osady, oddalone pół dnia konnej jazdy od miasta i wkroczyli w poznaczony pagórkami step.

Wkrótce pagórki zamieniły się we wzgórza, a szlak wił się dolinami wokół co większych wyniosłości. Otaczał ich niekończący się step. Gdzieniegdzie rosły tylko pojedyncze drzewa. Trawa bardzo bujna o tej porze, sięgała miejscami do krasnoludzkich bród. Na szczęście szlak był mocno wyjeżdżony, widać uczęszczany. Niestety pora deszczowa miała swoje prawa i moczyła nieprzerwaną mżawką końskie zady, łysy łeb Urrusa i naciągnięte głęboko kaptury throalskich kupców.

Kiro, zająwszy strategiczne miejsce na pierwszym wozie, ciągniętym przez cztery muły, schronił się między beczkami, pod daszkiem z dobrze nawoskowanego samodziału. Daszek był nawoskowany, Kiro suchy, więc zadowolony, a gruby sweter z owczej wełny, podarowany przez Gunnara, przyjemnie ciepły. Wietrzniak zwinął się w kłębek jak kot, zagrzebał w wełnie i obserwował szlak zmrużonymi oczami. Jego oliwkowa skóra powoli zaczynała blednąć, oznaka zmiany otoczenia. Przyjmował to ze spokojem, przyzwyczajony jak kundel do pcheł. Aczkolwiek swędzenie karku zawsze sprawiało mu irytację.

Karawana była dość liczna. Poza Yacusem i nowo nabytym przez niego ochroniarzem – Urrusem, grupie krasnoludów towarzyszyła trójka naszych bohaterów. No i Calvan. Dumny, pewny siebie Calvan, galopujący na swym gniadoszu to na czoło, co daleko na tyły, a czasami wyrywał się na jedno z pobliskich wzgórz by zlustrować okolicę. Jego wierny sokół albo siedział spokojnie na łęku siodła, albo wznosił się parę setek stóp nad nimi.

Obok Yacusa na wozie rozsiadł się Urrus, ale lejce trzymał młody Guido, gładko ogolony krasnolud z długimi warkoczykami. Wsparty o jego plecy, siedział na koźle Oli, rudowłosy brodacz, okutany płaszczem po sam nos. Ponoć był jednym z najdłuższych stażem pracowników perfumiarza.

Pozostałe trzy wozy zajmowała przebarwna konfraternia brodatych towarzyszy. Jeden z nich, czarnobrody Tuwbal, właśnie dworował sobie w najlepsze z Dhalego. Zwiadowca ów, modą Galebów maszerował najlepsze w swoich sandałach. Nie zważając na to, że od dawna droga przestała być drogą, stała się zaś grząskim bagnem, a spod butów tryskały strumienie brudnej wody.

Na noc zatrzymali się u stóp jednego z okolicznych wzgórz. Wozy spędzono w czworobok i wyprzęgnięto muły. Zwierzętami zajmował się Makar, jasnowłosy młokos, śmieszek i babiarz, jak o nim mówili pozostali. Wkrótce zapłonęło ognisko, a gruby Ravak upichcił nęcąco pachnący gulasz. Do adeptów przysiadł się Udi, łysiejący starszy krasnolud, obficie częstujący ich throalską brandy.
Warty rozstawili kierując się rozsądkiem. Yacus dobrze pilnował porządku i czuł się bezpiecznie pod opieką adeptów. Jednakże Urrus, zawsze spał w jego namiocie.

6 charassa (marzec) 1506 TH.

Przed świtem obudziło wszystkich walenie w miedziany gar. To Ravak bezceremonialnie obszedł się z druhami. Nim zaprzągnięto muły, siwy Hofnur policzył dobytek ulokowany na 4 wozach. Zapasy wody, jadła, suchego drewna i obroku wydawały się wystarczające na spokojną podróż do Ardanyan. Muły mogły skubać stepową trawę na odwieczerz, ale Makar zwykle je wiązał na sztywno, tłumacząc, że to muły, które trawa wzdyma i powoduje kolki, że to nie orkowe grzmotorożce, tylko górska odmiana mułów nienawykłych do ostrej jak brzytwa, szerokolistnej turzycy. Dhali słuchał go z ciekawością i żałował w głębi ducha, że zgłębił arkan botaniki u jakiegoś mistrza. Teraz, byłaby jak znalazł.

Udi musiał nieźle popić, bo dzień cały jęczał i narzekał na boleści brzucha. Co i rusz musieli się zatrzymywać, gdyż krasnolud pędził regularnie w gęstą trawę by ulżyć kiszkom. Przez jego rozwolnienie zrobili ledwo 20 mil. Zanocowali przy gęstym zagajniku, nad którym górowały wysokie akacje. W jednym z drzew pomieszkiwał duch. Wyczuł to od razu Kiro i nie omieszkał zaczepić ducha. A że stworzonko od dawna z nikim nie gadało, ucięli sobie długą i wielce pouczająca rozmowę.

7 charassa (marzec) 1506 TH.

Wzgórza, które ich otaczały były coraz wyższe. I coraz bardziej strome. Gdzieniegdzie bieliły się wapienne skałki, a trawa był licha i poszarpana przez wiatr. Pogoda nie chciała się zmiłować. Godzinę słoty zastępowały dwa kwadranse upartego wiatru. Dopiero pod wieczór się wypogodziło i ociepliło. Wspięli się z karawaną na znaczną już wysokość i czasami daleko na północ migała im wstążka Wiji.

Tego wieczora dogonił ich również Vicco, umyślny puszczony przez throalskiego konsula. Miał zdać sprawę Yacusowi o przesłuchaniu Thoma. „Zdał. Ale na osobności” – zachrypiał rudy Dottir do Dhalego. „Pono sukinkot nie puścił pary, nawet jak go czerwonym żelazem przypiekli. W co mi się wierzyć nie bardzo chce. Thom odkąd przystąpił do naszej kompaniji, zawsze na jakiegoś lewusa wyglądał i pić ze mną nie chciał, fajfus chędożony. Tedym wiedział od razu – szpieg. Albo i gorzej. Zdrajca i therański zaprzaniec. Już tam go w Darranis oćwiczyć powinni kolczastym batożkiem. Już przypiec jak raka….” Zwiadowca nie bardzo chciał słuchać zacietrzewionego ochroniarza. Ale i mistrz Yacus nie był rozmowny na temat Thoma. „Niech ci wiedzieć zostanie, że uwięzion i pod dobrą kuratelą gnić mu przyjdzie. My za to bezpieczni i spokojni jesteśmy, wiedząc zdrajcę schwytanym. Rozstawcie zaś straże, jak co wieczór i pilnujcie swego”. Kto wie, czy Yacus słów tych nie wypowiedział w złą godzinę?

8 charassa (marzec) 1506 TH.

Rankiem się okazało, że cztery muły okulały. Calvan zignorował całe zdarzenie. Przeklinał tylko podstępne krasnoludy, które mu przeszkadzają godnie zapracować na szlaku. Gort i Kiro węszyli zdradę. Dhali zaś podszedł do sprawy jak do wyzwania dla Zwiadowcy. Tropił węszył, szukał śladów. Coś odnalazł, coś przeoczył. Fakt, że trawa wokół zagrody była paskudnie zdeptana, że padający pół nocy deszcz zmył grudki gliny i błota, jakie mogły zostawić buty zamachowca. Koniec końców, wyprzęgnięto okaleczone muły, którymi zajął się Makar.

Yacus zarządził postój, ten dzień mieli zaliczyć do straconych. Jednakże adepci nie odpuścili łatwo sprawy. Wymęczyli na Calvanie użyczenie gniadosza. Kiro i Dhali chcieli w pół dnia obrócić do miejsca ostatniego noclegu. A to za przyczyną znaleziska. W kopytach mułów tkwiły długie kolce akacjowego ciernia. Dhali rozumnie wydumał, że szczera rozmowa z drzewnym duszkiem, odkryje zamachowca. A Gort był przekonany, że w czas ich nieobecności, zamachowiec prędzej czy później sam się zdradzi strachając się ich powrotu. Tak więc throalski Wojownik pozostał.

I wszystko płynęło by zwykłym obozowym życiem, gdyby nie Guido. Otóż gołowąs narobił larum, że ktoś zwinął mu z juków 15 sztuk złota! Powstał tumult i raban. W Throalu za takie przestępstwo czekała by złodzieja długotrwała ciemnica, a jakby nie miał z czego oddać, i utrata ręki! Nie tylko Guidowi ktoś coś ukradł. Niektórym również brakowało cenniejszych przedmiotów. Gort nakazał im spokój. Chciał zarządzić przeszukanie juków. Wszystkich bez wyjątku. Wtedy to Svartos, throalski fajczarz o krzaczastych brwiach i orlim nosie, wyszedł przed szereg zagniewanych krasnali. „Ejże, a może to ty, mości Gorcie, potajemnie zwinąłeś to i owo? Nocami wartujecie, kiedy myśmy się pospali. Niby nam bezpiecznie, a tu co?! Złodziejstwo?! Na kompanach!” – wywrzaskiwał. Twarz Gorta robiła się coraz bardziej purpurowa. Kto znał Wojownika, wiedział, że zaczynać z nim dyskusje w takim stanie oznaczało kłopoty. Albo bęcki. Co najmniej bęcki.

Fakt. Skradzione dobra Gort odnalazł w swoich sakwach. Mocno się musiał nastarać, by uspokoić wzburzoną brać. I zdzielić co bardziej krewkich kułakami. Dopiero interwencja Yacusa załagodziła spór. Gort, został oczyszczony, Yacus zapewnił o nim swoim słowem i honorem. Gort należał do szlachetnego Domu Neumani, a Neumani nie kradną! Tak rzekł Yacus. Co i tak nie przeszkadzało roznosić się szeptom o chędożonych adeptach i ich złodziejskich skłonnościach. Oczywiście za plecami Gorta.

Mniej więcej w tym samym czasie , dobre 8 mil stąd, Kiro dobijał swymi lodowymi zaklęciami trzeciego ze zbirów, którzy zasadzili się na kuriera, w akacjowym zagajniku. Kurier naszpikowany bełtami leżał na plecach i martwym wzrokiem wpatrywał się w zachmurzone niebo. Trzej napastnicy, byli już równie martwi jak kurier.

Kiro przygotował się do rozmowy z duszkiem i uzyskał co nieco wskazówek. Odnaleźli właściwe drzewo. A magia przejęła władzę nad Dhalim. Zwiadowca ujrzał swym magicznym wzrokiem ślady butów, świecące w ciemności. Wyobraźnia podsuwała mu obraz ciemnej postaci, wskakującej na pień drzewa, wspinającej się po najdłuższe kolce, odłamane z niskich konarów. Postać zeskoczyła, zostawiając głębokie ślady w rozmiękłym podłożu…. Teraz, te ślady świeciły się jasnym, niebieskim blaskiem, krzyżując się ze sobą i układając w zawiłą ścieżkę…

Nie czekali dłużej. Wrzucili ciało Vicco na pozostawionego luzaka. Sami wsiedli na gniadosza i ruszyli wolno z powrotem, prowadzeni przez jarzące się w błocie ślady…

Gdy przybyli do obozu, robiło się już ciemno. Krasnoludy mocno się zmartwiły śmiercią kuriera. Yacus od razu zarządził by Makar, Svartos i Udi wykopali dla niego grób i pochowali w dobrym oddaleniu od obozowiska, u podnóża wznoszącego się nad nimi pagórka. Wtedy to Dhali wskazał osobę, która okaleczyła muły… Był to Udi! Ten dzierżąc w dłoniach szpadel, z razu nie chciał się przyznać, udał że nie słyszy, i oskarżenia są jakąś bzdurą. Gdy jednak Dhali powołał się na swój autorytet adepta – Zwiadowcy, Yacus wpadł w furię. „Obwieśić skurwysyna!” – wydał rozkaz. „Na najbliższej gałęzi, a ogień dobrze rozpalić mu pod kulasami!”- zakrzyczał. Schwytawszy w garść swą lagę, popędził na bladego krasnoluda.

Ubiegli go jednak Makar i Svartos. Koniuszy przylał kantem szpadla w łeb Udiego, tak, że jucha rzuciła mu się na oczy i we łbie zamroczyło. Zewsząd posypały się razy i kopniaki. Gdyby nie Gort, który rzucał wściekłymi krasnoludami, jak workami z mąką, być może Udi nie przeżyłby furii kompanów? A może tak by było dla niego i lepiej?

W każdym razie pochwycono pobitego i zaprowadzono do namiotu Yacusa. Udi twarz miał zmasakrowaną i nie mógł mówić. Dopiero Kiro mu pomógł, dzieląc się uzdrowieńczą mocą adepta. Wtarł maście i nałożył swe małe, wietrzniackie dłonie. Efekt zaskoczył wszystkich, bo siniaki i opuchlizna znikły jak za dotykiem Garlen, a połamany nos, przestał boleśnie dokuczać. Udi wyznał całą prawdę.

Wyznał, że był sługą Gandaviela i jego mistrz nakazał mu opóźniać karawanę. Wyznał, że Gandaviel samodzielnie chce stworzyć Niepachnidło, swojej receptury i ubiec Yacusa przed królem. Sam Udi, od dawna należał do cechu perfumiarzy, ale pochodził z ubogiej rodziny i tylko gorliwą służbą mógł wywalczyć sobie pozycję. Wstydził się swej zdrady i spiskowania…

Yacus nie mógł powstrzymać wściekłości. Nakazał związać jak barana Udiego i wrzucić na pusty wóz, z którego przeładowano towary na trzy pozostałe. Rankiem, mieli podjąć decyzję co dalej z nim zrobić…

Jednak nie było dane Udiemu Navsar doczekać świtu. Podczas warty Calvana i Dottira, ktoś zamordował krasnoluda. Dhali i Gort znaleźli go z wbitym kamiennym sztyletem. Jego własnym, który został mu przy pasie. Ręce miał związane a spojrzenie szkliste, pełne zdumienia…

kampania_2014/w_strone_throalu.txt · ostatnio zmienione: 2014/12/08 11:25 przez gerion
[unknown link type]Do góry
Magus RPG