Pogoń za Heferą

30 listopad 2018. Nie tak miało być :) to znaczy, planowałem sobie, że bohaterowie wrócą do garnizonu, złoją skórę Gustibusowi i wytrząsną z niego szczegóły. A tu zachciało mi się wprowadzać niespodziewane wątki no i żeby rozruszać towarzystwo pojawiła się grupa najemników. Plany więc szybko sie zmieniły, ale za to mieliśmy mase przyjemności z ubaw z poczynań Dhalego. Mistrzostwo Tarsa w ogrywaniu samotnego wilka :) fajne….

29 Mawag (maj) 1508 TH, wejście do doliny Księżycowej Włóczni

Słońce złociło już zamglone stepy na zachodzie, choć nie wyskoczyło jeszcze ponad szczyty gór tylońskich. Spotkali się na skraju jodłowego lasu, który gęsto porastał dolinę. Część uwolnionych wieśniaków, połączywszy się w grupy, oddalała się w różnych kierunkach. Większość zmierzała na północny wschód, w stronę wzgórz i równin łagodnie opadających od Tylonów ku linii Wężowej rzeki.

Dhali rozpoznał twarz jednego z chłopów, którzy jeszcze nie zdążyli wyruszyć. „Sifragu, podejdź no na chwilę. Chciałbym cię zapytać jeszcze o coś.” Tęgi, jasnowłosy mężczyzna podszedł nieśmiało. „Zobacz, mam tu drobiazgi, które być może należą do Aardelei. Spójrz.” - i podsunął mu pod nos zerwany srebrny łańcuszek wtopiony w bryłkę sklejonych szklanych paciorków i złoty medalion z therańskim grawerunkiem. „Nie sądzę panie.” - odparł zakłopotany Sifrag. „Ten łańcuszek jest wiele wart i nikogo z wioski nie byłoby stać na taki zbytek, by nosić miejską biżuterię na sobie. A ten medalion to już w ogóle. Wydaje się być ze szczerego złota, prawda?” Dhali kiwnął głową potwierdzająco i podważył wieczko paznokciem. Ujrzeli twarz młodej elfki. Duże oczy o złotawych źrenicach, burza rudych loków okalająca twarz i wydatne kości policzkowe nadające pociągłej twarzy surowy wyraz. Koralowe usta lekko wygięte w namiastce uśmiechu. I szeroka kryza amarantowego kołnierza. „Nie znam nikogo, kto by tak wyglądał panie..” - wyjąkał Sifrag zaglądając przez ramię,. „Ja też” - mruknął pod nosem Dhali. „Kiro, chodź nom rzuć swoim zdrowym okiem. Kojarzysz coś?” Wietrzniak zawisł metr nad głową Zwiadowcy drobiąc skrzydełkami niczym koliber. Z ciekawością badał miniaturę. „Ładna robota, ale nic mi to nie mówi. Myślę, że to prosty dar kobiety dla mężczyzny wyprawiającego się daleko, z dużym ryzykiem że nie wróci. Ale zapytajmy Lusthiego, jest elfem - może coś skojarzy” - zaczął rozglądać się po polanie, szukając jasnowłosego elfa.

„Oni już odeszli magu.” - chudy i brodaty pasterz podszedł do nich, przysłuchując się rozmowie od jakiegoś czasu. „Lusthi, Onthur i Havir od razu ruszyli na południowy zachód, w stronę Liaj” - machnął ręką w nieokreślonym kierunku.

Adepci krótko się naradzili, zaraz po tym jak reszta byłych już więźniów pożegnała się z nimi i opuściła polanę. Kiro został wypchnięty czym prędzej, by doścignąć grupę Lusthiego i go wypytać o medalion. Przybrał więc postać olbrzymiego orła i wzbił się w niebiosa. Po kwadransie zataczania kręgów kilkaset stóp nad równiną rozdzielającą zielonym pasem zachodnie zbocza Tylonów i gęstwę dżungli Liaj, dostrzegł grupkę wędrowców przyczajonych w wysokiej trawie. W ich kierunku zmierzało kilku jeźdźców. Z całą pewnością nie mieli świadomości, że ktoś stoi im na drodze. Kiro kilka chwil obserwował, czy jeźdźcy zainteresują się zbiegami, ale najwyraźniej ich nie dostrzegli. Skręcili za to prosto ku wlotowi doliny. Zaniepokojony, pognał ostrzec przyjaciół.

Szybko sie przygotowali, choć nie wiedzieli z kim przyjdzie im mieć do czynienia. Kiro rzuci kilka zaklęć eksplodującej ziemi na jedyną ścieżkę wiodącą przez las do Księżycowej Włóczni. Wraz z Gortem ukryli się w zaroślach i osłonięci czarem maskowania obserwowali sytuację.

Grupę sześciu konnych wiódł mężczyzna siedzący w siodle prosto niczym słup. Porządna przeszywana zbroja, ciekawie zdobiona, kolczy nakarczek przyczepiony do skórzanej mycki, szabla, włócznie, tarcza przy siodle i ciężkie sakwy wiele mówiły o nim i jego drużynie.

Dhali stał samotnie na ścieżce z założonymi rękami. Wbił spojrzenie w jeźdźca. Grupa się zatrzymała, przywódca wolno podjechał kilka metrów do Dhalego, reszta zablokowała ścieżkę zerkając nerwowo na boki. Zwiadowca zaczerpnął swej iluzyjnej magii, jego oblicze zajaśniało dobrocią, postawa emanowała przyjaznym usposobieniem i pewnością siebie.

„Kimże jesteś, że blokujesz nam drogę?” - głośno zagadnął przywódca, używając ludzkiego dialektu z południa. Dhali zastanowił się, skądś znał akcent. Czasami jego matka opowiadała stare historie z Landis takim dialektem. Uśmiechnął się 'Dhali Dermul, adept Zwiadowca. I nie blokuję wam drogi, ot„ - odsunął się na bok i wyciągnął pojednawczo ręce - „wolna i otwarta.” Szybko jednak wrócił na swoje miejscie, skupił się, spojrzał w astral i dostrzegł linię zaklęcia pulsującego teraz energią wtłoczoną przez Kiro. A potem zwrócił swój uśmiech na jeźdźca i obserwował jak działa magia. Mężczyzna odchrząknął, rzucił wzrokiem na lewo i prawo, rozluźnił barki. Skulił się nieco w kulbace i wychylił nad koński łeb. Jego głos upewnił Dhalego, że jest spokojny, a nawet rozbawiony. „Dermul - powiadzasz?” - kontynuował. „Jestem Refunis De'trisko, z Landkarden. Wędruję z moimi chłopcami do Księżycowej WŁóczni, złożyć uprzejmą wizytę generałowi Gustibusowi. Mamy sprawę do starego drania” - uśmiechnął się paskudnie i mrugnął do Dhalego. „Ale widzę że właśnie stamtąd idziesz, i chyba jesteś ranny?” zaniepokoił się De'trisko. Dhali skrzywił się, nie tak miało to wyglądać. Użył swych talentów by zagadać obcego. Od słowa do słowa, wyszło na to, że Dhali i Refunis mają jakichś wspólnych przodków z Landis. Magia Zwiadowcy tak zauroczyła najemnika, że prawie nazywał Dhalego kuzynem. Dhali zaś dalej snuł konfabulacje, na jakiej to ścieżce poszukiwań nie jest i odegrał cyrk z magicznymi przygotowaniami. Minął drużynę, wyszedł na polanę, rozebrał się do pasa i odstawił dziwny taniec, który zakończył pomalowaniem się błotem w zawiłe znaki. Trochę zaskoczeni patrzyli na Zwiadowcę, ale Refunis miał taką minę, jakby codziennie spotykał półnagich Zwiadowców odprawiających swoje rytuały. Chwilę później ruszyli wspólnie.

Dhali jednak zatrzymał ich. „Wyczuwam coś, tu nie jest bezpiecznie, jakaś magia chroni ten teren!” - dalej brnął w swoją komedię. Węszył niczym marakański mastif i macał ziemię na ścieżce. „Nic tu nie widzę Dhali” - Rufinius zaraził się nieco niepokojem adepta. Castillius, na czoło, stępem sto kroków naprzód” - sprawnie zakomenderował. Gdy tylko wierzchowiec Castilliusa wjechał w obszar zaklęcia Kiro, ziemia eksplodowała i wybuch posłał konia i jeźdzca ponad wierzchołki jodeł. Huk był tak głośny, że część zwierząt przysiadła na zadach głośno parskając. Najemnicy Rufiniusa byli również zaskoczeni. Sekundę później, oba ciała gruchnęły o ziemię dosłownie o krok od Rufiniusa. Koń miał połamany kręgosłup, wierzgnął dwa razy i znieruchomiał. Castillius nie dawał żadnych oznak. Na rozkaz Rufiniusa, Uthan i Wolfgaar ostrożnie wyciągnęli Castilliusa i błyskawicznie się nim zajęli.

Całą tę sytuację obserwował Kiro i Gort. Obaj ukryci w krzakach. Nie rozumieli nic z rozmowy, wnioskowali tylko, że Dhali zręcznie omamił jeźdźców i odegrał dobrze swoją rolę. W całym zamieszaniu i rozgardiaszu przekradł się do nich przez zarośla, widząc w astralu ich odbicia i wyszeptał po throalsku: „Zmierzam z nimi do Hanhelm, tam się spotkamy. To osada na południowy zachód stąd, kilka godzin wierzchem.”

Odczekali aż grupa jeźdzców, teraz uszczuplona o jedno zwierze, wyruszy w drogę powrotną. Pół godziny później Kiro przybrawszy postać orła, schwycił Gorta w swoje szpony i wzbił się w niebo. Poszybował ponad grzbietami zachodnich Tylonów, wprost na południowy zachód, gdzie w niebo strzelały szczyty Gór Delaryjskich. Lecieli nad zachodnim krańcem tylońskich grzbietów wypatrując osady w którejś z mijanych dolin.

Hanhelm z oddali wyglądało na miejsce pełne sielanki. Kilkadziesiąt domów, wciśniętych w długą i płytka dolinę wcinającą się klinem w splątaną linię łańcuchów zachodnich Tylonów. Palisada błyszcząca świeżym drewnem w słońcu i odgłosy pracowitego popołudnia, dopełniały obrazu.

Gort i Kiro rozmówili się z kilkoma pasterzami, obszczekani przez dwa wielkie owczarki. Zmierzali w strone osady brodząc w stadzie szarych i brunatnych owiec. Kiro miał wielką przyjemność z pociesznej jazdy na grzbiecie tłustego barana. Chwilę później byli już przy głównej bramie osady. Kilku cieśli przerwało na chwilę robotę, niechętnie przyglądając się obcym. Najwyraźniej throalski pancerz Gorta i niewielkie rozmiary Kira uspokoiły ich, więc wrócili do pracy. Stawiali rusztowanie pod wieżę bramną i nową bramę. Kiro dostrzegł ślady niedawnego pożaru, co wyraźnie go zaniepokoiło.

Weszli w głąb wioski, rozpytując o karczmę i ostatnie wydarzenia. Wieśniacy zachowywali jednak rezerwę. W centrum wioski, przy studni i wydeptanym placu pełnym błota, stał wysoki, piętrowy budynek z jodłowych bali, kryty pięknym, smolnym gontem. Weszli po schodkach i usiedli w rogu, mając widok z oszklonego okna, wprost na podwórze. Podeszła do nich starsza kobieta.

Karczmarka chętnie podzieliła się opowieścią o ostatnich wydarzeniach, o elfiej uciekinierce, którą ścigał wściekły mag, o tym jak jego ludzie dopadli ją w centru wioski i skrępowali na oczach wiesniaków. O złości i zemście jaką wywarł mag na mieszkańcach, broniących swych chat, gdy ten ciskał ogniste zaklęcia na dachy. O smierci wioskowego kowala Anselma, którego mag zabił skinieniem palca. O kłopatach w tartaku, o świątynce Garlen i starej zielarce Jordis, i o wielu innych drobnych sprawach jakie kłopotały osadę. Nasi bohaterowie w tym czasie zdążyli sobie nieźle podjeść i popić, a kuchnia Ommy była całkiem dobra.

Przed wieczorem nadjechała grupa Refunisa z Dhalim i zajęła się rozkulbaczeniem koni, pojeniem i czyszczeniem zwierząt. Castilliusa ulokowali w jednym z trzech pokoi. Przy okazji wciągnęli w rozmowę Gorta i Kiro. kiro łaskawie oddał jeden z dwóch pokoi które chcieli zająć. Rozmawiali o polityce i smokach, ale na tyle ogólnie, by wejść ze sobą w konflikt. Refunis zarzekał się, że jest postępowym therańczykiem. Widzi wielkie dobro w pokoju i otwartych szlakach handlowych, a wojna to sprawka przerostu ambicji polityków i generałów. Dhali mocno się starał udawać obcego wobec dwójki adeptów. Nikt by nie przejrzał jego gierek.

Choć najemnicy mocno go namawiali do wspólnego podróżowania, Dhali odmówił i następnego ranka ich drogi miały się rozejść.

Kiro był bardzo ciekawy na spotkanie z Jordis. Zielarka uprzejmie przyjęła małego wietrzniaka, racząc go opowieściami z młodości. Kiro zaoferował swą pomoc i chcąc nie chcąc cały wieczór i pół nocy spędził przy narodzinach trojaczków. Moce głosiciela Garlen na pewno oszczędziły matce bólu i uratowały jej zdrowie.

30 Mawag (maj) 1508 TH, Hanhelm

Rankiem, gdy tylko banda Refunisa opuściła osadę, trójka przyjaciół zaczęła zbierać się do drogi. Nim ruszyli, Kiro odwiedził jeszcze Ovidę, wdowę po Anselmie, dodając jej otuchy błogosławieństwem Garlen i zostawiając 2 złote brazy. Gdy wrócił, Dhali właśnie pakował do plecaka paski suszonej baraniany zawinięte w plecione trzcinowe maty. Pożegnali się z Ommą i ruszyli ku bramie osady. Poł godziny później zeszli z niewielkiego wzgórza. Kiro znów przyjął postać olbrzymiego orła i pochwycił obu przyjaciół w szpony. Obrali kierunek na południe, ku zbiegowi potężnych grani Lśniących Szczytów i Gór Delaryjskich.

Przed zmierzchem postanowili zasięgnąć języka większej osadzie na zachodnich krańcach Tylonów. Nowe Landis, bo takie miano przyjęła osada, opasane było solidnym, kamiennym murem. Zaczepili kilku pasterzy, pytając o maga, dziewczynkę i ostatnie niespodzeiwane wydarzenia. Potwierdzili swoje domysły, dowiadując się o therańskim magu Heferze, który 4 dni temu przetrzebił zaklęciami stada krów, i chełpliwie groził zemstą potężnej Thery, po czym udał się na południe.

Ta informacja im wystarczyła. Spędzili noc z dala od miasta i kolejnego ranka postanowili udać się dalej na południe, w stronę Gór Delaryjskich.

kampania_2014/pogon_za_hefera.txt · ostatnio zmienione: 2018/12/12 17:50 przez gerion
[unknown link type]Do góry
Magus RPG