Na ryby - finał

11.09.2020 Rocznica terrorystycznego aktu na WTC. I pierwsza sesja po 7 miesiącach Covidowych, gdzie trochę z wyboru, izolowaliśmy się. Scenariusz z Preludium Wojny był prosty, ale zakładał sporo pracy po stronie MG. Nawet mocno go nie modyfikowałem, dobierając przeciwników, którzy mogliby być wyzwaniem dla tak powernej drużyny. Barka theran, na której Drak WIatrościgły ze swoimi Mistrzami Żywiołów przeszukiwał dno jeziora Ban, finalnie zatonęła. Nie spodziewałem się takiego obrotu sprawy. Mały wietrzniak jest w stanie zatopić wojenną, kamienną batę… to odmieniło mój pogląd na prowadzenie wojen z użyciem magii.

19 Rua (kwietnia) 1509 TH, pływając wyspa Domu V'strimon,

Spali aż do południa. Mogli sobie na to pozwolić przed akcją. Po obfitym śniadaniu wrócili do pokoju i otworzyli szeroko okno. Mieli z piętra wspaniały widok na południowy brzeg wyspy i jezioro, zapełnione o poranku małymi żaglówkami i łodziami wiosłowymi.

Dhali przede wszystkim potrzebował uzupełnić swoją karmiczną energię. Podczas drogi nie miał okazji dopełnić rytuału, zwłaszcza, że wkraczając na ścieżkę Złodzieja, zmodyfikował dotychczasowy rytuał Zwiadowcy. Odrzucił pomoc towarzysza i odtąd samotnie, z zawiązanymi oczyma, wychodził w dzicz. Skupiał się na sobie, polegał na sobie. Jak Złodziej. A potem wracał do punktu wyjścia, jak Zwiadowca.

Na wyspie nie miał szans dopełnić rytuały, postanowił więc wrócić na zachodni brzeg. Ale wpierw omówili zgrubny plan. Chcieli polegać na amuletach krwi, które dałyby im szansę oddychania pod wodą i wzmocniły umiejętność pływania, zwłaszcza u Kiro, który tego w ogóle nie potrafił. Postanowili wypytać dokładnie t'skranga. Uzgodnili, że przeszukają dno, ale nie mieli pomysłu jak oznaczyć miejsce - gdyby im się udało odnaleźć wrak baty.

W czasie gdy Dhali spędzał popołudnie poza wyspą, Kiro i Gort pofolgowali sobie próbując kilku kolejek Sel'ecca - bardzo mocnego alkoholu dodawanego do owocowych soków. A gdy karczmarka zaproponowała im rundkę T'sokata byli już zdrowo podchmieleni. T'sokata to lokalny przysmak alkoholowy, małe żywe kijanki wrzucane są do niewielkiej, pękatej szklanki i zalewane mocnym bimbrem trzcinowym o posmaku gorzkiej trawy. T'skrangi uwielbiają ten trunek. Spędziwszy tak późne popołudnie, naprawdę obu adeptom mocno szumiało w glowie. Takich też zastał ich Dhali, wróciwszy z lądu.

Miał do nich pretensje, że się bawili, a nie przygotowali do wyprawy, ale zbyli śmiechem jego pretensje. Godzinę przed zachodem udali się w umówione miejsce do wschodniego portu, gdzie cumowały głównie wojenne okręty V'strimonów.

Dwie godziny później, jezoro Ban, łódź Trzcinowa Sieć

Snek Brink przywitał ich tak, jakby znali się od lat. Był nad wyraz wyrośnietym t'skrangiem. Nie mieli pojęcia ile mógł mieć lat, wyglądał równie dobrze na 30 latka jak i na wiekowego t'skranga. Opowiedział im szczegółowo jak podglądał przez tygodnie Theran i ich próby odnalezienia zatopionych pół wieku temu wojennych okrętów. Wysłuchał ich planów i nadzorował założenie amuletów krwi. Podarował Kirowi bransoletę wykonaną z żywej trzciny. „Gdybyście byli w trudnej, krytycznej sytuacji, rzućcie tę bransoletę, na pewno wam pomoże…”

Kiro przez moment się zastanawiał czym może być trudna i krytyczna sytuacja, ale chętnie wziął bransoletę. Po opowieściach Brinka o niebezpieczeństwach jakie mogą na nich czyhać w głębinach jeziora, w głowie miał już całkiem pokaźną liczbę przypadków, które można było tak zakwalifikować.

Snek spojrzał w gwiazdy i na oddalone światła Wieży Ognia, która niczym potężna pochodnia, rzucała światło na dziesiątki metrów wokół wyspy i nocą była punktem orientacyjnym dla każdego kapitana, który zapuścił się na wody Ban po zachodzie słońca. „To tutaj.” - wskazał długimi paluchami. „Może z pięćdziesiąt kroków na wschód?” - wzruszył ramionami. Przyjaciele wyciągnęli długą liną i każdy jął się obwiązywać w pasie. Plan był taki, żeby nie zgubić się w chłodnych odmętach ciemnej wody.

Kiro skupił się i zaczął splatać zaklęcie Powietrznej Sieci. Było to jedno z pierwszych zaklęć jakie poznał. Dyskutowali o tym, jak odznaczyć miejsce w którym zaczną badać dno i pomysł splecenia magicznej, lekkiej struktury, po której mogą spokojnie opuścić się na dno - wydał się wówczas doskonały. A więc wietrzniak utkał wszystkie niezbędne wątki, po czym wyjął kościany sztylet i upuścił nieco krwi z lewej dłoni (mając nadzieję że żadne podwodne stworzenie nie wyczuje jego świeżej rany). Magią krwi chciał wzmocnić zaklęcie. Pierwsze węzły magicznej sieci utkanej z powietrza i energii pojawiły się zaraz za burtą Trzcinowej Sieci. Snek patrzył z uznaniem jak w blasku księżyca i lamp zawieszonych na dziobie łodzi, półprzezroczysta sieć opalizuje i równym tempem opuszcza się w dół. Gdy dotknęła wody i zanurzyła się w chłodny nurt jeziora, dookoła niej pojawiły się drobne bąbelki powietrza. Kiro zastanawiał się czy to dodatkowy efekt wywołany faktem, że zaklęcie bazuje na powietrznym żywiole. Nie zdążył jednak dobrze pomyśleć, gdyż usłyszał wesoły okrzyk Gorta: „To co? Na bombę?!” i krasnolud w kilku susach odbił się od pokładu, zatkał nos, podkulił kolana i wzbijając potężną fontannę z pluskiem pomknął na spotkanie dna. Kiro ledwie dostrzegł ledwie jak złożona na pokładzie lina błyskawicznie znika za burtą. Nabrał powietrza, zacisnął nos i zobaczył jak Dhali rozpaczliwie próbuje wyhamować pęd liny, zapiera się stopami o krawędź burty i porwany masą Wojownika, efektownie fika kozła zderzając się z taflą jeziora w bolesny sposób. Kiro przymknął oczy szarpnięty liną i sekundę później chłodne wody jeziora Ban zamknęły się nad jego głową.

W tym samym czasie, południowo-zachodnie rejony jeziora Ban, kamienna bata Nieustraszony

Kapitan Drak Wiatrościgły chodził niecierpliwie tam i z powrotem po pokładzie kamiennego statku. „Daleko jeszcze dowódco?” - zapytał chropawym therańskim, z mocnym akcentem Vasgothii. Dowódca Kandravos ukłonił się nieznacznie: „Odrobinę cierpliwości kapitanie, nie jesteśmy tak zwrotni jak twój Sprawiedliwy. Mam na pokładzie kilku Mistrzów Żywiołów, będą bardzo zajęci tej nocy. Za godzinę zawiśniemy nad kolejnym kwadrantem według mojej mapy. Mam przeczucie, że dziś nam pójdzie wyśmienicie i w odzyskamy jeden z naszych zaginionych statków…” Drak zmarszczył czoło. Poskrobał się po bujnej czuprynie, między masywnymi rogami. Sapnął na znak akceptacji i podszedł pogłaskać swojego gryfa, który syczał i podrzucał łbem reagując na przechodzących po pokładzie magów.

Dno jeziora Ban

Gort w końcu pozbył się oplatającego Shilagru. Gdyby nie spojrzenie astralne, nie dostrzegłby cienkiej przezroczystej błony, która szczelnie go oplotła gdy tylko w nią wpadł nurkując. Ledwo udało mu się wyszarpnąć sztylet i wyciąć sobie otwór przez który wypłynął. Mimo amuletu oddychania, Shilagru swą dusicielską magią mocno go wymęczył. Zbliżał się do dna jeziora. Kiro umieszczał magiczne światło, które dryfowało na głębokości rozjaśniając mroczną toń jeziora.

Dno znajdowało się dobre 35 metrów pod powierzchnią. Jednakże, jak okiem sięgnąć w niebieskawej toni, rozświetlanej magicznym blaskiem, cały teren dna pokrywały gęste, długolistne wodorosty. Nie było widać nawet skrawka wolnej przestrzeni, na której można by oprzeć stopy.

Gorta zaciekawił wielki wodorost, niczym olbrzymia wierzba wypuszczający swe pędy na ponad 6 metrów. Gdy nieco się zbliżył część liści błyskawicznie wystrzeliła w jego stronę pokonując opór wody, nim Wojownik zdążył zareagować. Jego ramię zostało oplecione buroczerwonym, żywym zielskiem. Przez moment poczuł oparzenie w miejscu gdzie wodorost dotknął gołej skóry. Ale kilka ruchów sztyletem oswobodziło mu rękę i czym prędzej oddalił się w stronę ciemności jeziora.

Dość długo przeczesywali dno, Kiro zawieszał świecące kule Księżycowego Blasku, przepatrywali dno astralnym wzrokiem, szukali czegokolwiek co mogłoby przypominać zatopione, therańskie okręty. Po półtorej godzinie poszukiwań, natrafili na zdumiewająco regularny, nieco prostokątny kształt wyłaniający się z dna. Muł i wodorosty, w tym bardzo dorodny, drapieżny wodorost mackowaty, którego Gort miał okazję doświadczyć, ukrywały kanciasty kształt, zdecydowanie nie stworzony ręką natury. Kiro postanowił zaeksperymentować.

Splótł zaklęcie Gradobicia i rzucił je na dno jeziora, wybierając centrum przy korzeniach wielkiego wodorostu. Przez moment nic się nie działo, lecz po chwili drobinki wody zaczęły ścinać się w bryłki lodowej kaszy i coraz szybciej wirować wokół epicentrum. Kilka uderzeń serca później, ogromy wir kilkumetrowej średnicy mielił ostrymi bryłami lodu wszystko co napotkał na swojej drodze. Fala wywołana podwodną sferą odrzuciła ich na kilka metrów. Gdy zaklęcie ucichło, faktycznie ich oczom ukazał się duży fragment górnego pokładu kamiennej baty. Szlam i wodorosty zostały oczyszczone zaklęciem.

Ich radość nie trwała długo. Przez falującą powierzchnię jeziora dostrzegli z dna rzęsiście oświetlony obiekt, który majestatycznie zbliżał się do miejsca, gdzie przed chwilą wywołali ogromną falę na jeziorze. Nie musieli się porozumiewać nawet na migi. Czym prędzej poczęli się oddalać byle tylko nie zostać zauważonym przez therańskich poszukiwaczy. Nie mieli wątpliwości, że to właśnie oni.

„Mistrzu Tharsuliusie - wysoki troll zwrócił się do siwobrodego krasnoluda, który stał na dziobie kamiennej baty i z zaciekawieniem wpatrywał w falującą taflę jeziora - jak radzicie działać? Co się tu ewidentnie działo!” Drak był podekscytowany i zaciekawiony opinią maga. „Zaiste, musiałby to być wieloryb olbrzym, by wywołać takie zamieszanie. Widzicie? Mnóstwo wodorostów, a raczej ich resztek wyrzuciło na wierzch. Sprawdzę coś jeszcze…” Wokół dostojnego krasnoluda zebrało się grono innych magów.

„Czułem to!”- wykrzyknął Gweneth Tharsulius, Mistrz Żywiołów VII Kręgu podległy Azim Keelowi z Triumfa. „To magia żywiołów! Na pewno te podstępne gady z Kolegium Pnącza wysłały tu swych sługusów, by pomieszały nam szyki. Fidia! Kaius! Sendaria! Przywołać mi tu migiem duchy wody. Zrobimy porządek zaraz, ktokolwiek się tam przed nami kryje na dnie jeziora. Kapitanie Wiatrościgły, radzę przygotować łuczników na wypadek gdyby coś się wynurzyło spod wody. Kto wie, jakie niespodzianki mogą mieć w zanadrzu te podstępne rybojady?!”

Gort miał już cień nadziei. Odpłynęli całkiem daleko od oświetlonej kolumny wody, gdzie therański okręt zawisł centymetry nad taflą jeziora. Ale gdy ogromna bryła lodu skuła mu nogi od stóp do pasa i obciążony półtonowym kawałem lodu zaczął opadać nad dno, stracił nadzieję na cichy odwrót. Kiro wyczuł obecność ducha wody. Ubolewał, że ten się nie zamanifestował, ale odważnie spojrzał w astral. Trzy kolejne krążyły wokół nich, jak rekiny wokół rannej foki.

Gdy Dhali - również uwięziony w lodowej bryle - podążył na dno za przykładem Gorta, nie czekał długo. Lodowa bryła raniła chłodem. Odpiął więc miecz od pleców i włożył w cios całą siłę i magię talentu jaką dysponował. Po kilku skutecznych próbach, bryła lodu pękła na pół uwalniając zmarzniętego Zwiadowcę. Gort spróbował się również uwolnić i wtedy jeden z duchów zamanifestował się przechodząc do fizycznego świata w postaci ogromnego konika morskiego, z paszczęką pełną ostrych zębów.

Kiro potem nie wiedział, czy to stres, czy łut szczęścia spowodował, że z łatwością wyzwał żywiołaka i odpędził go mocą swoich talentów do płaszczyzny wody. Nie zdawał sobie sprawy, że mistrz Tharsulius to poczuł i się przeraził. Skoro gdzieś w podwodnym mroku jeziora czai się t'skrang zdolny odpędzać silne duchy, którym on rozkazuje… to chyba znak, że jednak warto podnieść statek wyżej i darować sobie tej nocy poszukiwania. Pewnie by tak zrobił, gdyby nie Sendaria. Jej żywiołak odkrył odsłonięty fragment statku, którego szukali od długiego czasu. Przerzucił więc uwagę na pozostałe żywiołaki i nakazał by rozpoczęły proces uwolnienia okrętu. Azim przygotował dla niego rytuał, dzięki któremu odwróciłby moc zaklęcia sprzed pół wieku i zastąpił esencję ziemi na powrót esencją powietrza…

Płynęli coraz szybciej, blisko dna jeziora, Drugi z żywiołaków został uwięziony w popisowym zaklęciu Kiro - Chwytająca Dłoń Ziemi. Nieborak pojawił się zbyt blisko dna, z którego wyrosła kilkumetrowa dłoń, ulepiona z jeziornego mułu. I skutecznie go uwięziła. „Bransoleta!” - pomyślał Kiro. Snek podarował im bransoletę, na wypadek niebezpieczeństwa. „Cóż, cztery żywiołaki i bojowy okręt theran nad jeziorem to chyba słuszny argument?” - przekonywał Kiro samego siebie. Ściągnął bransoletę i rzucił ją za siebie w otchłań jeziora.

Gort obserwujący wodną toń w przestrzeni astralnej dostrzegł kątem oka, jak z dłoni kiro wypada błyszcząca obręcz, które swobodnie unosząc się w toni, emanowała coraz silniejszym blaskiem, wręcz fale energii rozchodziły się od niewielkiego krążka żywej trzciny…

Bransoleta dryfowała jeszcze dobre dwadzieścia metrów unoszona podwodnym prądem, nim opadła na dno. Po kilku chwilach z dna wystrzeliły pierwsze pędy trzciny, rosły w oczach, by po dziesięciu uderzeniach serca zamienić się w potężny wodorost, wypuszczający swe chwytne macki wyżej i wyżej w kierunku kamiennej barki wynoszonej przez żywiołaki ku powierzchni. Pędy ogromnej rośliny wystrzeliły ponad toń jeziora, chwytając i oplatając therański okręt, na którym Drak i Tharsulius z zaskoczeniem obserwowali przebieg wydarzeń. Żywiołaki unoszące ku powierzchni odnaleziony okręt zupełnie oszalały, zdezorientowane magią przedziwnej rośliny.

Kiro z rozwagą opóźniał swe wypłynięcie. Słyszał opowieści, że nagłe wynurzenie z głębi może nawet zabić dawcę imion. Sam nie znosił wody, nie umiał pływać. A to że znalazł się tu i teraz, i to żywy - wszystko zawdzięczał amuletom, które dostali od Brinka. Wypłynęli jakieś sto metrów od kotłującej się wody. POtężne pnącza szarpały kamienną barką na której theranie biegali jak mrówki. Drugi okręt unosił się na powierzchni zanurzony bokiem. Silne fale czasami całkiem zakrywały jego powierzchnię, jednakże nie tonął…

„Co teraz?” - zapytał Dhali dysząc, wreszcie wykrztusił wodę, która wypełniała mu płuca przez ostatnie 3 godziny. I wreszcie mógł zaczerpnąć bolesnego oddechu. Kiro się zastanowił: „Chyba mam coś na takie okoliczności..” i zaczął przestrajać matrycę unosząc się w wodzie i wystawiając łebek ponad fale wzburzonego jeziora. „To pierwszy raz, jak rzucam to zaklęcie” - dodał wypluwając łyk jeziornej wody, jakby zamierzał się tłumaczyć przyjaciołom. Obserwowali z bezpiecznej odległości jak wzbudzona magią Kiro wirująca wodna trąba zygazakując po powierzchni jeziora uderza w burtę kamiennej barki theran, wzbudzając popłoch i krzyki. Kolumna wody gwałtowanie zmieniła się w mgiełkę drobnych kropel, ale ogołociła rufę z chwytających pędów magicznej trzciny i oderwała spore kawały kamiennej bariery chroniącej tył okrętu.

To spowodowało błyskawiczny przechył barki. Dziób zanurkował pod wodę, a rufa wystrzeliła pod kątem 40 stopni ponad linię wody. Kiro z zacięciem posyłał kolejne wodne trąby, skutecznie niszcząc fragmenty kamienne poszycia okrętu, który nie mógł się uwolnić z pędów. trzciny. Gdy kolejne fragmenty kamiennej baty zaczęły spadać do wody, cała trójka dostrzegła jak na grzbiecie wielkiego gryfa ucieka z pokładu rosła, rogata postać. Wkrótce za nim pospieszyła cala gromada Dawców Imion, unoszona metalowymi skrzydłami. Kiro domyślił się obecności mistrzów żywiołów na pokładzie. Gdy kadłub rozpękł na pół, w niebo uniosły się przeraźliwe krzyki niewolników, pełne rozpaczy. Po kilku chwilach dwie części baty, wzbijając fontanny wody, pogrążyły się w zimnej toni czarnego jeziora. Krzyki niewolników momentalnie ucichły, zapadła przeraźliwa ciemność.

Fale na jeziorze uspokoiły się dopiero po dwóch minutach. Dhali jeszcze chwilę obserwował otoczenie dryfującej barki astralnym wzrokiem. Therane definitywnie wynieśli się na brzeg. Zagrożenie chyba minęło, nie było śladu duchów wody przyzwanych przez magów z Triumfa. Nie wypłynął również nikt z niewolników wiosłujących na kamiennym statku, którym Drak i magowie przybyli nad jezioro. Zapewne byli przykuci do swych ławek i utonęli w kilka chwil po tym, jak roztrzaskana zaklęciem Kiro bata zaryła się w gęstym mule jeziora Ban. „Podpłyńmy bliżej, w końcu po to tu przypłynęliśmy.” - cicho wyszeptał Gort.

Kamienny okręt theran dryfował na powierzchni jeziora. Wystawał dosłownie kilka centymetrów ponad linię spokojnej wody. Obrócony do góry dnem. Dostrzegli w oddali łódź, z latarnią na dziobie zbliżającą się w ich kierunku. Kiro rozglądał się, by zidentyfikować miejsce, w którym się znajdowali. Szukał swojej magicznej sieci, chciał ją definitywnie rozproszyć, by nie tkwiła jego magiczna struktura w toni jeziora dłużej niżby sobie życzył. Nie miał humoru. Zaczynało do niego docierać, że przepędzając theran, w ferworze walki, zupełnie zapomniał o niewinnych Dawcach Imion, którzy byli uwięzieni na kamiennym statku…

20 Rua (kwietnia) 1509 TH, poranek w Czerwonym Grzebieniu, Wyspa Trzcin

Spali do południa. Do portu dotarli przed świtem. Snek Brink zaczepił kotwicę na jednym końcu kamiennej barki i rozwinął skośny, duży żagiel. Trójka przyjaciół leżała na pokładzie, oddychając ciężko i wpatrując się w gwiazdy. Od wschodu niebo bladło, zwiastując poranek. Snek prawie się nie odzywał. Zresztą oni również nie mieli ochoty na rozmowę. To była dziwna i trudna noc… Wpłynęli do portu wojennego i zeszli na brzeg. Dryfujący statek theran zacumował wewnętrz refselenika, ale dalej od portu, wzbudzając zainteresowanie marynarzy, którzy o tej porze byli na służbie.

Przed południem zbudziła ich obsługa karczmy, ktoś pilnie ich poszukiwał. Gort ziewając ubrał się i wsunął mocne, krasnoludzkie buty. Otworzył drzwi i wyszedł na korytarz. Przed nim stał chudy oficer. T'skrang miał na długiej głowie kapelusz z szerokim rondem. Granatowy mundur opinał go dość mocno, a do szerokiego pasa miał przytroczony całkiem pokaźny rapier. Schwycił kapelusz i skłonił się zamiatając nim podłogę: „Snek Brink, zwiadowca drugiego korpusu! Jak mniemam pan Gort Neumani! I jak mniemam jego towarzysze! A wydawało mi się, że byliśmy umówieni wczoraj! I dostojnych panów wczoraj nie mogłem zastać na umówionym miejscu… Mimo to dzisiejszego ranka, wzburzony waszą nieobecnością wybrałem się na redę wschodniego portu i zobaczyłem kamienny statek, zacumowany wewnątrz refselenika. WEWNĄTRZ! SŁyszałem o waszych zdolnościach i mocach Kiro Długiego Włosa, ale przeprowadzić samodzielnie wielki, kamienny okręt…” - t'skran skłonił się ponownie jeszcze niżej. Gort odwrócił się w stronę pokoju z dziwną miną. „Tak, słyszałem…” - odchrząknął zaspany Kiro. „Panie Snek” - zagadnął Dhali zapinając guziki świeżej koszuli - „może zejdziemy na dół i wyjaśnimy sobie to i owo przy pełnej szklanicy i sutym śniadaniu, bo burczy nam w brzuchach. I opowiemy cóż sprawiło, że therański statek cumuje u brzegów wyspy” - teatralnie zakończył Dhali.

kampania_2014/na_ryby_-_final.txt · ostatnio zmienione: 2020/09/19 21:11 przez gerion
[unknown link type]Do góry
Magus RPG