Mała retrospekcja. Co ważnego wydarzyło się kilka miesięcy wcześniej u postaci powiązanych z bohaterami graczy
25 Mawag 1508 TH, Wielki Targ, pokój w Karczmie Świecowej przy Alei Świec
Siwy i brodaty mężczyzna pochylał się nad pergaminem wnikliwie czytając blednące, sine znaki. Proste litery therańskiego alfabetu stawiał z charakterem, dodając zdobne ogonki i długie kreski. Raport skończył pół godziny temu i zdania już zaczęły zmieniać kolor z granatowego na jasnoniebieski. Jeszcze dwa kwadranse i wtopią się zupełnie w biel zwoju. Wtedy będzie można pokryć go ponownie zwyczajnym inkaustem.
Zamyślił się nad tekstem czy aby dobrze sformułował treści. „Muszę przyznać, że wstrzymywałem się z ogłoszeniem sukcesu do wczoraj. Jednakże dziś jestem już pewien. Butrym Begayan - nasz obiekt, dał się urobić jak maślana figurka. Nie darzy sympatią Throalu, jest majętny, zasiada w Radzie Kupców. I co najważniejsze - jest spokrewniony z jednym z niesławnej trójki, którą z rozkazu Waszego mieliśmy rozpracować. Wybór był doskonały i cel stanowi dobre okno do działań.”
Agent podrapał się po nosie końcówką drewnianego pióra. „Pomysł, by kontrolować działania Dermula i na niego wpływać, jest znakomity. Nie mamy żadnych wątpliwości, że jest agentem Oka. Zawoalowane działania i manipulacją będą więc najlepszym narzędziem. O wiele bardziej skutecznym niż jawna groźba, szantaż czy przemoc.” - tutaj skrzywił się nieco, uznając że trochę przesadził z narzucaniem swojego spojrzenia Gendelowi.
Czytał dalej, w pamięci przeglądając tysiące obrazów związanych z tekstem, który miał przed oczami: „Doskonale się złożyło, że odkrywając tajemnice rodzinne Dermula, powiązaliśmy jego matkę z Halamusem. Pomysł uwięzienia jego córki na Triumfie, jako zakładnika był trafiony w dziesiątkę. Ten stary przechera ma swoje motywy, by być srogim wobec Dermula, a przynajmniej jego ojca. Ale trzymanie córeczki na łańcuchu jest dodatkowym argumentem, by wypełniał nasze rozkazy”.
„Przykrywka głosiciela Chorrolisa uwiarygodniła naszą propozycję. Córka Butryma jest obiektem bezwzględnym, łasym na luksus, wygody i pochlebstwa. I oczkiem w głowie starego. Tym samym mamy trójkę figur do rozegrania arcymistrzowskiej partii. O postępach będę informował tak regularnie na ile będę mógł.” - atrament znów stał się o odcień bledszy. Mężczyzna zwinął pergamin w rulon, odłożył go na stolik i zgasił kilka świec pozostawiając w pokoju przyjemny półmrok. Jego ręką zawisła nad ostatnim płomieniem… Zamyślił się głęboko przypatrując płonącej świecy.
08 Sollus 1508 TH, Kara Fahd, wielkie obozowisko pod Granią Szponu
Długo się przygotowywała do tej nocy. Orkowe śpiewy wokół niej pulsowały rytmicznym unisono. Bębny i piszczałki przytłaczały jej zmysły nieharmonijnym dudnieniem i zawodzącymi dysonansami. Ale bliżej już być nie mogła od swego celu. Odcięła magiczną mocą swój zmysł słuchu, skupiła się na astralnych odbiciach wodzów i Kratis Gron. Przymknęła oczy porażona jasnością aury i promieniującą mocą z orkowej przywódczyni. Kolczuga Upandala spoczywała na stojaku, za plecami Kratis, promieniując magiczną mocą na połowę namiotu. Bicz Lochosta i Pięść Thystoniusa - błogosławiony miecz - orczyca cały czas miała przy sobie.
R'ahna nie znalazła żadnej skazy w jej wzorcu, który by świadczył o szaleństwie czy wpływach Horrora. Z bólem sobie uświadomiła, że Kratis faktycznie mogła zostać wybrana przez Pasje, by przewodzić orkom i odrodzić ich królestwo. Z drugiej strony, jej dziedzictwo Antexery, ostatniej obrończyni Tronu Landis, nie pozwalało bezczynnie stać i patrzeć na bieg wydarzeń.
Obok Kratis zasiadał Miedzianooki, wódz plemienia Żelaznej Pięści. Z drugiej strony zasiadała Getaft Rozważna, Czarodziejka i doradczyni. Tej R'ahna obawiała się bardziej niż gorącogłowego wodza. Pod palcami poczuła małe zawiniątko schowane w głębokiej kieszeni płaszcza. Wsunęła dłoń i delikatnie odwinęła palcami ostrze, uważając by się przypadkiem nie skaleczyć. Srebrny sztylet Achertaina. Dziedzictwo królowej Zariny i Dziewięciu w jednym. Czekała aż zrobi się większe zamieszanie i wodzowie zaczną wznosić toasty. To dałoby jej szansę wystarczająco zbliżyć się do Kratis. A wówczas jedno pchnięcie, jeden sztych… być może uwolnią klątwę, o której tyle czytała w starożytnych pergaminach…
Wstała i zaczęła się wolno przeciskać między Tytanem Siwobrodym, ktory tubalnym głosem Kawalerzysty wykrzykiwał pochwały i błogosławieństwa wznosząc ogromny róg pełen hurglu. Nagle poczuła żelazny uścisk dłoni na swoim łokciu. Gwałtownie się obejrzała. Ciemne, wręcz czarne oczy które się w nią wpatrywały należały do orka, którego wcześniej nie widziała. Przypominał jednego ze strażników, jacy zawsze kręcili się przed namiotem Kratis. „Co robisz?!” - włożyła całą swoją magię Trubadura w to zdanie. Już zamierzała użyć magii Wdzięcznego Odwrotu, gdy ork sapnął cicho: „Nie waż się. Przejrzałem cię. Wyjdźmy z namiotu. Chłodne powietrze dobrze ci zrobi…” Puścił jej łokieć. Chwilowe uderzenie adrenaliny spowodowało, że była gotowa na najgorsze. Opanowała stres trzema oddechami. Zaczerpnęła karmicznej energii …i natychmiast uwolniła ja z powrotem. Wywieranie wrażenia na orku, który nie jest orkiem, będąc samej w postaci orka to był ewidentnie głupi pomysł. Pospiesznie wyszła za nieznajomym.
Weszli w mrok. Musiała użyć astralnego postrzegania, by nie zgubić drogi. „Wyjdźmy poza obóz, by nie budzić podejrzeń. Spójrz, wiele par już tak robi. Tej nocy pocznie się wielu kolejnych wrogów, z którymi trzeba będzie sobie poradzić… A lepiej by dwoje ludzi walczyło wspólnie, a nie przeciw sobie, prawda nieznajoma?” - zakończył z lekkim uśmiechem. R'ahna niezauważalnie skinęła głową.
24 Veltom 1509 TH, Góry Delaryjskie, tereny przymierza Skalny Róg, 4 dni od Trójrzecza
To była ciężka walka. Najtrudniejsza w jego życiu. „Szkoda, że ostatnia” - pomyślał ściągając z głowy zakrwawiony hełm. Półleżał wsparty na łokciu, opierając się poranionymi plecami o twarde krawędzie skał, formujących łagodny łuk ściany jaskini. Krew bezustannie płynęła z potężnej rany na brzuchu. Odchylił lekko rękę okrytą twardą, skórzaną rękawicą. Strumień krwi gwałtownie ściekł na łuskowane nogawice. Dłoń z czarnego kryształu, na której się wspierał lekko zadrżała. „Zużyłem wszystkie eliksiry w pierwszym starciu. Nie przypuszczałem, że ten Horror będzie miał dwa fizyczne ciała. Cóż…” - Arket zamglonym wzrokiem rozejrzał się po jaskini. Jasne promienie południowego słońca, prostopadle wpadały przez szczeliny w sklepieniu. Niczym płomienna włócznia samego Thystionusa.
Ogromny, napuchnięty robak, leżał dobre 12 kroków od Łowcy. Brunatna posoka utworzyła wokół niego małe jeziorko. Rozgrzane powietrze w jaskini lekko drgało, Arket nie był pewien czy maleńkie kropeczki fruwające wokół cielska Horrora to owady, czy złudzenie optyczne.
Nie mógł wstać. Goleń prawej nogi była zupełnie strzaskana. Resztką sił, starał się zachować świadomość. Rany były zbyt poważne, krwawienie zbyt obfite. Nie miał eliksirów, balsamów, a opatrunek, który mógłby jeszcze założyć, nie powstrzymałby wewnętrznego krwotoku. Jedynie magia. Arket westchnął. Tropił tego Horrora od tygodni. Wiele go kosztowało, by zyskać uwagę wodza Cerna Kamiennego Druha. Ale dokonał tego i w końcu odnalazł leże Vurmangira - jak sam nazwał Horrora. Raz jeszcze spojrzał na świetlne drobinki wirujące na ciałem potwora. „Muszę mieć pewność…” - syknął przez zęby. Przymknął oczy i zmusił się do spojrzenia w astralną przestrzeń. „To tylko muszki” - westchnął z ulgą. Mimo wirów splugawienia, żaden astralny byt nie naruszał obszaru jaskini. Drobne iskierki życia, oznaczały odbicia owadów i chrząszczy, jakie zdążyły się tu zadomowić. Poczuł się lepiej.
Ustąpił wszelki ból, i znów mógł myśleć z jasnością. Wstał. Spojrzał na swoje gasnące ciało, wsparte o ścianę jaskini. Bardziej poczuł niż zobaczył aurę czyjejś obecności za plecami. Odwrócił się. Mroczny posłaniec Pasji Śmierci czekał kilka kroków od niego. Aura mocy promieniowała z istoty, a on wciąż mógł spoglądać poprzez astral. Choć w sumie już był duchem i przynależał w całości do tego świata. Posłaniec się ukłonił i gestem rozdarł zasłonę astralnej materii. „Znaczy się tam mam za tobą pójść?” - upewnił się Łowca…
19 Charassa 1509 TH, jar pod Granią Szponu, przełęcz między południem Gór Delaryjskich a Lśniącymi Szczytami
To był cholernie długi dzień. I noc poprzedzająca. Odkąd 4 dni temu Stetgarth Neumani złupił wozy aprowizacyjne Theran i spalił doszczętnie resztę ich dobytku, centuria Pazuzu nie odpuszczała. Throalskie kuce wlokły się ostatkiem sił, a te therańskie sukinkoty maszerowały noc i dzień bez wytchnienia. Stetgarth wsparł się na siodle, stęknął gdy ból lędźwi przyćmił mu wzrok i zsiadł z wierzchowca rozprostowując zdrętwiałe nogi.
„Corvis, twoja dziesiątka piechociarzy w dyrdy do wylotu tego kanionu. Te psy zapędziły nas tutaj, od dwóch dni gnamy bez odpoczynku od Trójrzecza, przez rzekę Liaj się nie przeprawimy wpław, nie ma szans. Więc jak już mamy siedzieć pod tą cholerną granią w kształcie łapy chędożonego smoka, to zabezpieczcie mi wejście do tej pułapki! Odmaszerować biegiem!” - rzucił rozkaz Stetgarth.
Corvis skinął na Kilkora i Bębniarza i truchtem pobiegli samotrzeć do szerokiego wylotu jaru. „Obóz w try miga stawiać, nie wejdziemy pod grań z kucami. Dziesiątka Prewaza zająć się zwierzętami, nie rozkulbaczać, ale napoić przygotować do ewentualnej szarży. Jorwis - twoi niech rozstawią te składane katapulty. Gorfan - zostały nam jakieś zwoje magiczne z użyteczną, ofensywną magią?” - Stetgarth czuł się coraz bardziej pod presją. Kątem oka dostrzegł pędzących co sił ludzi Corvisa, a za nimi dobre półtorej mili rozciągniętą linię therańskiej centurii wzbijającej tumany kurzu. „Równo idą skurwesyny” - pomyślał z uznaniem. „Kapitanie!” - darł się Kilkor. „Widzę kurwa. Do broni! Do broni! Kawaleria, szykować piki i na kuce! W klin pójdziemy! W klin, kurwa! Poczują w dupach nasze włócznie, psy chędożone! Corvis, piechociarze do kusz i w dyrdy po bokach! Wystrzelacie mi dziurę w centrum ich szeregu.” - Stetgarth wspiął się w strzemionach.
Corvis zaklął naciągając mechanizm kuszy. „Co on pierdoli?! Kolejny nawiedzony Neumani, szlag by to. A mogłem dalej pod Tharrem służyć, a tu się rozkaz kurna trafił! Szarżą?! Do cna ich pogięło? Te chabety im zdechną po dwudziestu krokach. I jak ja mam dziurę wystrzelać w tej chędożonej falandze. A jak się przebiją to cała reszta na nas spadnie. Dziesięciu na jednego?! Ja pierdolę, Thystoniusie jak wyjdę z tego żywy, to kurwa złoty posąg ci postawię w IX Olzimie! Ośmiofuntowy!” - sierżant podźwignął kuszę, pomacał sakwę na bełty i zatrzymał się jak wryty. Łydki mu drżały jak liście osiki…
Theranie wlali się do szerokiego jaru, biegli truchtem, by po stu metrach zatrzymać się jakby ich wmurowało w ziemię.
Chwilę wcześniej, nieopodal dużego obozowiska Orków pod Granią Szponu
R'ahna ukryła się w wysokie trawie pod kępą karłowatej sosny. Jej towarzysz był blady. Wpatrywał się w niezliczone tabuny koni, noszących na swych grzbietach orkowych jeźdźców. Pod nosem mamrotał przekleństwa, liczby i nazwy klanów, które rozpoznawał. R'ahna milczała. Czuła się przytłoczona. Jej dziedzictwo i przeznaczenie chwiało się w posadach. „Ile ich naliczyłeś?” Mężczyzna zagryzł wąsy. „Ponad osiem tysięcy wojowników. Nie mam pojęcia dokąd zmierzają ale zachowują się jakby kto gównem strącił gniazdo szerszeni…” R'ahna westchnęła: „Coś musiało ich zaalarmować.”
Jar pod Granią Szponu
Stary Kawalerzysta ściskał mocno cugle w lewej dłoni. W prawej, mokrej od potu, ślizgało się drzewce 10-stopowej piki. „Co oni kombinują?” - myślał. „Cholera, spędziłem dwa tygodnie by rozpieprzyć ich plan.” - myślał gorączkowo strzelając oczami po wypolerowanych napierśnikach therańskiej piechoty.„Cztery centurie tu wysłali, żeby zaprowadzić swoje porządki. Tyle ich naszarpaliśmy, że w końcu posłali Pazuzu za nami. I dobrze, przedwczoraj by przysłali kolejne centurie kilą, aleśmy ich lądowisko zaciemnili, a składy tego bufona poszły z dymem” - z satysfakcją się uśmiechnął. Zapadła cisza pełna napięcia. Stetgarth mierzył wzrokiem odległość od pierwszych szeregów legionistów. „700 - 800 kroków, damy radę się rozpędzić” - kombinował.
Theranie okrzyknęli rozkazy i lekkim truchtem, pierwsza linia zaczęła ruszać, nisko pochylając się i unosząc prostokątne tarcze. Drugi, trzeci i czwarty szereg ruszył wolno wyciągając miecze. Kolejne trzy szeregi stanęły w miejscu. Zatrzeszczały napinane cięciwy…
I wtedy ziemia zaczęła drżeć. Throalczycy i Theranie zamarli, zatrzymali się w bezruchu ignorując rozkazy dowódców. Z tysięcy orkowych gardeł dobyły się wycia, krzyki i jazgot. W szeroki wlot jaru wlały się setki jeźdźców otoczone kłębami pyłu. Zagrały rogi. Żołnierze w jarze zadarli głowy. Wokół nich, na krawędziach urwiska pojawili się kolejni orkowi jeźdźcy, setki bądź nawet tysiące kawalerii. Stetgarth zamarł. Zacisnął zęby i spojrzał na grupkę kilku therańskich oficerów, biegnących w jego stronę z białym proporcem przytwierdzonym do drzewca. Krasnolud splunął: „Jeszcze tego brakowało…” Nim Theranie dobiegli do skonfundowanych krasnoludów, gęstwina orkowej kawalerii rozstąpiła się przepuszczając długowłosą wojowniczkę dosiadającą srebrnego ogiera.
„Wkroczyliście na ziemie suwerennego królestwa orków, Kara Fahd! Nie chcemy przelewać krwi, ale nie możemy zezwolić, by wrogie wojska toczyły bitwy na naszej ziemi. Macie godzinę, żeby złożyć broń i odejść. W przeciwnym razie poczujecie gniew Krathis Gron oraz wojowników Kara Fahd!” - ogłosiła gromkim głosem w czystym języku throalskim. Dla pewności powtórzyła to po therański, z ledwo zauważalnym akcentem. „Suka!” - odwrzasnął czerwony na twarzy elf. Spod srebrnego hełmu ozdobionego potężnym, karminowym czubem - odznaką centuriona - ściekały mu strugi potu. Pazuzu podszedł wolno do zbitych w gromadę throalskich kawalerzystów. Wyprostował się nieco, ale nie za bardzo, by nie konfundować bardziej Stetgartha dosiadającego kuca. Oczy mieli mniej więcej na tej samej wysokości.
„Nie!” - myślał Stetgarth - „To się nie dzieje i on tego nie wypowie!” „Za pozwoleniem mości Throalczyku” - zaczął Pazuzu kalecząc throalską mowę śpiewnymi akcentami elfiego języka - „mniemam, że moglibyśmy rozstrzygnąć naszą sprzeczkę w innym miejscu, z dala od tej ujadającej psiarni?” - zatoczył ręką dookoła. „W żyć sobie wsadź swój proporczyk, najlepiej z całym drzewcem!” - wydarł się Stetgarth, zdając sprawę, że okrzyk poniósł się po całym wąwozie. Zadarł głowę patrząc na otaczających ich ciasno orkowych widzów. Zapowiadał się ciekawy spektakl…