Zapis wydarzeń po sesji. Nierozgrywanych ale ustalonych mailowo.
13 Riag 1498TH
Karam próbował wyostrzyć swój astralny zmysł przedzierając się przez fale zatrutej energii. Skażony astral nie odkrywał wiele, a Łowca nie chciał narażać przyjaciół i towarzyszy na niebezpieczeństwo. Jakiekolwiek magiczne działanie na przedmiocie przeklętym przez Horrora mogło przyciągnąć jego uwagę. Vorst obawiał się też o Tizkarę. Może mniej o nią samą, w końcu kroczyła jego ścieżką, ale dziecko w łonie elfki byłoby całkowicie bezbronne. Otrząsnął się z transu i sięgnął w głąb pamięci Ścieżki. Jehutry były konstruktami potężnego Horrora, nazywanego Nienawiścią. Nienawiść zniszczył kilka kaerów. Na pewno unicestwił dwa. Wiadomo też o dwóch, które odwiedził i zostawił nietknięte: Miedziany Ogon i Miasto Ludzi. Powiada się że mieszkańcy musieli zawrzeć z nim jakiś pakt. Nie jest ogólnie znana lokacja żadnego z tych kaerów. Choć Łowca słyszał o grupie adeptów Towarzysze Orfanthy, która stawiła czoła Horrorowi i potem jej członkowie sami się pozabijali. Płaszcz na który patrzył, był najprawdopodobniej przedmiotem związanym z tym niebezpiecznym Horrorem.
Naradzili się wspólnie, by podjąć decyzję co dalej. Nie wtajemniczali Vroola. Sivarius wykonał na prędce i bez narzędzi niewielką, bambusową klatkę, posługując się nożem Dwirnacha, magią ognia i wiedzą cieśli. Tylko Karam i Tizkara wiedzą, gdzie ukryli ten przeklęty przedmiot.
Wrócili do obozu taszcząc z sobą znalezione rzeczy i worek z odciętymi łbami jehutr. Pomogli Vroolowi odnaleźć i oporządzić zwłoki pająków, a potem wraz z osadnikami oczyścili okolice szałasu z niebezpiecznych pajęczyn. Po godzinnym odpoczynku i pokrzepieniu się skromnym jadłem, wyruszyli w powrotną drogę do Vindralek. Przed wieczorem dotarli na miejsce. Zebrała się całą osada, rozpalono ognisko i wytoczono beczki z winem. Akkim Bhatum, wójt który towarzyszył im w wyprawie z ekscytacją opowiadał o rozprawie z potworami. Wkrótce poproszono adeptów, by sami zabrali głos i opowiedzieli całą historię. Akkim przyniósł im 600 srebrników, które zebrał wcześniej od mieszkańców. Była to godna zapłata za dzieło, którego dokonali. Zmęczeni walką i podróżą, adepci zasnęli przed północą w domu Androsa.
14 Riag 1498TH
Rankiem obudziły ich krzyki. Przez okno spostrzegli jak przed domem zaginionego Manosa zebrał się tłum blisko 80 Dawców Imion. Przed chatę wywleczono jego synów i starą żonę byłego wójta. Dwirnach zerwał się czym prędzej, obawiając, że dojdzie do linczu. Osadnicy nie chcieli by rodzina skażonego przez Horrora, dzieliła z nimi miejsce. Karam wiedział, że jeśli Manosa dotknął Nienawiść, to osiągnął swój cel…mieszkańcy osady nienawidzili rodziny starca, upatrując w nich wszelkich nieszczęść, które dotknęły ich rodziny. Na wszelki wypadek nakazali rodzinie Thuff okazać, iż są wolni od skażenia. Ale młodszemu synowi tak trzęsły się ręce, że tylko pociął się próbując ozdobić rzeźbami prosty kostur. A żona Manosa odmówiła całkowicie. Do południa, cała, krasnoludzka rodzina spakowała najpotrzebniejsze rzeczy i wkrótce opuściła Vindralek, kierując się w stronę Serwos. Ścigały ich złośliwe spojrzenia i drwiące okrzyki. Mieszkańcy nie mieli nastroju do zabawy. Poprosili tylko Sivariusa, by oczyścił domostwo Thuffów, a Tizkarę, by sprawdziła, czy aby nie jest ono splugawione. Czekali na jej werdykt trzymając pochodnie, gotowi w każdej chwili puścić z dymem dom nieszczęsnego krasnoluda. Dwirnachowi nieco to przypominało działania Ponurego Legionu, obserwował więc kątem oka orka Verrio. Ten jednak stał milczący z założonymi rękoma. Wpatrywał się chmurnie w blask pochodni i oblizywał swoje żółte kły. Na szczęście nic nie trzeba było palić.
Dwirnach opuścił ostentacyjnie zebranych przed domem Manosa wieśniaków i udał się na powrót do Androsa. Potrzebował chwili spokoju. W tłumie zrobiło mu się duszno. I znów słyszał głosy szepczące o zemście, podjudzające do działania, do niszczenia i wyrównywania rachunków. Nie dane mu było zaznać samotności, gdyż Vrool upodobał go sobie za towarzysza. Być może mały wietrzniak rozchmurzył trochę krasnoluda. Wojownik skłonił się głęboko i wyraził swoje uznanie dla heroizmu i skuteczności Władcy Wiatru. Zaprosił go na turniej ku czci Thystoniusa do Urupy. Vrool ochoczo obiecał wygrać ten turniej i udowodnić wszystkim, że klan Almarra ma najbardziej zawziętych wojowników w całej Barsawii. Przy okazji, widząc mile połechtane ego malca, Dwirnach zagadnął o P’rk. Vrool troszkę spoważniał, a potem roześmiał się perliście. Opowiedział Dwirnachowi historię o piękniej i niebezpiecznej wietrzniaczce z zachodu, która nosiła takie imię i gościła kilkukrotnie na Wyspie Trzcin, alarmując przy okazji wszystkie Shiralaki jakie towarzyszyły shivalahali V’strimon. Dawno jej nie widział, ale podejrzewał, że tak łasa na łupy osoba z pewnością teraz siedzi w Parlainth.
Sivarius wraz z Vorstem zabrali się za oczyszczenie metalicznych części jehutr, które Łowca powycinał ze zwłok konstruktów. Użyli do tego spirytusu i ognia. Poprosili potem Tizkarę, wprawną w ozdabianiu broni zawiłymi runicznymi rysunkami, by uwieczniła ich zwycięstwo w Vindralek, ozdabiając pozostałości potworów.
Przed wieczorem obaj przyjaciele, Dwirnach i Karam oddali się nauce Drewnianej skóry. A potem prawie do świtu siedzieli we troje i wspominali Indrisę. Sivarius i Verrio spali głęboko, a Vrool nucił coś przez sen. Zatęsknili do gorących nocy Vaniri, do szumu oceanu w Gibra-Tahar, do mroźnych szczytów Gór Majańskich. Zatęsknili też za Kiaurem.
15 Riag 1498TH
Rankiem 15 dnia Riag, pożegnali śpiącą osadę i udali się w stronę brodów Adipae, gdzie czekała a nich umówiona kapitan S’essuori. Pogoda była słoneczna, więc podróż upływała im przyjemnie. Po drodze opowiedzieli dowodzącej parowcem o swoich przygodach, ale również usiedli wspólnie by się naradzić nad podziałem zysków. Verrio otrzymał 200 sztuk srebra. Choć jego celem był list polecający od Karama, mimo to znacząco nagrodzili jego udział w wyprawie. Vrool nie skorzystałby z żadnego z magicznych przedmiotów znalezionych w leżach jehutr, ale rościł sobie prawo do całej nagrody za pająki. Oddali mu więc 400 sztuk srebra. Resztę gotówki jaką znaleźli w legowisku (a więc 300 ss), jak również magiczne przedmioty i trofea pozostawili sobie.
Do Miasta Trzcin adepci dotarli wczesnym popołudniem. Pożegnali się z Vroolem i Verio, wynajęli łódkę i dopłynęli kanałami do domu Eryki. Uzdrowicielka czekała na nich. Z ulgą i radością wysłuchała opowieści o wyprawie. Nie wzbraniała się przyjąć zapłaty 50 sztuk srebra za zużyty eliksir zdrowienia. Dwirnach zagadnął dziewczynę o Nocchura, właściciela tawerny Pod Uśmiechniętym Krojenem. Ciągle chodziły mu po głowie słowa uzdrowicielki, która jednoznacznie się wyrażała o orku. Eryka zbyła temat pytaniem. Opowiedziała jednak ciekawą historię, jaką usłyszała od swego kolegi po fachu, t’skranga Varpoltio. Wczoraj zgłosił się do niego znajomek, niejaki Attiran, który pilnie zabrał go na łódź. Na żaglówce leżał nieprzytomny i gorączkujący wietrzniak, któremu coś urwało stopę. Varpoltio oczyścił ranę i zabandażował, dał mu również kilka leczących eliksirów. Attiran potem odwiózł uzdrowiciela z powrotem do miasta.
Tizkara, Karam, Dwirnach i Sivarius odpoczęli tylko chwilkę. Czarodziej został w domu Eryki i pogawędził z nią mile do wieczora. Trójka adeptów przebrała się i czym prędzej popłynęła do R’lleta. Trubadur sprawił się na medal. Za dwie godziny w tawernie u S’hondli zbierze się szacowne grono, by posłuchać opowieści o Indrisie. Zapytany o usługę badania historii magicznych przedmiotów, zaproponował im po znajomości cenę 315 srebrników. Nie mieli jednak czasu się z nim targować. Od razu popłynęli do Złotego Półksiężyca. Wnętrze tawerny było wręcz odmienione. Jaśniało ciepłem i blaskiem, a S’hondla wydała im się pełną energii i humoru. Równo z zapadnięciem zmierzchu zaczęli schodzić się goście. Karam trochę się zadziwił obecnością wielu Fechmistrzów, ale S’hondla szeptem zapewniła go, że są to kapitanowie parowców, stacjonujący dziś w mieście. Z daleka rozpoznali J’nneę Hawath – dziekan Kolegium Pnącza i towarzyszących jej Mistrzów Żywiołów. Dwirnach wśród kapitanów łodzi dostrzegł Perennę i S’essuori. Najpóźniej przybyło grono uczonych, prowadzone przez szacownego L’tti Markulę. Tawerna była wypełniona po brzegi. S’hondla musiała zatrudnić pomoc, by obsłużyć tak liczne grono. Ale i trunki i jadło jakie podawała, były wyśmienite. Opowieść rozpoczął Dwirnach. Zaczął od chwil, kiedy wpadli w pułapkę Ponurego Legionu. Nie szczędził złośliwych szczegółów na temat nadgorliwości i fanatyzmu tej organizacji, skupiając się szczególnie na zdrajcy Vudraku. Szybko przeszedł do podróży barką niewolników i sprawnej logistyki w Powietrznej Przystani. Jako niewolnik czuł się absolutnie odarty ze wszystkiego. Jak towar. Dalej opowieść kontynuował Karam. Opisał pierwsze chwile, gdy odetchnęli wilgotnym i gorącym powietrzem Indrisy. Opowiadał długo o losach vanirskiego rodu Mandalay. Losach niezmiennie splecionych z Horrorem Ambarpulem, Przeciwnikiem, któremu musieli stanąć na drodze. Opowiadał o Ogrodach Mandalay, miejscu gdzie wybrańcy poznawali historię rodu i dzieje Horrora. Opowiadał o Cieniach i Przynętach. Wtedy kolej przyszła na Tizkarę. W ciągu kwadransa streściła swój rodowód i genealogię. Potem przeszła do opowieści o klasztorach ukrytych w niedostępnych górach Majańskich. W końcu razem, uzupełniając swoją opowieść, zbliżyli się do finału. Do opisu wielkiego spotkania z Horrorem w jego leżach. I szoku jaki przeżyli wychodząc z astralu dwadzieścia lat później.
16 Riag 1498TH
Opowieść była tak zajmująca, a nastrój w tawernie tak zadziwiający, że nie spostrzegli się kiedy nadszedł świt dnia następnego. Nie zauważyli nawet, kiedy dołączył do nich R’llet i cichutko przygrywał do opowieści. Goście podnieceni opowieścią chcieli zarzucić adeptów pytaniami, ale pora była ku temu niewłaściwa. Wkrótce lokal opustoszał, a oni poczuli ogromne zmęczenie. S’hondla zaoferowała się, że mogliby spać u niej, lecz i tak musieliby wrócić po rzeczy do Eryki. Domówili się z właścicielką jednak w ten sposób, że Tizkara pozostałaby u niej jakiś czas i dołączyłby do niej ich znajomy – Likard. Oni sami w tym czasie wypłynęliby do Tansiardy, dogonić Jorgego i oddać mu magiczną maskę.
Popłynęli do Eryki, uregulowali należność za noclegi i pożegnali się z uzdrowicielką. Tizkara nerwowo żegnała się z Karamem. Pierwszy raz zostawała sama w obcej ziemi, bez obecności swego ukochanego. Przed południem, na ostatnich nogach, dotarli do północnego portu. Tym razem nie mieli problemu ze znalezieniem transportu do Tansiardy, większość kapitanów ich rozpoznawała. Całą trójką: Dwirnach, Sivarius i Karam, zaokrętowali na pokładzie Srebrnej łuski, smukłego parowca, którym dowodził kapitan Travithi Lakka, zawadiaka jakich mało.
Gdy wypływali wczesnym popołudniem 16 dna Riag, po kwadransie leżeli jak nieżywi w swoich kajutach. Mieli za sobą wyczerpujący czas. Przez następne cztery dni, Dwirnach intensywnie ćwiczył Karama w arkanach Drewnianej skóry. Vorst intuicyjnie wyczuwał w czym tkwi magia talentu, zmieniająca fizyczną strukturę ciała, lecz Wojownik irytował się i zżymał tłumacząc swoje postrzeganie przyczyn. Dla Dwirnacha magia talentu uruchamiała się aktem woli, gdy zbierał karmiczną energię i wyobrażał sobie, przelewając ją do wzorca talentu, jak zmienia się w potężne drzewo dębu, okładane drewnianymi pałkami, które odskakują siejąc drzazgami i nie czynią drzewu krzywdy. Ukuł sobie nawet przed laty małą mandalę, szepcząc 'twardy jak dąb„ za każdym razem gdy używał talentu. Teraz czynił to odruchowo. Magia ślepo służyła Wojownikowi, „nauczona” służyć jego woli. Potrzebował jej, by skuteczniej chronić swe ciało, uczynić je mniej wrażliwym. A tarcza była nieodłącznym, duchowym atrybutem ścieżki Wojownika.
Karam pojmował to zupełnie inaczej. Pragmatyzm Łowcy Horrorów podpowiadał mu w jaki sposób ma „oszukać” magię Wojownika. On jej potrzebował, by wytrzymać potężny cios Horrora. Wreszcie po wielu dniach nauki był w stanie zwizualizować sobie wzorzec talentu. Zrozumiał, że inną rzeczą jest dostrzec astralnie wzorzec, a całkowicie inną, zmusić swą wolę, by wykuła z magii nowy talent i zakorzeniła go we własnym wzorcu. Gdy mu się to wreszcie udało, widział istotną różnicę pomiędzy astralną strukturą talentu u siebie i u Dwirnacha. Niecierpliwie chciał sprawdzić działanie talentu. Wyobrażenie że jest drzewem zupełnie mu nie szło. Ale gdy pogrążył się w medytacji, ujrzał siebie idącego w ciemności po fluoryzującej ścieżce. Nad głową, wokół ramion, świszczały straszliwe pazury potworów. Miał świadomość, że jedno ich uderzenie pozbawiłoby go przytomności. Skupił się i wręcz zachłysnął zastrzykiem karmicznej energii. Pierwsze użycie talentu było dość bolesne, gdy strumień magii uderzył w delikatny wzorzec Drewnianej Skóry. Łowca astralnie dostrzegł lekki rozbłysk wzorca i srebrne nici, które z niego wystrzeliły obejmując jego ciało. Po sekundzie wniknęły w strukturę astralnego odbicia. Karam poczuł pieczenie skóry, opuścił zmysłami przestrzeń astralną i wyciągnął przed siebie ręce. Żyły mu nabrzmiały, skóra zaczęła się łuszczyć i szarzeć. Po dłuższej chwili przypominała pomarszczoną korę brzóz, jakie rosły w jego rodzinnych okolicach nad jeziorem Ban. Uśmiechnął się do siebie. Wrócił do przerwanej medytacji. Odważne czekał na pierwsze uderzenie pazurów. Poczuł tylko tępy ból i zapach brzozowych gałązek. Zadowolony z efektu, wrócił do rzeczywistości. Chciał napić się dobrego wina z krasnoludem.
22 dnia miesiąca Riag wysiedli w Tansiardzie, mieście Sivariusa. Mieli nadzieję pobyć trochę u przyjaciela i załatwić sprawy z kupcem z Urupy…